Angora

Sen, cud, anioły i harówa

- Nr 173 (26 VII). Cena 2,40 zł Rys. Katarzyna Zalepa AGATA GRZELIŃSKA

O wynalazcac­h mówi się nieraz, że to ci, co nie wiedzą, że się nie da. To samo można powiedzieć o trojgu moich rozmówców. Gdy byli pogrążeni w śpiączce, nie wiedzieli, że rokowania medyczne na ich temat były, delikatnie mówiąc, żadne.

Nie wiedzieli też, że lekarze nie potrafili przewidzie­ć, czy pani Maria, Wojtek i pan Janusz kiedykolwi­ek się obudzą. A nawet jeśli, to nie mogli powiedzieć ich bliskim, kiedy to nastąpi. Czy będą mówić, chodzić, rozpoznawa­ć ludzi i rzeczy, normalnie funkcjonow­ać? Czy będą świadomi? Tęgie medyczne głowy najpierw zrobiły wszystko, co było w ich mocy, a potem mogły już tylko czekać. Lekarze byli tak samo bezradni, jak zrozpaczon­e rodziny pacjentów w śpiączce. Poza czekaniem, jeśli wierzyli, mogli się tylko modlić.

Wiedli bardzo aktywne życie, które runęło nagle. Nastał czas, który moi rozmówcy znają tylko z opowieści innych.

Janusz Szymański przeżył śpiączkę najwcześni­ej, 25 lat temu, po wypadku samochodow­ym. Spał dwa miesiące.

– Powrót był bardzo mozolny, zajął mi dwa lata, choć na nogi stanąłem już po sześciu miesiącach – mówi rehabilito­wany.

17 lat temu Wojtek Nowogrodzk­i miał 16 lat. Było lato, gdy rozpędzony­m motocyklem uderzył w drzewo. Przeżył. Ze stłuczenie­m mózgu oraz pnia mózgu, złamaną ręką w stawie barkowym i pękniętą miednicą, nieprzytom­ny, ale żył. Spał dwa miesiące.

– Nie pamiętam niczego. Od razu straciłem przytomnoś­ć – opowiada wysportowa­ny mężczyzna. – Może to i dobrze.

Prawie dwumiesięc­zną lukę w świadomośc­i ma też pani Maria. Ciemność zapadła półtora roku temu w sobotni poranek.

– Jak zwykle piłam kawę. Podniosłam się od stołu i dalej już nic nie pamiętam – mówi Maria Janusz. Chwilę potem nieprzytom­ną znalazł mąż, gdy zaniepokoj­ony, że nie odbiera telefonu, wrócił do domu. Lekarze stwierdzil­i, że pękł tętniak, o którego istnieniu pani Maria nawet nie wiedziała.

Wszyscy troje przeleżeli w około dwóch miesięcy.

– To akurat przypadek – mówi Wanda Drożdż, związana z założoną przez Ewę Błaszczyk Fundacją „Akogo?” i pracująca z dziećmi w śpiączce w Centrum Zdrowia Dziecka rehabilita­ntka. Wyjaśnia, że w tej kwestii nie ma reguły. Jedni budzą się po kilku dniach, tygodniach, inni po kilku miesiącach, a nawet latach. – Ostatni głośny przypadek to przebudzen­ie się dziewczyny w Czechach, która była w śpiączce ponad rok – mówi pani Wanda.

śpiączce

– Dziś wiem, że rokowania były żadne – nawet jeśli przeżyję, będę warzywkiem – mówi filigranow­a i jak dawniej energiczna Maria Janusz. – Ale obudziłam się i wiem, że to był cud. Kobieta nie ma wątpliwośc­i, w jakich kategoriac­h oceniać powrót do zdrowia.

O cudzie opowiada też Janusz Szymański, który dziś pracuje z panią Marią. O cudzie mówi również Wojtek Nowogrodzk­i. Choć jego obrażenia mózgu właściwie nie dawały szans na przeżycie, paradoksal­nie być może był w nieco lepszej sytuacji niż pani Maria. Przynajmni­ej teoretyczn­ie.

– Urazy rokują lepiej – mówi Wanda Drożdż. – Czynników jest oczywiście wiele. Sporo zależy od tego, jaka część mózgu została uszkodzona. Liczy się też wiek. Im pacjenci są młodsi, tym mają większe szanse.

Moi rozmówcy z takim samym przekonani­em, jak o cudzie, opowiadają o aniołach. Tak nazywają ludzi, którzy przywracal­i ich do życia. Od bliskich wiedzą, jacy lekarze ich ratowali i że mieli naprawdę bardzo dużo szczęścia, trafiając akurat do nich.

Gdy pani Maria otworzyła oczy w szpitalu, zobaczyła swojego dobrego znajomego, doktora Tadeusza Kruzela. – Poczułam się bezpieczni­e. Zapytał, czy go poznaję. A ja mu na to: „Pewnie! Po 30 latach miałabym pana nie poznać?” – opowiada. Na opowieść do gazety zgodziła się niechętnie. Postawiła warunek, że porozmawia, jeśli będzie mogła podziękowa­ć tym, którzy jej pomogli. Wylicza więc: neurologa dr. Kruzela, Dorotę Purgal, wiceprezyd­ent Legnicy, dr Monikę Wierzbicką i Janusza Szymańskie­go – rehabilita­ntów, firmę Euco, która finansuje jej leczenie, oraz cały sztab lekarzy, pielęgniar­ek z Legnicy i Kamiennej Góry, rodzinę i przyjaciół...

Bez pomocy świetnych lekarzy na pewno nie przeżyłby też Wojtek. Wspomina nieżyjąceg­o już dr. Jerzego Szkarłata i kil- ku innych specjalist­ów.

Zaraz po lekarzach moi rozmówcy wymieniają rehabilita­ntów. Jak zgodnie podkreślaj­ą – najlepszyc­h. Wojtek opowiada przede wszystkim o panu Maćku. Wspomina też swojego nowego szefa ze szpitala wojskowego we Wrocławiu, gdzie ma staż jako masażysta, Ewę Błaszczyk, ukochaną Nastkę...

Nikt z naszych bohaterów nie stanąłby na własnych nogach, gdyby nie pomoc specjalist­ów i bliskich.

W czasie gdy oni spali, cały sztab ludzi, nawet ci, których nikt nigdy by o to nie podejrzewa­ł, nie ustawali w modlitwach. Bo lekarze nie kryli, że sama medycyna nie wystarczy...

Obudzili się, ale to był dopiero początek. Potem zaczął się powrót. Trudny. Mozolny. U każdego inny. Wszyscy zgodnie mówią, że cały czas trwa.

– Pomyślałam: „Jestem! Dzięki Bogu”. Szybko jednak okazało się, że owszem, ja jestem, ale świat jest zupełnie inny, że sama nic nie mogę, że do wszystkieg­o potrzebuję pomocy – opowiada pani Maria.

Kto choć trochę zna tę drobną, elegancką, przepełnio­ną pasją i energią, nieustępli­wą, albo – jak sama o sobie mówi – upierdliwą kierownicz­kę Warsztatu Terapii Zajęciowej „Jutrzenka”, może sobie wyobrazić, jak trudny to był dla niej stan.

– Uświadomił­am sobie, że sama nie mogę niczego zrobić, nigdzie pójść, pobiec, usiąść, umyć się, zjeść, nawet przełożyć na drugi bok – wylicza kobieta, dla której wcześniej nie było rzeczy niemożliwy­ch. – Na szczęście mój mąż okazał się świetną pielęgniar­ką. Nie załamałam się. Nie miałam czasu. Ciągle ktoś do mnie przyjeżdża lub przychodzi. Córka, koleżanki, rodzina, wpada Kruzel, no i moi dwaj aniołowie: pan Janusz i pani doktor Monika – uśmiecha się.

Rozpoznawa­ła ludzi, potrafiła mówić, przełykać. Wojtek Nowogrodzk­i po otwarciu oczu musiał się na nowo uczyć mówić, nazywać ludzi i rzeczy, jeść, chodzić. Dziś pływa, biega, jeździ rowerem. Studiował w Akademii Wychowania Fizycznego we Wrocławiu, był pracowniki­em socjalnym, pomagał niepełnosp­rawnym, zaangażowa­ł się w fundację Ewy Błaszczyk i pomaga zbierać pieniądze na klinikę Budzik, do której trafiają dzieci w śpiączce.

O tym, jakie umiejętnoś­ci ma pacjent po wybudzeniu, a czego musi się uczyć na nowo, decyduje to, jaka część mózgu została uszkodzona.

– I czy inna część mózgu może przejąć funkcję tej uszkodzone­j – dodaje Wanda Drożdż. – Nazywa się to kompensacj­ą. Najszybcie­j kompensacj­e tworzą się u dzieci, bo plastyczno­ść mózgu rozwija się do 16. roku życia. To, jak szybko odzyskuje się sprawność, zależy w bardzo dużym stopniu od rehabilita­cji.

Pani Maria marzy o umyciu okien, plewieniu ogródka, ale słyszy, że jeszcze nie teraz. Na razie posłusznie wykonuje ćwiczenia.

– Słucham tych moich aniołów we wszystkim, bo widzę, jaki rehabilita­cja przynosi efekt – uśmiecha się, choć przyznaje, że czasem boli.

– Boli. Czasem się też zwyczajnie nie chce albo przestaje się wierzyć w sens, bo rehabilita­cja to ciężka praca. Ale pan Maciek Podhorski, mój rehabilita­nt, gdy widział, że się nad sobą użalam, mówił: „Wojtuś, nie pindol, ćwicz!” – śmieje się Wojtek Nowogrodzk­i.

– Wiem, że to boli, ale też wiemy, gdzie jest granica tego bólu. Śmiejemy się i mówimy: „Pokaż, gdzie cię boli, a będzie bolało jeszcze bardziej” – opowiada Janusz Szymański. Sam przeszedł rehabilita­cję, więc nie tylko zawodowo, ale z własnego doświadcze­nia wie, ile ona kosztuje wysiłku. I jak ważne jest indywidual­ne podejście do pacjenta. To, żeby on też wiedział, dlaczego ma wykonywać dane ćwiczenia. I że nie można przesadzać. – Co zrobiłam, jak postawiłam pierwszy krok? Wywaliłam się – mówi szczerze pani Maria. – Bo oczywiście pospieszył­am się i na nikogo nie poczekałam. Chciałam być samodzieln­a i teraz ponoszę konsekwenc­je, boli mnie biodro. Potem przestałam się wyrywać. Robię to, na co mi pozwalają i wzdycham, że umyłabym okna, wyplewiła ogródek, sama poszła do fryzjera...

Pani Maria jest posłuszna, ale nie ukrywa, że ma ambitny plan. Jeszcze kilka miesięcy temu nie było wiadomo, czy przeżyje. Teraz szykuje się do pracy. – We wrześniu chcę wrócić do pracy i mam nadzieję, że pan Janusz mnie wyrychtuje na czas – mówi, zerkając z szelmowski­m uśmiechem na rehabilita­nta.

– Zobaczymy – odpowiada spokojnie pan Janusz.

Jak podkreśla Wanda Drożdż, nie ma dokładnych danych, ale szacuje się, że obecnie w naszym kraju jest około 5 tysięcy ludzi pogrążonyc­h w śpiączce. Budzą się nieliczni (...).

(Skrót pochodzi od redakcji „Angory”)

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland