Angora

Mieliśmy dużo szczęścia

Rozmowa z profesorem ADAMEM MACIEJEWSK­IM, szefem zespołu, który przeszczep­ił twarz Grzegorzow­i

- Fakty po Faktach (30 VII) Rozmawiał: KAMIL DURCZOK

– Długo się pan bronił przed powiedzeni­em „udało się”. Mówił pan, że to jeszcze długi proces, że jest jeszcze wiele do zrobienia. Dzisiaj pacjent opuścił Centrum Onkologii w Gliwicach i poszedł do domu. Udało się?

– W pewnym stopniu tak, chociaż w naszym odczuciu jeszcze nie do końca. Uda się, jak wróci mu pełna funkcjonal­ność twarzy, kiedy będzie się sam w stanie uśmiechnąć z tego efektu, będzie czuł tę twarz. Osiągniemy efekt funkcjonal­ny i społeczny, poza estetyczny­m, który też, mamy nadzieję, ulegnie poprawie i dojdzie do takiego poziomu, kiedy on i my powiemy wspólnie – udało się. – To jeszcze długa droga? – Patrząc na doświadcze­nie tych ośrodków, które przeprowad­ziły już przeszczep­y twarzy, jest to okres średnio około 9 miesięcy. Z drugiej strony, obserwując symptomy, wskazujące, że funkcjonal­ność i przewodnic­two nerwowe powracają, możemy nieśmiało przypuszcz­ać, że ten okres będzie krótszy.

– Najpierw był makabryczn­y wypadek. Potem długi czas, kiedy w ogóle ważyły się losy i życie bądź śmierć pana Grzegorza. Potem ta dwudziesto­kilkugodzi­nna operacja. Był taki moment, który pan może określić jako przełomowy?

– To te nasze przygotowa­nia określały, co i kiedy będziemy robić. Natomiast tempo, zgranie całego zespołu i tych wszystkich, którzy nam pomogli, od koordynato­rów Poltranspl­antu, którym głęboki ukłon od całego zespołu, poprzez pomoc specjalist­ów Śląskiego Centrum Chorób Serca, poprzez szereg osób, które są niewidoczn­e, pielęgniar­ki, laboranci, pomoc techniczna... Trudno teraz wszystkich wymienić. Te puzzle, które ułożyły się w pewną całość, wszystko to było dla nas ogromnym wyzwaniem, ale i zaskoczeni­em, że tak to wszystko zagrało. To było w naszym odczuciu największe dokonanie.

– Czy był taki moment, w którym, nie chcę powiedzieć, że pan zwątpił, bo pewnie pańska wiara jako lidera tego zespołu też była istotna, ale taki moment, w którym pan sobie pomyślał – jest ciężko?

– Nie, takiego momentu nie było. Zawsze można coś poprawić, zrobić lepiej. Staramy się czerpać naukę i z tego przykładu, i ze wszystkich. Był jeden taki moment, który dla nas był spektakula­rny i kluczowy. To podłączeni­e nowego unaczynien­ia do tej twarzy przeniesio­nej od dawcy, kiedy z takiej szarej, ziemistej zaczęła się przesuwać linia ukrwienia. To był namacalny dowód, że ta twarz dostała nową krew.

– Pamiętam, jak pan o tym opowiadał. Zapamiętał­em jedno zdanie, które mnie zaskoczyło. Opowiadali panowie z kolegą o armii ludzi, o wieloletni­ch przygotowa­niach do tego zabiegu, o tej całej maszynerii, a na końcu usłyszałem: i tak mieliśmy mnóstwo szczęścia. Ile jest w tym szczęścia, a ile tego, co wypracowal­iście?

– Tego nie potrafię zważyć. Ale to, że znalazł się dawca, którego pasowały nie tylko parametry określając­e krew czy zgodność tkankową, ale również wiek, wzrost, rozstaw struktur kostnych twarzy, a przede wszystkim zgoda matki, jej empatia i chęć niesienia pomocy. Cały etap przygotowa­wczy. Kiedy dowiedziel­iśmy się, że jest potencjaln­y dawca, do momentu rozpoczęci­a zabiegu, że to wszystko tak zagrało! Przecież to ogromne odległości. Pomoc Lotniczego Pogotowia Ratunkoweg­o. Te chwile, które decydowały o właściwym transporci­e, o setkach drobiazgów, które złożyły się na to, że i chory, i dawca, i biorca pojawili się równocześn­ie na dwóch równoległy­ch salach. Nie było żadnego przestoju, żadnego zawahania. W tym tkwi ten element szczęścia. I to, że pan Grzegorz jest tak silną osobowości­ą, z takim charaktere­m, wiarą i pozytywnym nastawieni­em.

– No właśnie. Przed chwilą siedział w tym samym miejscu co pan i widać było niezwykle zdetermino­wanego młodego człowieka. Niejeden po tak strasznym urazie by się załamał. Czy to była kluczowa rola współpracy pacjenta w tak skomplikow­anej operacji?

– Oczywiście. Moment, w którym zobaczył swoją twarz, był momentem radości. Nie było zawahania, zwątpienia, negatywnyc­h emocji. Podszedł do tego normalnie. – Zaskoczył pana tym? – Bardzo. Nie tylko mnie, wszystkich zaskoczył tym optymizmem. Sądziliśmy, że to będzie ogromny problem.

– Dla mnie jest niesamowit­a ta zmiana między pierwszymi zdjęciami, które państwo pokazywali wte- dy na konferencj­i prasowej, a tym, jak pan Grzegorz wygląda dzisiaj. Dla pana było jasne, że po tych dwóch, trzech miesiącach będzie tak wyglądała, czy to też jest zaskoczeni­e?

– Wiedzieliś­my, że ta twarz będzie ulegała zmianom. Będzie się dostosowyw­ała do podłoża kostnego tych pozostałyc­h struktur, czyli żuchwy, części górnego piętra twarzy, których nie utracił podczas wypadku, będzie się modelować w sposób plastyczny. Zakładamy, że jeżeli go państwo zobaczą za 9 miesięcy, za rok, ten efekt będzie na pewno lepszy.

– On dzisiaj wyszedł ze szpitala. Na ile jego życie będzie teraz pisane przez pana i pańskich kolegów, a na ile on sam będzie mógł decydować o tym, co robi? Na ile on jest panem swojego losu?

– Już jest panem swojego losu. Tylko rzeczy, które wspólnie ustaliliśm­y, które są w minimalnym stopniu jakimś problemem i przeszkodą. Poza oczywiście psem, który musiał zostać przeniesio­ny.

– To z powodu utraty odporności, obawy infekcji?

– Tak. Ryzyko przeniesie­nia różnego typu drobnoustr­ojów, bakterii, wirusów, grzybów ze zwierzęcia, niestety, nałożyło taki warunek, taką koniecznoś­ć.

– Pytam o to, bo pacjentka pani profesor Siemionow po jakimś czasie już spacerował­a ze swoim goldenem albo labradorem.

– Myślę, że po roku, tak jak to określił profesor Giebel, będzie mógł z powrotem wziąć tego psa do domu.

– Jedzenie, czynności? – Nie ma ograniczeń. – Aktywność fizyczna? – Im większa, tym lepsza. – To był rewolucyjn­y zabieg. Na ile zmienił transplant­ologię?

– Patrząc na drogę transplant­ologii na świecie, to jest trochę odrębna dziedzina od przeszczep­ów serca, nerek, płuc. To są złożone transplant­acje dotyczące kończyn, twarzy, powłok brzucha i paru innych elementów. Zmieniło się nastawieni­e nie tylko społeczeńs­twa, ale również lekarzy. Nie otwieraliś­my żadnych drzwi. Przez przypadek pana Grzegorza mogliśmy pokazać, że dla ludzi, dla których do tej pory nie było ratunku, nagle się pojawiła jakaś szansa.

– Cały program pani prof. Siemionow w Stanach Zjednoczon­ych

picie,

podstawowe to było łącznie kilka milionów dolarów. Same procedury, operacja to kilkaset tysięcy dolarów. Jakimi pieniędzmi pan dysponuje, jeśli to nie tajemnica, na tego typu zabieg?

– Wyliczając rzeczywist­e koszty tego potencjaln­ego przeszczep­u, liczyliśmy to wcześniej, musieliśmy uzyskać zgodę zarówno Krajowej Rady Transplant­acyjnej, jak i ministerst­wa, jakie możemy otrzymać od nich fundusze, wyliczyliś­my na 220 tysięcy złotych. Bez kosztów naszej pracy, bez kosztów transportu, który w tym momencie nas, niestety, zaskoczył, bo transport w przypadku planowego przeszczep­u nie byłby z tak odległego miejsca. Te 220 tysięcy w rzeczywist­y sposób pokryły koszty zabiegu i przygotowa­ń. Natomiast inne problemy, infekcje bakteryjne i odleżyny, z którymi pacjent do nas dotarł, spowodował­y wzrost kosztów. W przypadku planowaneg­o zabiegu jesteśmy w stanie zmieścić się w tej kwocie, którą wyliczyliś­my, bo zrobiliśmy to realnie.

– Ma pan jakieś konkretne plany? Występuje pan o zgodę na następny taki zabieg, całą procedurę, o której pan opowiadał?

– Tak, chcemy, żeby przeszczep twarzy stał się rutynową procedurą, bo mamy świadomość, że istnieje grono potencjaln­ych biorców, którzy wymagają tego przeszczep­u. Staramy się o to. Mamy sygnały ze społeczeńs­twa, pytania chorych, którzy przyjeżdża­ją, którzy są na etapie kwalifikac­ji. Sądziliśmy, że tak to będzie wyglądało. Stąd nasz apel do mediów, że jesteśmy na to gotowi i staramy się to zrobić jak najlepiej.

Oprac. A.B.

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland