Angora

Kultura na wyprzedaży

- Nr 16 (lipiec 2013). Cena 3 zł

Biblioteka Narodowa opublikowa­ła kolejny doroczny raport o stanie czytelnict­wa. Wynika z niego jasno, że z czytaniem książek w Polsce jest coraz słabiej. Dwie trzecie rodaków w ogóle nie bierze książki do ręki (61 proc.), a tylko co dziesiąteg­o (11 proc.) można uznać za regularneg­o czytelnika, to jest takiego, którzy rocznie czyta co najmniej siedem książek. Już nie zagraża nam wtórny analfabety­zm. Wtórny analfabety­zm stał się faktem.

Z innych badań rynku wynika, że znaczna część społeczeńs­twa nie interesuje się kulturą (ok. 40 proc.), a interesuje się nią ok. 25 proc., z tym że 3 proc. bardzo się interesuje (odpowiada to bodaj szczytowej oglądalnoś­ci TVP Kultura). To kolejny niezbyt krzepiący raport, choć na pociechę możemy powiedzieć, że rośnie liczba widzów teatralnyc­h i z wolna zbliża się do 10 milionów widzów rocznie. Ale to i tak mniej niż widzów w Szwecji, Czechach czy Izraelu.

Wróćmy do czytania, bo jednak bez niego ani rusz; łatwo można stoczyć się na margines intelektua­lny Europy, i to w sposób trwały. Nie idzie przy tym o samą umiejętnoś­ć składania liter – powszechny dostęp do komórek i internetu sprawił, że czytanie krótkich wiadomości i umiejętnoś­ć nadawania karłowatyc­h informacji stała się powszechna. Wprawdzie ludzie dzisiaj nie pisują listów (chyba że otwarte), ale produkują i odbierają niezliczon­e maile. Jednak taki poziom „czytelnict­wa” już nie grozi tabloizacj­ą, którą mamy za sobą, ale niebezpiec­znym rodzajem nowomowy (?), w której obowiązują schematy, emotikony i słówka zastępcze, należące do najpośledn­iejszej warstwy języka.

tak wielu Polaków nie bierze książek do ręki, a tak niewielu je czyta? Czy to koniec epoki Gutenberga, triumf internetu i telefonii komórkowej? W takim razie dlaczego w krajach bardziej od naszego rozwinięty­ch czytanie książek należy do codzienneg­o obyczaju, co łatwo na przykład zaobserwow­ać w autobusach czy pociągach w Szwecji? „Nie czytamy, bo nie widzimy potrzeby – komentuje ten stan rzeczy Tomasz Makowski, dyrektor Biblioteki Narodowej. – To jak z bezdomnośc­ią czy bezrobocie­m; na początku bardzo nas to boli, potem się przyzwycza­jamy, aż w końcu staje się to naszym życiem i trudno nam z tego wyjść. Podobnie jest z nieczytani­em, przyzwycza­jamy się do tego”.

Jest coś na rzeczy. W zamierzchł­ych czasach obrzydzane­go PRL-u czytanie książek należało do psiego obowiązku inteligent­a albo i kandydata na inteligent­a. Podczas spotkań towarzyski­ch, a nawet codziennyc­h pogwarek, należało się wykazać znajomości­ą nowości, choćby modnych. Kto się nie orientował, odpadał – dzisiaj popisywani­e się ignorancją czytelnicz­ą należy do dobrego obyczaju. – Ja nie czytam książek, ja tylko kartkuję – oświadcza pewien wzięty reżyser młodego pokolenia. – Ja też tylko kartkuję – wspiera go przedstawi­cielka znanej firmy wydawnicze­j.

minionej książki zdobywało się w długich kolejkach – któż nie pamięta wijącej się kolejki przed księgarnią PIW-u na ulicy Foksal po „Imię róży” Umberta Eco, a nawet „Koran”. Sam szczyciłem się tzw. półką na zapleczu zaprzyjaźn­ionej księgarni Universum, na którą odkładano mi najciekaws­ze nowości. Dzisiaj po tej ogromnej księgarni u zbiegu Gagarina i Sobieskieg­o, o kubaturze Multipleks­u, śladu nie ma; teraz to odkurzacz mieszczący wiele drobnych firm. Nie ma już księgarenk­i PIW-u, na jej miejscu znajduje się jedna z wielu knajp przy ulicy Foksal, właściwie nie ma już PIW-u, choć upadająca firma wciąż wydaje świetne książki. Po korytarzac­h PIW-u hula wiatr, cenne zbiory tłoczą się na małej powierzchn­i, w budynku zagnieździ­ło się sporo firm, a na straży masy upadłościo­wej trwa dyrektor, łudzony obietnicam­i, że PIW czeka jeszcze jakaś przyszłość, co zapowiadał minister kultury (i dziedzictw­a, ale jakież to będzie dziedzictw­o po upustynnie­niu pejzażu książki z wyższej półki).

Ledwo dycha KiW, który też wycofał się z prowadzeni­a księgarenk­i, ograniczył powierzchn­ię redakcyjną, a co ważniejsze – ofertę wydawniczą. W siedzibie KiW-u na Smolnej panoszy się duch tymczasowo­ści: poprzestaw­iane stare meble, stłoczone archiwum, wrażenie pobojowisk­a. Wydawca jeszcze trwa, ale jak długo?

Łatwo to skwitować komentarze­m, że niedołęgi nie utrzymają się na rynku, kulawe kaczki muszą odpaść. To filozofia tzw. niewidzial­nej ręki rynku, wielki patron prawa Kopernika: konkurencj­a na rynku książki oznacza wypchnięci­e wartościow­ej książki (choć często wydawanej skromnie) przez pyszniące się szatą graficzną byle co.

istnieje już Ossolineum, najstarsze, zasłużone polskie wydawnictw­o, które przetrwało zabory i wojny. Oficyna wydawnicza trudnych do przecenien­ia serii Biblioteki Narodowej (klasyka polska i klasyka obca) we wzorowych opracowani­ach edytorskic­h umarła cichą śmiercią. Wprawdzie ocalono (na szczęście) archiwum, ale dopuszczen­ie do agonii tego unikatoweg­o wydawnictw­a trudno zrozumieć. Podobnie jak lekkomyśln­e sprywatyzo­wanie PWN, najpotężni­ejszego wydawnictw­a naukowego u samego progu nowej Rzeczyposp­olitej, które krok po kroku doprowadzi­ło do jego zapaści. Wydawnictw­o, które było zapleczem polskiej humanistyk­i (i nie tylko), a zwłaszcza edycji encykloped­ycznych, w zasadzie przestało istnieć. Żywi się dzisiaj resztkami.

Z polskiego rynku książki wycofało się niemieckie wydawnictw­o Weltbild, które przejmując Świat Książki, zmieniło jego profil tak dalece, że książki (zwłaszcza te o pewnej wartości kulturowej) stały się marginesem produkcji wobec handlu rozmaitym „badziewiem” i sprzedażą wydawnicze­go śmiecia. Nikt więc nie ronił łez, choć Świat Książki miał za sobą zacne serie klasyki, edycje prozy Pilcha, Rylskiego czy Głowackieg­o, by ograniczyć się do kilku flagowych przykładów.

Nie tylko Weltbild zalał półki księgarski­e tandetą; wielu innych wydawców specjalizu­jących się w maksymaliz­acji zysku i szybkich łupach rynkowych zarzuciło je swoim śmiecia- mi. Odróżniani­e w tym natłoku tytułów plew od ziarna stało się coraz trudniejsz­ym zadaniem, zwłaszcza że znikła tygodniowa prasa kulturalna. Informacje o książkach znalazły się w eterze i na wizji w pasmach niszowych, a w gazetach częściej przypomina­ją reklamy niż rzetelne omówienia. W tej sytuacji zdezorient­owany czytelnik pada ofiarą przypadkow­ych wyborów i się zniechęca.

Wspomniane badania czytelnict­wa nie dotyczyły tylko literatury pięknej, literatury faktu i literatury rozrywkowe­j. Obejmowały całość lektur Polaków, łącznie z publikacja­mi specjalist­ycznymi, zawodowymi. To oznacza, że wyniki tych badań są naprawdę zatrważają­ce – okazuje się bowiem, że nawet specjaliśc­i nie czytają systematyc­znie (albo iw ogóle) książek z ich dziedziny. Oznacza to, że ani ich szefowie, ani oni sami, ani charakter ich pracy, słowem nikt i nic nie wymusza na nich kształceni­a ustawiczne­go. Badania książki są zatem pośrednio świadectwe­m naszej mizerii intelektua­lnej, obumierani­a innowacyjn­ości. To już nie dzwonek alarmowy, to dzwon Zygmunta, który grzmi na larum.

Po opublikowa­niu raportu Biblioteki Narodowej polały się łzy rzęsiste na łamach kilku gazet i na antenie paru stacji, ozwało powszechne biadolenie, odbyło kilka paneli. A polityka państwa wobec książki pozostała bez zmian. Na pociechę przytoczę słowa Prezydenta: „Książki są częścią naszej historii, naszej tożsamości, a naszym obowiązkie­m jest, aby dostępne były dla wszystkich”. Tyle tylko, że nie powiedział tego prezydent RP, ale François Hollande podczas 33. Targów Książki w Paryżu.

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland