Nie pracuj, a garb i tak ci wyrośnie
Nie wiadomo już właściwie, czy lepiej pracować czy nie pracować, bo jest to szkodliwe tak samo. Tygodnik Wprost zestawia listę rzeczy, które najbardziej stresują Polaków: „ praca, a dokładniej lęk przed jej utratą stresuje połowę z nas”.
Każdy – najbardziej nawet zestresowany Polak – zauważy jednak, że praca i jej utrata są to dwa różne, a nawet przeciwstawne powody, a według badań stresują nas łącznie. To tak, jakby ustalić, że kogoś stresuje życie, a najbardziej z całego życia to, że mu się skończy.
Tymczasem badania Wprost mówią to właśnie: „ 40 procent z nas boi się tego, że w ciągu najbliższego roku straci pracę”. Pracę, która go stresuje, więc wraz z jej utratą przynajmniej ten jeden stres by mu odpadł. „ Jak wynika z badania dla firmy Klosterfrau Healthcare Group (już sama ta nazwa może człowieka dobić – przyp. MO) dla 60 proc. praca to po prostu źródło dochodu, a dla 17 proc. przykry obowiązek”.
Stresuje nas to, że możemy ten stres stracić. Przypomina to dialog z filmu Woody’ego Allena: „Ale tam dają paskudnie jeść! I jakie małe porcje!”.
Tekst we Wprost nie pozostawia złudzeń: czy pracujemy czy nie – to nas stresuje. Ale to i tak nie jest najgorsza diagnoza, bo tę formułuje dopiero psycholog biznesu Jacek Santorski, z którym wywiad zamieszcza Newsweek. Według niego praca może być dla pracownika obsesją, a to jeszcze dla niego najlepiej, „ bo tego rodzaju zaburzenie bezwiednie traktowane jest jako cnota”. Jednak ludzie pracują też, bo są w panice. „ Nabrali kredytów i teraz się czują tak, jakby płynęli tuż pod powierzchnią, tylko od czasu do czasu łapiąc haust powietrza. A z drugiej strony nie potrafią oderwać się od pewnego poziomu konsumpcji albo od tego, że mieszkanie to wszystko, co mają”. Tu w pesymizmie przebijemy nawet Jacka Santorskiego i zwrócimy mu uwagę, że to wszystko, co rzekomo mają w postaci mieszkania, to jest jeden wielki dług.
Kiedy można pracować z jeszcze gorszych pobudek? „ Taki ktoś, dajmy na to lekarz, wie, że jeżeli nie odbędzie działania etatowego, potem jeszcze dwóch dyżurów, kilku godzin w prywatnej klinice, to może być kiepsko (…). Ale ja bym nie powiedział, że praca jest jego obsesją, czy też, że jest od niej uzależniony. Tylko że pracuje z rozpaczy”.
W tej sytuacji wydawałoby się, że jedynym ratunkiem jest nie pracować. Błąd! Ponieważ „ dobry odpoczynek polega na tym samym, co dobra praca. Czyli na byciu obecnym, uważnym i zaangażowanym”. Czyli nie w pracy trzeba robić to samo, co w pracy, tylko nie otrzymując za to wynagrodzenia. Czy to nie jest aby jeszcze większa rozpacz?
Ratunkiem byłaby taka praca, w której nie trzeba by pracować. Wbrew pozorom to też jest możliwe, co dokumentuje Newsweek na sąsiedniej stronie. W pracy „ pojawia się sporadycznie. Na koncie ma tylko trzy wystąpienia, żadnych interpelacji ani zapytań. Pracuje tylko w jednej komisji (…). Jego komórka zawsze milczy. Kontakt z nim ma tylko kilka osób, którym dał numer specjalnego telefonu. Zresztą, często go nie odbiera”. Praca nie jest dla niego raczej obsesją, paniką ani rozpaczą. Kto to taki? Zawodowy poseł Waldemar Pawlak.
Ciekawe, że taką osobą, która w pracy nic nie robi, wszyscy się interesują: uwagę poświęca mu jeszcze tygodnik Sieci. A Pawlak nie jest jedyny. Tygodnik Do Rzeczy robi z kolei wywiad z europosłem Michałem Kamińskim: „ Myślę o końcu kariery”. Przynajmniej jedno doprowadził do końca: swoją karierę.
To o takich osobach pisze Polityka: „ Wielu posłów krajowych i europejskich, których znamy z obecności w mediach, ma wszelkie szanse, by trwale politycznie zaniknąć”. Trudno powiedzieć, czy jest to szansa dla nich, ale dla obywateli na pewno.
Tym razem ze wszystkich pism jedna Polityka pisze o Kaczyńskim. „ PiS ogłosiło swoje walne zwycięstwo i przystępuje do przejmowania spraw państwa (…). W tej strategii kluczowe jest demonstrowanie pewności siebie, której w czasie największej smoleńskiej zapaści zaczynało Kaczyńskiemu brakować. Teraz PiS chce stworzyć wrażenie, że przełom, na który główna opozycyjna partia czekała przez kilka lat, już się dokonał (…). Platforma i jej wyborcy przegrywają polityczny mecz w głowach”.
Wbrew temu, co pisze Polityka („ już właściwie rychtuje się ludzi do najważniejszych stanowisk w państwie, ożywiła się giełda nazwisk (…) w terenie trwa przygotowywanie kadr, podciąganie tyłów”) sam PiS o PiSie nic nie mówi: mówi tylko o Platformie. I odwrotnie: Platforma nic o sobie, a tylko o swoim konkurencie. Jeśli posłuchać tych partii, to wydaje się, że same nie istnieją, a istnieje tylko ich odwrotność i przeciwieństwo. Najchętniej same stałyby się niewidoczne, ażeby błyszczała tylko nędza ich konkurentów.
Choćby najbardziej ostatnio znienawidzonemu ministrowi Rostowskiemu PiS nie przeciwstawia żadnego swojego specjalisty od finansów. Wystarczy doprowadzić do takiego wrażenia, że już każdy, kogo się weźmie na to stanowisko w zamian, będzie lepszy i dzięki temu wymagania oraz oczekiwania co do jego następcy nie będą nie do spełnienia.
Tygodnik Do Rzeczy nazywa Rostowskiego Ministrem Samo Zło. Okazuje się, że minister, który każe nam wszystkim pracować na emeryturę nie wiadomo jak długo, sam już emeryturę pobiera. I to jaką: w funtach brytyjskich. Polska ministerialna pensja idzie u niego na waciki.
Jest on kolejnym potwierdzeniem naszych wstępnych ustaleń, że tak naprawdę nie wiadomo, dlaczego ludzie pracują i co w tym widzą. Pcha ich do tego jakiś wewnętrzny przymus. Gdyby minister Rostowski pracował w tej swej pracy, do której przecież wcale chodzić nie musi, chociaż mniej! Tj. nie obniżał tych wszystkich progów, nie podnosił nam podatków VAT itd., tylko sobie spokojnie odpoczywał, czy nie byłoby wszystkim lepiej: jemu i nam? Niestety, gnębi go obsesja, panika i rozpacz pracy.
Ukrytą sugestię dla ministra Rostowskiego zawiera historia opisywana przez Wprost, której bohaterką jest niejaka Beth Macatee. „ Była maklerem na Wall Street, potem finansistką w Banku Światowym”. Mogła więc przyjechać do Polski jako minister Rostowski, ale nie zrobiła tego i za to od razu ją lubimy. „ Dziś sądzi, że to, co ludzie nazywają amerykańskim snem, to oszustwo. Że korporacje nie szanują ani ludzi, ani środowiska, tylko pieniądze. Straszne tempo życia bez wartości (…). Nic tylko praca, przy komputerze 16 godzin dziennie. Rzuciłam te finanse, powiedziałam: cześć, nie dotykaj mnie, świecie diabelski”.
Już się wydaje, że Beth Macatee jest jakąś alternatywą dla tej współczesnej rozpaczy w pracy, ale niezupełnie. „ W wielkich garach miesza kozie mleko – poranny udój, jakieś 30 litrów. Codziennie to robię, gospodarstwo nie ma wolnego”. 16 godzin przy kompie zamieniła na to, że się nie kąpie i prowadzi farmę i hotel w Tyliczu w Beskidzie Sądeckim.
Odcięła się od poprzedniego życia, ale pracuje nie mniej niż przedtem. „ Teraz robię coś naprawdę wartościowego” – uważa. „ Karmi ludzi, kozy, owce, świnie, kury, kaczki i psy”. Dodajmy, że karmi je czasem sobą nawzajem: ludzi – kaczkami, a psy – kurami. Pewnie to nie aż tak krwiożercze jak Wall Street, ale widać, że nie ma pracy ideału.