Moja sinusoida
Rozmowa z LESŁAWEM ŻURKIEM, aktorem filmowym, serialowym, teatralnym
Zapamiętany z seriali „Przepis na życie”, (Grzegorz), „Londyńczycy” (Andrzej), „Układ warszawski” (Marek), „Hel” (Kamil), z filmu „Los numeros” (Kuba). Ostatnio oglądaliśmy aktora w serialach „Przyjaciółki” (Wojtek) i „Mała Moskwa” (porucznik Michał Janicki). Za tę ostatnią rolę został nominowany do Nagrody im. Zbyszka Cybulskiego. Dwa razy wyjeżdżał do Stanów Zjednoczonych w ramach studenckiego programu Work & Travel, dzięki czemu otrzymał rolę Karola w filmie brytyjskiego reżysera Kena Loscha „Polak potrzebny od zaraz”. Osiem lat w branży aktorskiej i 32 różnorodne role. Także w teatrze, ostatnio w farsie „Single i remiksy”.
– Pana praca polega m.in. na dawaniu ludziom radości. Co pan czuje, gdy czyta o sobie pełną uznania recenzję i widzi, jak ludzie wychodzą z kina radośni?
– Nie łączę tego ze sobą, ale jeśli recenzje są dobre, to oczywiście cieszą, podobnie jak dobra energia skierowana w naszą stronę. Aktorzy muszą egzystować w świecie opinii, recenzji, ocen. Kwestią jest tylko to, jak się do nich podchodzi i czy ma się do tego dystans, którego trzeba się nauczyć, bo wtedy lepiej i przyjemniej się żyje.
– Tak było niedawno na Festiwalu Gwiazd w Międzyzdrojach, gdzie świetnie zagrał pan w sztuce „Single i remiksy”. Od razu przyjął pan propozycję reżysera Olafa Lubaszenki zagrania w tej farsie?
– Ucieszyłem się z możliwości pracy z Olafem Lubaszenką, bo lubię go jako człowieka, chociaż nie wiedziałem, jaki jest jako reżyser w bezpośredniej pracy. Z każdym dniem pracy odkrywałem w nim sprawnego, fajnie myślącego reżysera, który bawi się tym, co robi i ma z tego satysfakcję. Ponadto zaskakuje wiedzą techniczną, spontanicznością i powoduje, że aktor przeżywa w jego towarzystwie miłe chwile.
– Ciekaw jestem, co by było, gdyby poszedł pan w tym samym kierunku, co Weronika Książkiewicz, Anna Mucha i Wojciech Medyński, grający bardzo ostro i wyraziście, momentami przerysowując swoje postaci?
– Gram człowieka, który przyjeżdża z innego świata, i mogę funkcjo- nować w całkiem innym rejonie, w czym pomogli koledzy grający inaczej swoje postaci.
– Jak się pan czuje w takim nietypowym zadaniu aktorskim, będąc zakwalifikowanym do zupełnie grania?
– Uważam to za ciekawe doświadczenie, ale nie biorę nigdy pod uwagę, w jakim gatunku teatralnym gram. Niezależnie od tego przeprowadzam myśl swojej postaci, starając się, żeby była ciekawa i widz mógł zauważyć jej przemianę. Jeżeli jej nie ma, to można się nie pokazywać na scenie.
– Nie widziałem tego w roli Antoine’a Cierplikowskiego w sztuce „Antoine” o słynnym fryzjerze. Wydaje mi się, że reżyser Jakub Przebindowski nie bardzo panu pomógł w zbudowaniu charakterystycznej postaci.
innego
rodzaju
– Ja też nie podobałem się sobie w tej roli. Powiem tylko, że można było o wiele więcej doszukać się w postaci Antoine’a, ale wiele czynników się na to złożyło. Jednak samo zadanie wiele mi dało na przyszłość.
– Podobnie było ze sztuką „Sie kochamy” z pana udziałem, z której wyszedłem po I akcie.
– Był to stary, archaiczny tekst, długo się z nim zmagaliśmy, bo nie przystawał do współczesnych realiów. Sama historia ciekawa, ale dialogi niedzisiejsze, ciężko przekładalne. Zabrakło fachowca, który pomógłby przez to wszystko przejść i pomógł łatwo zagrać. Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, chciałbym przy okazji podziękować kolegom, że wytrwali w ciężkich warunkach boju.
– Sądzi pan, że grając w lekkich komercyjnych przedstawieniach objazdowych w reżyserii aktorów, którym nie powiodło się w zawodzie, rozwinie pan na tyle swój warsztat teatralny, że będzie mógł grać wielkie, skomplikowane role z wielkich dramatów?
– Czas pokaże. Na razie mam w sobie radość z tego, co robię. Wszystko zależy od podejścia do powierzanego zadania i tego, co się chce osiągnąć. Zawsze walczę o pełne skupienie się nad projektem.
– Był pan na etacie w dobrym teatrze z wielkimi tradycjami. Ale tylko dwa lata. Dlaczego tak krótko?
– Musiałem zrezygnować, bo miałem ciekawsze propozycje.
– Długo odnajdywał pan siebie w krakowskiej PWST?
– Moja droga do szkoły teatralnej była nietypowa. Nie od razu zamierzałem uprawiać zawód aktora. Najpierw studiowałem ekonomię.
– Mówiono o panu w szkole: „nie dopasowuje się”.
– Ale jednak przyjmowałem rozmaite uwagi, miałem swoją filozofię. – Po roku chciał pan odejść... – Najciekawsze były egzaminy wstępne, potem dłużyzna, za mało prędkości i polotu.
– Po drodze trzy duże miasta były panu bliskie: Wrocław, Kraków, Warszawa. W którym czuł się pan najlepiej?