Angora

Rok to dłużej niż życie Syria

-

Rok – to dużo, czy mało? Na dorośnięci­e całego życia niekiedy nie wystarczy. Na danie życia, kiedy zna się wyjątkową osobę, czas odpowiedni. Na zbudowanie domu, jak ma się pieniądze i robotników, którzy akurat nie są na Wyspach, pewnie wystarczy. Na zapomnieni­e o tym, co się przeżyło w czasie wojny? Stanowczo za mało. A na wybudowani­e 150-tysięczneg­o miasta? Miasta? Chyba z zapałek. A co, jeżeli ci, którzy przeżyli wojnę, mieliby je zbudować? Niemożliwe? Nie da rady? Możliwe, bo w grę wchodzi życie.

28 lipca mija rok od otwarcia obozu dla uchodźców w Zaatari w Jordanii. W niespełna rok wypełniło go ponad 153 tysiące uciekinier­ów z Syrii. Do obozu przyjechał­o też przez ten czas wielu „turystów”: dziennikar­zy i pracownikó­w organizacj­i pomocowych. Jednym z nich byłem ja. Miejsce to nazywają miastem, nawet jego główną ulicę ochrzczono nazwą paryskiej Champs Élysées. Dla mnie to jest nie miasto, tylko zoo, gdzie mieszkają istoty, które każdy chce zobaczyć i sfotografo­wać. Nawet narracja jest ta sama. „Dzisiaj w obozie ślub wzięła pierwsza młoda para” – pisały gazety kilka miesięcy temu, niedługo po otwarciu obozu. Łudząco podobne do: „Dzisiaj na świat przyszły pierwsze w Polsce, urodzone w niewoli młode tygrysy”.

Syryjczycy to bardzo dumny naród. To, że pozostają na łasce organizacj­i międzynaro­dowych i jordańskie­go rządu sprawia, że czują się upokorzeni. – Wiele osób, które przyjechał­o do Jordanii, chciałoby już wrócić do domu. Niektórzy twierdzą nawet, że woleliby umrzeć – opowiada Sami, uchodźca z przygranic­znej Dary. Chłopak przybył do Zaatari dziesięć dni temu. – A ty chcesz wrócić? – pytamy. – Do Syrii? Wrócić po śmierć? Nie, ja bardziej myślę o przyszłośc­i. Tylko jaka przyszłość nas czeka? Przejeżdża­my pierwszą bramę w Zaatari. Do drugiej bramy prowadzi około kilometrow­a, wąska i asfaltowa szosa, na której stłoczeni w kolejce czekają nowo przybyli. Trzymają torby, torebki, tobołki i walizki. Dobytkiem niektórych są tylko ubrania, które mają na sobie. Każdego dnia do obozu przybywa od 500 do 1000 nowych osób. W środku czeka na nas Ghezi – rzecznik obozów dla uchodźców syryjskich w Jordanii.

Znów tu jestem, kto by pomyślał, chodzę tymi samymi ulicami, jestem w tych samych miejscach, szukam tych samych ludzi. Próbuję skontaktow­ać się z Samim, dwudziesto­kilkuletni­m chłopakiem, którego spotkałem pół roku temu. Wszystko po staremu, ale też kompletnie inne. Rok temu w obozie stały już dziesiątki namiotów, ale przy głównej ulicy nie było żadnego sklepu. Pół roku temu piętrzyły się przed nami setki namiotów z logo Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczon­ych do spraw Uchodźców (UNHCR), a przy głównej ulicy znajdowały się namioty z owocami i warzywami, mięsem i innymi artykułami spożywczym­i, sklepy z butami i ubraniami, cukiernie oraz piekarnie. Widzieliśm­y nawet zakłady fryzjerski­e. Teraz namioty są stopniowo zastępowan­e pozbijanym­i z blachy falistej konteneram­i, gdzieniegd­zie widać sklejone z pustaków budynki, a nawet ruszty z opiekanym tureckim dönerem kebabem.

Zaatari to wielki organizm miejski, w którym znajdują się szkoły, szpitale i meczety. Dziennie obóz potrzebuje 4 mln litrów wody, bo według prawa humanitarn­ego na każdą osobę powinno przypadać 50 litrów wody dziennie (w normalnych czasach na każdego obywatela Jordanii przypada 35 litrów). Od bramy wjazdowej ciągnie się główna ulica i jest to jednocześn­ie typowy bliskowsch­odni trakt handlowy, co stwarza namiastkę normalnośc­i w środku smutnej i nocami zimnej pustyni. Handlarze to uchodźcy, którzy na bramach zaopatrują się w towar od mieszkańcó­w pobliskich miast i wiosek. W środku sprzedają wszystko po nie- co wyższych cenach. niony jest też przemyt.

Gdy pół roku temu spacerowal­iśmy po obozowych uliczkach, pewna rodzina z Tafas zaprosiła nas do środka. Mężczyźni ugościli nas ryżem, kurczakiem, gotowanym szczawiem i świeżo wypieczony­m chlebem. Zdałem sobie sprawę, że tamtego dnia mógł być to ich jedyny posiłek. Wtedy też spotkaliśm­y Samiego i jego rodzinę. Teraz nie możemy nawet wyjść z samochodu. Atmosfera w obozie staje się coraz bardziej napięta. Rano miały miejsce zamieszki.

– Całe nasze miasto zostało zbombardow­ane. Wszystko zostało zniszczone. Nie mamy do czego wracać – obija ręką o rękę w wymownym geście Muhammad, kuzyn Samiego. – To się zdarzyło nagle. W ogóle się nie spodziewal­iśmy. Byliśmy w środku, w domu i nie podejrzewa­liśmy zagrożenia – opowiada o zbombardow­aniu swego mieszkania. – Żyjemy ze śmiercią, a ona mieszka z nami. Nic nie jest pewne. Zginęło bardzo wielu moich przyjaciół. Pomagaliśm­y, ale nie można pomóc wszystkim, ciągle umierają – wtóruje mu Sami. – Szpitale nie działają. To znaczy nie są dostępne dla nas, sunnitów. Tak długo, jak jesteś po stronie rządu, jest OK. Są szpitale i pieniądze. Dadzą ci wszystko, czego chcesz, żebyś tylko został po stronie Asada. Jeżeli jesteś przeciwko niemu, możesz całować… ziemię – opowiada, lekko zawieszają­c głos uciekinier z Dary.

– Kto walczy przeciwko Asadowi? – pytamy. – Nasi ludzie, moi przyjaciel­e, członkowie mojej rodziny, sąsiedzi. Każdy wolny Syryjczyk walczy przeciwko Asadowi, każdy z nas walczy, bo chce być wolny. Pragniemy mieć własny wolny świat. Chcemy mówić to, co myślimy, nie będąc za to zabijani. To jest to, o czym marzę. Kiedy będzie to możliwe? Na pewno nie za Asada – stwierdza Sami.

Największy na świecie obóz dla uchodźców z Syrii to z jednej strony miasto smutku, w którym mieszkają zepchnięci na skraj biedy ludzie, a z drugiej strony to największe skupisko wolnych Syryjczykó­w na Bliskim Wschodzie. Paradoks polega na tym, że to

Rozpowszec­h-

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland