Tradycja czy barbarzyństwo?
Kolejna korekta!
Ostatnio w Polsce głośno jest o tzw. uboju rytualnym oraz echach odrzucenia przez posłów stosownych zmian w prawie. Zwolennicy tegoż krzyczą o nieposzanowaniu tradycji, katastrofie gospodarczej oraz o tym, że żaden ubój nie jest humanitarny, przeciwnicy zaś jeszcze głośniej domagają się oszczędzenia zwierzętom zbędnych cierpień. Na razie jest 0:1. I bardzo dobrze!
W tym sporze ja także zdecydowanie trzymam stronę przeciwników. To nie jest ubój, to odrażające barbarzyństwo, które w cywilizowanym świecie w XXI wieku w ogóle nie powinno mieć miejsca. Tego bestialstwa nie usprawiedliwi żadna argumentacja. Żadna!
Słyszymy o „nieposzanowaniu tradycji”. Na Boga! Co to za „tradycja”, która każe czujące zwierzę zamknąć w klatce, obrócić, poderżnąć mu gardło i spokojnie czekać parę minut, aż „koszernie” wyzionie ducha? A czymże różni się tak uzyskane mięso od tego ogłuszonego? Ta tradycja jest tyle warta, że przegłodzony zwolennik koszerności w mig pochłonąłby niekoszerną szyneczkę i jeszcze za nią podziękował. Zresztą głowę dam, że jak nikt nie widzi, to wielu tzw. ortodoksów – wbrew tradycji – je, pije i prowadzi się całkiem „niekoszernie”. Napatrzyłem się na to, studiując razem z osobami z kręgu tzw. kultury arabskiej.
„Katastrofa gospodarcza”? Litości! To polska gospodarka opiera się na eksporcie koszernego mięsa? Już nic innego nie sprzedajemy? „Bo poleci kilka tysięcy miejsc pracy”. Trudno. To poleci. Na okrucieństwie zarabiać nie musimy. Zresztą dziwię się pracownikom ubojni, że nie prześladuje ich ryk zarzynanych zwierząt i zastanawiam się, do jakiego stopnia trzeba stępić swoją wrażliwość, żeby móc coś takiego oglądać co dnia.
„Żaden ubój nie jest humanitarny”. Dlatego tym bardziej trzeba skrócić cierpienie do niezbędnego minimum. Nie jestem ekspertem, ale czy przed zabiciem nie można zwierzęcia po prostu uśpić i zadać mu śmierć we śnie? A już najbardziej kuriozalnym argumentem jest taki, który można zawrzeć w stwierdzeniu: „Takiś wrażliwy na cierpienie, ale schaboszczaka to wcinasz aż miło!”. Przecież nikt nie nawołuje do powszechnego przechodzenia na weganizm, tylko do zaprzestania zadawania zwierzętom zbędnych cierpień!
Przeraża i odraża mnie postawa przedstawicieli narodu żydowskiego, którzy posuwają się nawet do oskarżeń o antysemityzm. A nikt inny jak właśnie oni powinni coś wiedzieć o sadystycznym zadawaniu cierpienia – w końcu Hitler też „rytualnie” gazował Żydów w komorach, choć wybór rodzaju śmierci miał ogromny, choćby strzał w serce.
Żeby była jasność. Obrzydzeniem napawa mnie także to, co dzieje się w „zwykłych” ubojniach, tzw. schroniskach dla bezdomnych psów i tym podobnych miejscach. Wszędzie tam, gdzie – wbrew patetycznym słowom zapisanym w ustawach o prawach braci mniejszych – ci bracia przeżywają swoje ziemskie piekło tylko dlatego, że bracia więksi czy to wydumali sobie barbarzyńską tradycję, czy też niby chronią słabszych, a mimo to odpowiednie służby nie wywiązują się ze swoich obowiązków (vide: zapowiedziane pseudokontrole w ubojniach, które – a jakże – „nie wykazują nieprawidłowości”). To jasno pokazuje, jak nisko upadliśmy jako gatunek.
Jako się rzekło, jednym z koronnych argumentów za ubojem rytualnym jest powoływanie się na wielowiekową tradycję. Jest XXI wiek. W ciągu ostatnich tylko kilkudziesięciu lat nasza wiedza o świecie bardzo się pogłębiła. Dzięki niej wiemy m.in., że zwierzęta to nie tylko ciało (mięso), ale także psychika i emocje, więc także odczuwanie radości czy bólu. Czy zatem nie da się pogodzić tradycji i praw zwierząt? Ależ da się, i to bardzo prosto. Może czas zmienić tradycję.
Projekt ustawy budżetowej na 2013 rok zakłada, że dochód wyniesie 299 miliardów 385 milionów 300 tysięcy złotych, a wydatki 334 miliardy 960 milionów 800 tysięcy zł – deficyt 35,5 miliarda + koszty. To miało wystarczyć.
Niestety. Korekta jest konieczna, i to poważna, bo 20 – 30 miliardów przy rozrzutności naszych władz to za mało, a do końca roku jeszcze daleko! Sposób rządzenia jest beztroski, sztubacki, „mocarstwowy”. Angażujemy się w akcje zagraniczne, wojskowe, charytatywne itd., nie licząc się z kosztami. Wydatki publiczne nie maleją. Biurokracja za- równo państwowa, jak i samorządowa niepokojąco wzrasta. Bezrobocie również nie maleje. Emigracja naszych młodych wykształconych obywateli trwa. Eksport nie wzrasta. Konsumpcja spada. Płace dla przeciętnych pracowników – wprost śmieszne.
Bezmyślna, chaotyczna prywatyzacja w latach 1995 – 2005 nie zmniejszyła zadłużenia i nie została rozliczona do dziś! Korekta zostanie „wprowadzona” do budżetu na bieżący rok i co dalej? Na co jest przeznaczona?
Dotychczasowych zapewnień ministra finansów nie można traktować poważnie. Dług publiczny przekroczy procentowy próg bezpieczeństwa.
Bez radykalnych zmian strukturalnych państwa, i to w możliwie krótkim czasie, staniemy się kolonią w środku Europy! Wpływy koncernów zagranicznych i beztroska w rządzeniu krajem jest bardzo niebezpieczna.
17 lipca usłyszałem informację, bodajże w „Faktach”, że brakuje obecnie 60 miliardów złotych. Zaskoczony nie jestem. Przy obecnym sposobie rządzenia to normalka. Wydajemy społeczne pieniądze. Brak kontroli, celowości, jakości i terminu wykonania. Brak odpowiedzialności. Koleś kolesia nie skrzywdzi. Wprowadzenie rzeczywistej oszczędności, nawet tej francuskiej (obcięcie poborów o 10 – 30 proc. osobom zarabiającym powyżej 3000 zł), nie zainteresowało naszych władz. Jest źle, będzie jeszcze gorzej! dzam. Co to za określenie „czystka etniczna nosząca znamiona ludobójstwa”?
Tymothy Snyder, wykładowca historii na Uniwersytecie Yale, w swojej ciekawej książce „Skrwawione ziemie” opisuje ofiary Hitlera i Stalina na 456 stronach. Ale rzeź Polaków na Wołyniu zajęła mu pół strony (str. 355). Użył nawet sformułowania „partyzancka armia, która pod przywództwem ukraińskich nacjonalistów USUNĘŁA (moje podkreślenie) pozostałych Polaków”. Nie podaje Iiczby ofiar, choć w tym dziele liczb pozostałych ofiar nie brak.
Do zabrania głosu w tej sprawie zmobilizowały mnie listy z ANGORY nr 30 – „Mój bolesny Wołyń” i „Czy można wybaczyć?”. Autorka pierwszego, Pani Teresa, zaczyna: „Nigdy nie pogodzę się z pojednaniem z narodem ukraińskim...”. Ja też, ale z małą poprawką. Nie z narodem, ale z tymi do dzisiaj przesiąkniętymi nacjonalizmem potomkami morderców. Mordowała nie tylko UPA – jej szkoda było naboi, również chłopi mordowali w okrutny sposób.
To, co pani Teresa opisuje, znam z opowiadań tych, którzy schronili się w Łucku. Pomagałem dorosłym, a w 1943 roku miałem 12 lat, wyławiać z rzeki Styr zmasakrowane zwłoki pomordowanych.
Byłem na Ukrainie po 2000 roku siedem razy, indywidualnie samochodem, więc jeździłem po wsiach. Byłem w Łucku, Kowlu. Chodziłem po ulicach „Bohaterów UPA”, widziałem pomniki Bandery. Po wsiach stoją pomniki chwały z wyrytymi nazwiskami morderców pochodzących z tej wsi.
Należy z całą mocą to potępiać i żądać, żeby to uczynili również Ukraińcy. Gdzieś wyczytałem, że wschodnia Ukraina nienawidzi banderowców tak jak my, ale naszym bezpośrednim sąsiadem jest, niestety, ta zachodnia – pełna nacjonalistów.
Z kolejnego wyjazdu na Ukrainę przywiozłem dwie książki, nie pisarzy, tylko wykształconych potomków armii UPA i band banderowców. W książkach tych opiewają waleczne czyny swoich krewniaków, a Polacy to według nich „napidnyki” (napastnicy), przed którymi trzeba było się bronić. Ktoś te książki wydaje, daje pieniądze, na tych książkach młodzi Ukraińcy mają poznawać swoich narodowych bohaterów. Nie chcę takiej Ukrainy w UE.
W imię jakiej, czyjej racji stanu tak naszej władzy zależy, żeby to państwo weszło do Unii? Jeszcze nikt ani w słowie pisanym, ani mówionym nie wyjaśnił mi tego przekonująco.
Z kolei pani Maria Ł. z Wrocławia poruszyła bardzo ciekawy wątek gehenny naszych rodaków, o którym