Fanklub Jerzyka
Po przerwanym z powodu kontuzji meczu w turnieju w Hamburgu fani Jerzyka martwią się, czy problemy zdrowotne nie przeszkodzą mu w najbliższych startach. Nie omieszkaliśmy go o to spytać, korzystając z okazji, że kilka ostatnich dni spędził w rodzinnym domu.
– Ostatnio ciężko było cię spotkać na korcie. Czy miało to związek z kontuzją bicepsa?
– Rzeczywiście, w minionym tygodniu właściwie nie wziąłem rakiety do ręki. Zamiast treningu na korcie czas spędzałem w gabinecie rehabilitacyjnym i na zajęciach ogólnorozwojowych. Wszystko zmierza, na szczęście, ku dobremu i mam nadzieję, że uraz został całkowicie wyleczony.
– Sukces w Wimbledonie, wizyta u prezydenta RP, odznaczenie państwowe – które z lipcowych wydarzeń dostarczyło ci największych wzruszeń?
– Wszystkie były ważne. Gdybym jednak miał wybrać, to wskazałbym na awans do półfinału w Wimbledonie, po wygranej z Łukaszem Kubotem. Emocje były wtedy nieprawdopodobne, co zapewne wszyscy dostrzegli. Bardzo cenię sobie, oczywiście, spotkanie z prezydentem RP, bo to dla mnie wielki zaszczyt, ale przecież trudno porównywać je z emocjami sportowymi.
– Sprawiłeś sobie jakiś prezent po Wimbledonie?
– Nie. Radość sprawiło mi natomiast bardzo przyjemne spotkanie ze znajomymi. – Często zakładasz garnitur? – Szczerze mówiąc, wolę dres. To jakby mój strój służbowy, do czego się przez lata przyzwyczaiłem. Jednak jeśli trzeba ubrać się w garnitur, to wcale się przed tym nie wzbraniam. I tak właśnie było w przypadku wizyty u prezydenta.
– Ruszasz teraz na podbój Ameryki Północnej. Jak wygląda plan startów na najbliższy miesiąc?
– 1 sierpnia wylatuję do Montrealu, gdzie zagram w turnieju serii
fajny ATP 1000. Później wystąpię w zawodach tej samej rangi w Cincinnati. Następnie będę miał tydzień przerwy, który wykorzystam w Nowym Jorku na treningi przed rozpoczynającym się 26 sierpnia wielkoszlemowym US Open.
– Widzisz szanse awansu o kilka miejsc rankingowych po turniejach w Kanadzie i USA?
– Spore różnice punktowe sprawiają, że przesunięcie się w górę rankingowej tabeli jest bardzo trudne. Jestem jednak w dobrej sytuacji, bo w najbliższych turniejach właściwie nie bronię żadnych punktów, nie ciąży więc na mnie ja- kaś specjalna presja. Liczę, że uda mi się powiększyć obecny dorobek w światowym rankingu.
– Ponoć niespecjalnie znosisz długie pobyty poza domem.
– Wiadomo, że to jest moja praca i ciągłe wyjazdy są koniecznością. Najbliższa wyprawa rzeczywiście będzie długa, bo potrwa ponad miesiąc. Z drugiej jednak strony, dłuższy pobyt oznaczać będzie dłuższą obecność w turnieju, a to jest najważniejsze.
– Czy dostrzegasz różnice między grą w Europie a występami za Atlantykiem?
– Dla mnie największym problemem jest zawsze zmiana klimatu, choć także zmiany czasu trochę mnie męczą. Zdarza się też, że grając w niektórych krajach, np. w Ameryce Południowej, trzeba być przygotowanym na reakcje kibiców, które odbiegają od europejskich standardów. I czasem to bardzo przeszkadza.
– „Normalni” ludzie jeżdżą w lipcu i sierpniu na wczasy. Jeśli miałbyś możliwość, to gdzie byś najchętniej pojechał na odpoczynek?
– Może to zabrzmi zabawnie, ale na wakacje najchętniej wyjechałbym do domu. Gdybym jednak miał wskazać jakiś kurort, to świetnie czuję się zawsze w Sopocie, który bardzo lubię odwiedzać.
– Przyjąłbyś, jak John Isner, propozycję rozbieranej sesji dla amerykańskiego magazynu?
– Szczerze mówiąc, nie myślałem o tym. Dzisiaj jednak wątpię, bym się na coś takiego zgodził.
– Od kilku miesięcy grywasz ze ścisłą czołówką światową. Jak duża różnica dzieli cię od najlepszej piątki i z czego ona wynika?
– Trudno mi porównywać się do innych zawodników, bo mam inny styl gry w tenisa. Jestem jednak przekonany, że gdybym każdego dnia i podczas każdego meczu wykorzystał maksymalnie swoje możliwości, grając najlepiej jak potrafię, byłbym w stanie wygrać każdy mecz. Jednak, jak wiemy, nie zawsze się to udaje.
– Życzę więc, byś jak najczęściej mógł cieszyć się z wygranych spotkań.
– Dziękuję i proszę moich fanów, zwłaszcza czytelników „Angory”, o trzymanie za mnie kciuków.