Alaska: The Last Frontier
Powiedziała „tak”
Legendarna wokalistka rockowa wyszła za mąż – poinformował portal tmz.com. 73-letnia gwiazda poślubiła Erwina Bacha, z którym była związana od prawie trzydziestu lat. Para wzięła ślub cywilny w szwajcarskim miasteczku Kusnacht, a kilka dni później w obrządku buddyjskim. Wśród weselnych gości znaleźli się m.in. Eros Ramazzoti, David Bowie, Oprah Winfrey, Bryan Adams i Sade. Panie zostały poproszone o ubranie się w białe stroje, a panowie o założenie eleganckich garniturów. Panna młoda wystąpiła w zielonej sukni projektu Armaniego. Rezydencja została udekorowana 70 tysiącami czerwonych i żółtych róż sprowadzonych specjalnie z Holandii.
Jedziemy. Skądś dokądś. Przynajmniej tak się wydaje. Po lewej najwyższa góra Ameryki Północnej – McKinley. W języku Indian po prostu „Wielka” ( Denali). Cała w chmurach. Jedziemy dalej, przed nami rozległy interior – The Last Frontier, ostatnia granica albo ostatnia rubież. To przydomek całej Alaski, który widnieje na tablicach rejestracyjnych wszystkich tutejszych samochodów.
Pusta droga. Jest jak człowiek, który to podnosi się, to upada; odbija słońce, po chwili ciemne chmury, fikcję z rzeczywistością miesza. Ruch w stanie bezruchu. Mijamy Fairbanks, miasto legendarnej gorączki złota. – Przed nami tylko By odkryć ciało w żywiole natury? Nuda. Czy z tej nudy może zrodzić się życie? Przekraczamy Jukon, najdłuższą rzekę Alaski. „Tu triumf tylko silnych jest udziałem, słabi wnet w proch się obrócą”. Tu wola mocy jest czymś więcej niż wolą życia, jest umiłowaniem losu, jakimś nietzscheańskim przejawem amor fati. W osadach oddalonych o setki kilometrów mieszkają zdesperowani fanatycy wolności i duchy odkrywców Alaski.
Zaczynają się samotne głazy. Drzewa i krzewy karłowacieją, a chmury są coraz cięższe. Na zachodzie odsłaniają kontury wysuniętego bastionu Gór Skalistych. To Góry Brooksa majaczą na horyzoncie. Nasz jeep rubicon dawno mijamy w innym miejscu interioru: miasteczko North Pole, czyli Biegun Północny, gdzie mieszka amerykański święty Mikołaj. Ale to nie Christmas, więc jedziemy dalej. Niestety, przez popaloną tundrę. Drzewa spopielałe giną, a ocalałe zrzucają poczerniałą korę i nagie szukają nowego życia. A najwspanialsze iglaki pojawiają się w kanadyjskim terytorium Jukonu. Smukłe pnie majestatycznie się prężą, by z zacięciem narcyza przeglądać się w rozlewiskach niekończących się jezior i rzek. Przemierzamy to terytorium, skracając sobie drogę do Skayway leżącego w głębokim fiordzie, który otwiera morską drogę do Juneau, najbardziej odludnej stolicy stanowej Ameryki, wciśniętej między góry a morze i odciętej od reszty kraju brakiem dróg.
Skayway to dawne miasto gwałtu i bezprawia. Docieramy tam w jasną noc. Stara kolej, stara kopalnia złota, stary cmentarz obok wodospadu – tych, który porwał żółty blask gorączki: Wim Nash, Chadwick Biggs, Jack Bordok, Imo Sutherland i dziesiątki, jak nie setki innych. No i kobiety. Zostawione przez mężczyzn musiały jakoś się utrzymać, najczęściej w saloonach publicznej miłości. Skayway z nich słynęło. Niektóre Missis, opłacane złotonośnym piaskiem, dorobiły się fortuny, inne zostały pod wodospadem. I tyle. Jeszcze tylko skok cessną do Juneau, a później do Sitki, dawnej stolicy tej rosyjskiej wczesnej Alaski, żeby sprawdzić, czy latają nad nimi osławione orły (latają!) i, cóż, magiczne słowo „Alaska” za nami, a wraz z nim niekończące się pola przydrożnych niezapominajek. Nie, nie zapomnę – ani o Lily White, ani o Amelii Patton. Obiecuję, choć nowa droga przed nami. Chciałoby się ją nazwać amor fati, ale… Go South, poniżej 48 równoleżnika, tam, gdzie pozostałe stany of America.
PS Dokładną trasę wyprawy podaje Grzegorz Simon na swej stronie internetowej: www.sggo.pl