Ciągle wracam
Tragedia wydarzyła się 24 lipca około godz. 11 rano w północno-zachodniej Syrii w mieście Saraqeb. W miejscowym biurze prasowym sił opozycyjnych pracował Marcin Suder wraz z kilkoma Syryjczykami. Nagle do pokoju wpadło kilkunastu uzbrojonych i zamaskowanych mężczyzn. Zabrali komputery, kamery, pieniądze i przystawili broń do głowy Polaka. Opozycyjny działacz Manhal Barish próbował go bronić. Pobili go kolbą pistoletu, po czym powlekli za sobą Sudera i odjechali w niewiadomym kierunku.
Informację o porwaniu Polaka Syryjczycy przekazali agencji Reuters. Ona pierwsza zamieściła wiadomość na swojej stronie internetowej. Wkrótce o Polaku pisały gazety we wszystkich krajach. – Marcin Suder ryzykował życie, aby przekazać historię konfliktu ludziom na całym świecie. Jesteśmy głęboko zaniepokojeni, że zaginął, i wzywamy porywaczy, aby go uwolnili – zaapelował Sherif Mansour, przedstawiciel Komitetu Obrony Dziennikarzy, międzynarodowej organizacji walczącej o wolność prasy. Podobny apel wystosowało stowarzyszenie „Reporterzy bez Granic”: – Wzywamy do natychmiastowego i bezwarunkowego uwolnienia polskiego fotoreportera. Kolega Sudera, Maciej Moskwa, który również jeździł do Syrii, wyraził nadzieję, że napastnicy mogą uwolnić Marcina w ciągu kilku godzin. Minęło pięć dni. O Marcinie słuch zaginął.
Marcin Suder ma 34 lata. Od 13 lat jeździ po całym świecie, dokumentując miejsca konfliktów. Robił zdjęcia w Afganistanie, Palestynie, Rwandzie, Sudanie, Birmie, Kongu, Sierra Leone. Był też tam, gdzie miały miejsce najdramatyczniejsze katastrofy naturalne. W 2004 roku pojechał do Iranu nawiedzonego przez trzęsienie ziemi, które zabiło ponad 20 tysięcy ludzi. Nie chciał opowiadać, na której wojnie było najniebezpieczniej. W wywiadzie dla portalu internetowego Średni Format powiedział: – Wszystko tak naprawdę jest kwestią szczęścia. W różnych miejscach miewałem niebezpieczne sytuacje (…). Nie chcę mówić o niebezpieczeństwach, bo uważam, że to nieetyczne. Wolę mówić o swoich zdjęciach, ludziach, których fotografuję. Zdradził też, że dawniej, kiedy Polska nie była jeszcze dzie], byłem sprawdzany trzy miesiące (…), musieli najpierw upewnić się, że nie jestem agentem (...). Wchodzenie w takie układy jest bardzo ryzykowne, bo powierzasz swoje życie komuś, kogo (…) w ogóle nie znasz. Miesięcznikowi „Foto” na pytanie, od czego zaczęła się jego przygoda, odpowiedział z uśmiechem: – Od panienek. A tak naprawdę zaczęło się od wojny w Kosowie. Co dzień czytałem nagłówki w gazetach (…) iw końcu uznałem, że muszę tam koniecznie pojechać (…). Gdy jechałem po raz pierwszy, byłem umówiony ze znajomym fotografem pracującym dla Reutersa (...). To właśnie on powiedział mi, że ten pierwszy wyjazd (…) będzie albo ostatnim i fotograf więcej nie pojedzie, albo wciągnie go to na całego. Marcina wciągnęło. Był w ponad 60 krajach. Mówił, że atmosfera zagrożenia pobudza w nim adrenalinę, a adrenalina pomaga w pracy. I uzależnia. – I dlatego właśnie po powrocie do domu (…) coraz częściej myślę o tym, miast traktują ich jak szpiegów. Niektórych więżą i mordują „dla przykładu”, żeby pokazać siłę i odstraszyć innych chętnych do podjęcia ryzyka dokumentowania wojny. Jak twierdzi Komitet Obrony Dziennikarzy, tylko w ubiegłym roku w Syrii życie straciło 33 reporterów, 15 było więzionych, 21 uprowadzonych. Od początku wojny, jak szacuje organizacja „Reporterzy bez Granic”, zginęło około 75 dziennikarzy zawodowych i obywatelskich. Dziesiątki innych zostało rannych. To dane bardzo niedokładne. Nikt nie jest w stanie określić, ilu ucierpiało naprawdę. Wiele takich spraw nigdy nie zostało udokumentowanych. Na początku konfliktu niebezpieczeństwo w Syrii było określone. Największym zagrożeniem dla reporterów były ataki zwolenników prezydenta Asada. W jego interesie leżało, aby jak najmniej informacji wydostawało się z kraju. Dziś śmierć grozi z każdej strony. Siły walczące przeciw Asadowi zdobyły dużą część terytorium i za-