Złoto dla wytrwałych
Karel Kozluk, przewodnik w Złotych Młynach, na drzwiach skansenu powiesił artykuł „Złoto w Republice Czeskiej” ze specjalistycznego czasopisma. Z dumą pokazuje fotografię żółtej bryłki. 42 milimetry długa, 30 milimetrów szeroka, 57,5 grama wagi. Prawie dwie uncje, każda po tysiąc dolarów.
– Znalazł ją za pomocą wykrywacza metalu chłopak ze Zlatych Hor – opowiada czeski przewodnik. – W czasie budowy kolejki narciarskiej na Przeczną Horę (Górę Poprzeczną) trzeba było wykopać w ziemi głębokie doły na fundamenty słupów kolejki. Ziemię z wykopów wywieziono potem na hałdę na dole i tam znalazł ją ten poszukiwacz. To prawdziwy unikat. Największy samorodek znaleziony w Republice Czeskiej po drugiej wojnie światowej.
– To było prywatne odkrycie, o którym bardzo długo nie wiedzieliśmy nic – przyznaje Milan Rac, burmistrz Zlatych Hor. – Złoty samorodek został publicznie pokazany po raz pierwszy dopiero w czasie mistrzostw świata w płukaniu złota, które organizowaliśmy w Zlatych Horach w sierpniu 2010 roku.
Trzy gramy w każdej tonie
W 2008 roku, 150 lat po pierwszej fali gorączki złota, amerykańskie góry Sierra Nevada przeżyły drugi najazd poszukiwaczy. Zdecydowała rosnąca cena złota na światowych giełdach. W 2002 roku uncja (ok. 31 gramów) kosztowała niecałe 300 dolarów.
Światowy kryzys spowodował gwałtowny wzrost ceny kruszcu, która w 2009 roku przekroczyła 1200 dolarów za uncję. Zachęceni zyskiem amatorzy przyjeżdżali do Kalifornii i w Sierra Nevada kopali w czasie urlopów. Zawodowcy rzucali pracę i na stałe przenosili się na złotonośne działki. Rekordziści potrafili dziennie wypłukać z ziemi kruszec wart kilkaset dolarów.
Góry Opawskie swoją gorączkę złota przeżyły w XIII i XVI wieku. We wczesnym średniowieczu dwa sąsiednie miasteczka: Głuchołazy i Zlate Hory wyrosły i rozkwitły dzięki górnikom złota. W 1263 roku biskup wrocławski nakazał mieszczanom z Głuchołaz płacić czynsz w złocie. Historycy szacują, że w ciągu 250 lat wydobyto tu łącznie ok. 2,8 tony złota. W XVI wieku w czasie budowy kopalni Trzech Królów na polach między dwoma miastami znaleziono dwa największe samorodki. Ważyły 1,35 i 1,78 kilograma. Podarowano je cesarzowi austriackiemu i oba znajdują w muzeum w Wiedniu.
– W miejscu, gdzie stoi narciarska kolejka, nigdy nie było kopalni złota – mówi Karel Kozluk, przewodnik ze Zlatorudnych Młynów. – Najbliższe są jakieś dwa kilometry dalej. Ale pod ziemią jest żyła krzemienia, zawierająca także złoto, która ciągnie się aż do Polski. Cała Przeczna Hora jest podziurawiona siecią podziemnych korytarzy z różnych okresów, które mają łącznie 150 kilometrów długości i schodzą nawet 680 metrów pod ziemię. Po polskiej stronie złoto występuje głównie w tzw. złożach wtórnych. Przez tysiące lat woda wypłukiwała drobinki kruszcu ze skał i niosła z kamieniami i piaskiem w dół.
Jako cięższe osadzały się w zakolach potoków i rzek, w zastoiskach. Występowanie złota w rejonie Głuchołaz i sąsiednich Burgrabic potwierdzają też najnowsze badania i prognozy przygotowane w 2011 roku przez Państwowy Instytut Geologiczny. Objawy gorączki złota trudno tu jednak zaobserwować, bo szukanie cennego kruszcu to przede wszystkim ciężka praca. A o sukcesie decyduje dodatkowo łut szczęścia. Na Dolnym Śląsku dochody z tej działalności nie przekraczają średnio kilkuset złotych miesięcznie, choć przy wykorzystaniu prostych pomp do płukania złoża mogą wzrosnąć nawet do kilku tysięcy.
– Złoto wypłukiwane jest ze złóż także przez silne ulewy i deszcze powodziowe – tłumaczy Kazimierz Staszków z Nysy, znany regionalista i kolekcjoner minerałów. – Po powodzi w 1997 roku wybrałem się z „patelnią” na poszukiwania nad Białkę do Głuchołaz. Przepłukałem kilka ton piasku i żwiru. Znalazłem jakieś dwa gramy i zaniosłem do złotnika. Wycenił to na 19,8 złotego! Innym razem
się
dziś napełniłem miskę ze 300 razy, za każdym razem po kilka kilogramów piasku. I nic. Najbardziej owocna okazała się jednak wyprawa do Głuchołaz w rejon mostu przy granicy. Ludzie, którzy przyszli się tam kąpać, patrzyli na mnie jak na wariata, ale potem widzieli, jak wkładam do fiolki kolejne złote ziarenka. W sumie wypłukałem wtedy 8,5 grama. Kiedy tam przyjechałem następnego dnia, cały teren był zryty przez innych poszukiwaczy.
Zabawa dla hobbystów
– Zacząłem szukać z ciekawości. Chciałem też mieć dowód, coś, co można pokazać turystom. Poza tym lubię aktywnie spędzać czas na świeżym powietrzu – przyznaje Zbigniew Błauciak z Towarzystwa Przyjaciół Głuchołaz. Pan Zbigniew pasjonuje się minerałami Dolnego Śląska. Kilka lat temu kupił sobie miskę i zaczął sprawdzać okoliczne potoki. Sprawdzał nawet Starynkę, która płynie przez środek miasta. W 1999 roku geolodzy z Uniwersytetu Karola wypłukali w centrum Głuchołaz w ciągu godziny kilka gramów złota.
– Musiałem przepłukać z 50 – 100 kilogramów, zanim znalazłem 3 – 4 drobinki mniejsze od ziarenka maku – opowiada. – Miligramy bez większej wartości, ale czułem satysfakcję ze znalezienia. Nie chciałem ich sprzedawać. Trzymam w szklanej fiolce kilkadziesiąt takich drobinek, na pamiątkę. Przyznaję jednak, że widok poszukiwacza z patelnią budzi u nas jeszcze spore zdziwienie.
– W czerwcu tego roku prowadziłem wycieczkę przez Jarnołtówek – wspomina Jerzy Chmiel, przewodnik turystyczny. – To było jak zabawny zbieg okoliczności. Akurat opowiadałem turystom o historii górnictwa. Mówiłem, że złoto