Krew i łzy...
69 i widzieliśmy, jak pozostałe wagony przed nami zaczęły się wykolejać. To były ułamki sekund” – opowiadał, siedząc na łóżku w szpitalu Montecelo w Pontevedra z zabandażowaną głową zszytą 20 szwami i ręką na temblaku. „Nasz wagon przewrócił się na jedną stronę. Siedziałem z narzeczoną na końcu. Przygniotły mnie dwie kobiety, bagaże i wyrwane fotele. Nie wiem, jak zdołałem się wydostać. Boso, bez okularów, a mam 5 dioptrii, pomagałem jeszcze innym”.
18-letnia Victoria jechała do Santiago, żeby pobawić się z koleżankami na imprezach organizowanych w ramach święta. Była w piątym wagonie, jednym z najbardziej zgniecionych. Opowiada, że kiedy ocknęła się po wypadku, „dookoła leżały tylko martwe ciała” i dopiero po chwili zaczęły dochodzić do niej głosy ludzi proszących o pomoc. „Jakiś starszy pan mnie uspokajał. Zaczęliśmy się razem modlić”.
W szpitalach, do których przewożono rannych, panowała atmosfera nerwowości. Rodziny szukały swoich bliskich. Ponad dobę od wypadku wciąż byli niezidentyfikowani pacjenci. Brak dokumentów, brak znaków szczególnych, czasem twarz zmasakrowana tak, że nie dało się jej rozpoznać. Wśród osób na intensywnej terapii znajdowała się też Verónica Martínez Vázquez (39 l.). Zidentyfikowano ją jako ostatnią z żyjących osób. Jej rodzice, brat i siostra szukali jej bezskutecznie przez kilkanaście godzin. „W okienku RENFE nikt nic nie chciał powiedzieć. Dopiero z telewizji dowiedzieliśmy się, pod jaki numer telefonu możemy dzwonić” – denerwował się ojciec Veróniki. Potem jej brat jeździł po wszystkich szpitalach Galicji, do których przewożono rannych. Po wielogodzinnych poszukiwaniach dotarł wreszcie o godz. 11 w czwartek do właściwego miejsca. Wiedział, że tylko jedna osoba nie została jeszcze zidentyfikowana: kobieta między 30 – 40 rokiem życia, 1,64 wzrostu, przy której znaleziono wygrawerowana obrączkę: „Finisterre, 2012”. To była Verónica. Dokładnie rok temu na Costa da Morte w dzień św. Jakuba brała ślub. Przez kilka godzin jej siostra płakała przy łóżku, patrząc na bezwładne, pogrążone w śpiączce ciało. Od lekarzy dowiedziała się, że Verónica ma połamane biodra, zgniecioną klatkę piersiową, urazy czaszki i połamane kręgi.
Miguel ze straży miejskiej wciąż ma przed oczami widok dwojga martwych dzieci sześcio- i siedmiolatka. Po tym jak dzień wcześniej świętował narodziny swojej siostrzenicy, nie mógł się pozbierać: „Nigdy nie zapomnę tego widoku. Małe zgniecione ciałka. Jedna dziewczyna krzyczała do mnie: «Jeśli umrę, powiedz Tito, że go kocham!». Wciąż się trzęsę, przypominając sobie to wszystko” – mówił dzień po tragedii.
„Wypadek. Nie wiem, czy z tego wyjdę. Duszę się. Przygnieciona” – takie słowa wysłała do swojego męża Susana Relano (46 l.) trzy minuty po tym, jak wykoleił się pociąg. „Czekałem na żonę w A Coruna, kiedy dostałem wiadomość na WhatsAppie (komunikator na smartphona), że był wypadek. Na stacji jeszcze nikt nie wiedział, że przed chwilą wykoleił się pociąg. Po pięciu najdłuższych minutach w moim życiu dostałem kolejną wiadomość od żony „Jestem bezpieczna”. Wciąż nie możemy w to uwierzyć. Żona wyszła z wykolejonego pociągu jedynie z kilkoma zadrapaniami na nogach i szybko wypuścili ją ze szpitala. O wypadku i o tym, że żona była
~~w pociągu, w którym zginęło 78 osób, przypomina nam jedynie jej zakrwawiona torebka. Teraz mamy zamiar świętować nasze drugie narodziny”.
Za liczbą ofiar – 78 – kryją się indywidualne historie, pojedyncze tragedie. 22letnia Meksykanka miała wrócić z rodzicami do domu po półrocznym pobycie w Madrycie, ale zabrakło dla niej biletów. Pięć minut przed śmiercią napisała na Facebooku chłopakowi, że zadzwoni, jak dojedzie. W pociągu zginął również Enrique Beotas, znany hiszpański dziennikarz. Rosalina Ynoa chciała zrobić niespodziankę siostrze; przyjechała z Dominikany. Siostra nawet nie wiedziała, że ktoś z jej bliskich mógłby znajdować się w pociągu. Antonio Jamardo jechał z dziewczyną na ślub swojego brata. Przeżyła tylko dziewczyna.
Maszynista, który prowadził pociąg, został natychmiast zatrzymany. Niepotwierdzona jeszcze oficjalnie, ale najbardziej prawdopodobna przyczyna katastrofy, to zbyt wysoka prędkość. Maszynista zlekceważył komunikat systemu ostrzegającego i zamiast z prędkością 80 km, jechał – według różnych źródeł, od 150 do 190 km/godz. Prezydent RENFE Julio Gómez-Pomar poinformował, że José Garzón Amo był związany z firmą 30 lat, a od 10 pracował jako samodzielny maszynista. Zakręt pokonywał wcześniej 60 razy. Jeździł tą trasą od początku wprowadzenia nowych modeli 730, od czerwca 2012 r. Był doświadczonym maszynistą, jednak materiały z portalu społecznościowego, do których dotarli dziennikarze, dobitnie wskazują na jego skłonność do brawury i lekkomyślności. Amo chwalił się bowiem, że jeździ 200 km na godzinę i omija radary.