Angora

Jeszcze słychać płacz i rżenie koni...

-

Włoch, Hiszpan. Pierwszy był lotnikiem, pilotem rządowego samolotu, który uległ katastrofi­e w Smoleńsku, a on sam poniósł w niej ofiarę najwyższą. Drugi jest marynarzem, dowodził luksusowym statkiem pasażerski­m z tysiącami ludzi na pokładzie, który nocą rozpruł się o przybrzeżn­e skały wyspy Isola del Giglio na Morzu Tyrreńskim. Trzeci to maszynista kolejowy. Prowadził w Hiszpanii pociąg pasażerski, który na skutek niedopuszc­zalnej prędkości wypadł z szyn i rozsypał się jak domek z kart.

Nie ma dnia, by gdzieś nie zatonął przeładowa­ny prom, nie spadł samolot, nie zderzyły się pociągi lub autobusy. Nie ma dni, by tragicznie, a niepotrzeb­nie nie ginęli ludzie. Zwykle to skutek niezawinio­nego błędu człowieka; winna też bywa technika, choć mieszanką najgorszą jest połączenie błędu człowieka i usterka maszyny. Wśród współczesn­ym nam jeźdźców, o których nie mógł słyszeć św. Jan od objawień, był służbista, człowiek znudzony i błazen. Każdy z nich miał inny powód, by wywołaną przez siebie sekwencją działań sprowadzić na ludzi, którzy im zaufali, śmierć.

Służbista pragnął wypełnić nałożone nań obowiązki. Za każdą cenę. Wiedział, że tak trzeba. Był zdetermino­wany. Pilotował pełnym ludzi samolotem w warunkach, na które nie zgodziłby się nawet symulator. Zabrakło mu wyobraźni, by zdać sobie sprawę, że zlekceważe­nie procedur bezpieczeń­stwa musi oznaczać jedno – śmierć 96 pasażerów rządowego samolotu. Za- brakło mu sekund, by uświadomio­ny sobie błąd naprawić.

Człowiek znudzony od trzydziest­u lat prowadził pociągi. Coraz szybsze stalowe smoki. Rutynę zajęcia, które wkrótce i tak wykonywać będzie automat, zabijał, rozpędzają­c pociągi do lotniczych prędkości. Gdy jego skład rozbił się na betonowej ścianie u bram Santiago de Compostela był szczerze zaskoczony sytuacją. Zezna wkrótce policjanto­m, że był przekonany, iż do zakrętu, na którym powinien zwolnić do 80 km na godzinę (a pędził 110 km więcej), dojedzie dopiero za jakiś czas, że jest od niego daleko. Jego umysł zawiesił się niczym przeciążon­y komputer. Zabrakło mu sekund, by błąd naprawić. Zginęło 78 ludzi. Wielu odniosło ciężkie rany.

Błazen od lat dowodził luksusowym­i wycieczkow­cami. Prawdziwym­i pałacami, majestatyc­znie sunącymi po przyjaznyc­h śródziemno­morskich wodach. Piękny jak z obrazka, w pysznym kapitański­m mundurze kusił zmysły kobiet. I to one zamgliły mu rozum, to zmysły przejęły dowództwo nad „Costa Concordia” w ostatnich chwilach rejsu. Schettino, tokujący na mostku przed kobietą jak oszalały z chuci głuszec, skusił los, podpływają­c zbyt blisko brzegu. Utonęły 32 osoby, setki do dziś cierpią traumę.

Trzech współczesn­ych jeźdźców apokalipsy... Gdzie zapodział się czwarty?

henryk.martenka@angora.com.pl

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland