Zmniejszyć winę
łam nadzieję, że nic nie wyjdzie. Jak zaczął się poród, to zgodziłam się na to, że się pozbędę problemu – to fragment pierwszego przesłuchania Grażyny L. – W pierwszym momencie godziłam się na to, żeby to dziecko nie przeżyło. Nie wiem, dlaczego zamiast zająć się dzieckiem, myślałam o tym, żeby zająć się sobą. Liczyłam się z tym, że dziecko nie przeżyje.
– Dziecko się nie ruszało, a ja nie połknęłam tych tabletek. Dzisiaj mówiłam prawdę – mówi kobieta, gdy sąd pyta ją, czy potwierdza odczytany protokół.
Na swojego męża oskarżona nigdy nie mogła liczyć. Tak przynajmniej wynika z jej słów.
– Byliśmy ze sobą trzy razy w separacji – opowiada przed sądem. – To dlatego, że Łukasz nie wspierał mnie w wychowywaniu dzieci. Również finansowo. Dlatego wniosłam do sądu sprawę o alimenty. Płaci mi 500 złotych na dwójkę naszych dzieci. Był taki moment, że chciałam się rozwieść, ale zrezygnowa- łam, bo dzieciom zależało na ojcu. Zapisałam nas na terapię, ale Łukasz nie chciał chodzić. Sama chodziłam do psychologa.
Zarówno w sądzie, jak i w śledztwie oskarżona podobnie mówiła o reakcji męża na informację o ciąży: – Pamiętam, że powiedział: „Nie interesuje mnie, co z tym problemem zrobisz. Masz wziąć tabletki i pozbyć się tego problemu”.
Łukasz L. jest konsekwentny. Nie przyznaje się do zabójstwa swojego synka. Nie zrobił tego ani w trakcie śledztwa, ani teraz w sądzie. Nie chce też składać wyjaśnień. Sąd odczytuje zatem zaledwie kilka zdań, jakie udało się policji i prokuraturze od niego uzyskać. Większość z nich pochodzi z konfrontacji z żoną.
– Nie chcę tuszować mojej winy – jako pierwsza w czasie konfrontacji mówiła Grażyna L. – Czułam i czuję się winna. Chciałabym, abyśmy sobie to wszystko wyjaśnili i żeby jak najszybciej wrócić do dzieci. Nie chciałam, żeby dziecko urodziło się żywe, chciałam się pozbyć ciąży. Mąż o tym wiedział, wiedział o wszystkim.
Łukasz L. odpowiada wyłącznie na zadawane mu przez śledczych pytania.
– Kiedy dowiedział się pan, że żona jest w ciąży?
– Nie wiedziałem. Dowiedziałem się dopiero po jej przerwaniu.
– Czy nakłaniał pan żonę do przerwania ciąży? Pomagał jej w tym? – Nie. – Czy pomagał jej pan kupić tabletki wczesnoporonne?
– Nie uczestniczyłem w tym, a o tabletkach dowiedziałem się, jak żona była w szpitalu.
– Żona twierdzi, że o wszystkim pan wie.
– Chciała ze mnie zrobić potwora, chciała się wybielić.
– Przykro mi słuchać tego, co mówi – śledczy Grażynie L. nie musieli zadawać pytań. Sama odniosła się do słów męża. – To, co mówi, nie jest prawdą. Ja nie chcę go oczerniać. Chcę wrócić do dzieci, przecież mamy kogo wychowywać.
Z twarzy Łukasza L. trudno cokolwiek wyczytać. Wydaje się niewzruszony i niczym nieporuszony. Dlatego trudno uwierzyć w jego słowa, chwili samochodowi zajechało drogę inne auto. Okazało się, że to nie koniec dramatu. W aucie tym byli Krzysztof Wasilczuk, Robert Ł., Daniel G. i Michał Cz. Polecili przestraszonemu kierowcy, żeby skręcił w boczną drogę. Robert rozkazał dziewczynom opuścić samochód. Ola odmówiła, dostała w twarz i zalała się krwią. W takim stanie wrzucono ją do bagażnika. Przestraszony kierowca uciekł; grożono mu, że jeśli powiadomi policję, podpalą jego mieszkanie. Druga z dziewczyn też dostała bolesne razy. Doszło do kolejnych gwałtów. Półprzytomne, gdy próbowały stawiać opór, znów były katowane. Olę ciągnięto po ziemi na lince holowniczej samochodu. Obie były bite metalowym prętem, twarze miały zaklejone taśmą klejącą. Na koniec wrzucono je do bagażnika.
Kiedy bestie pozwoliły wyjść ofiarom z bagażnika, dziewczyny musiały klęczeć, grożono im zabójstwem, gdyby chciały powiadomić policję. Jakby tego wszystkiego było mało, jeden z bandytów wyciągnął z auta akumulator, podłączył przewody i końcówkami kabli dotykał piersi i brzucha Oli. W trakcie znęcania się nad ofiarami, sprawcy szydzili i śmiali się z dziewczyn. W pewnej chwili pozostawili Olę i Kasię i odjechali. Na szczęście w pobliżu był sąsiad, który już wcześniej ratował dziewczyny. To on odwiózł je do domu.
Pobłażliwa Temida
Dziewczyny bały się powiadomić policję. Na szczęście takich wątpliwości nie mieli ich rodzice. Policja zadziałała początkowo dość szybko – ujęto trzech oprawców. Przesłuchiwani wzajemnie przerzucali się winą, a właściwie udawali gdy stwierdził w trakcie śledztwa:
– Ta sytuacja była i jest dla mnie szokiem. Zwłaszcza że zaraz potem dodał: – Żona powiedziała mi po wszystkim, gdzie jest dziecko. Ja nic wcześniej nie wiedziałem, a ona chce zmniejszyć swoją winę. Ja tego dziecka nie widziałem. Nie znam i nie chcę znać płci dziecka.
Do akt sprawy dołączono notatkę policyjną sporządzoną po wykopaniu zwłok dziecka w lesie (miejsce „pochówku” wskazał Łukasz L.:
„W trakcie całych czynności zatrzymany L. sprawiał wrażenie, że całe zdarzenie nie robi na nim żadnego wrażenia. Śmiał się. Był uśmiechnięty. Przez cały czas pozostał niewzruszony”.
Za tydzień: 22-letni Piotr P. prawie dwa dni konał na balkonie. Był rozebrany do slipek, polewany chińską zupką i smarowany pasztetem. Wlewano mu też do nosa płyn do mycia naczyń. Wewnątrz mieszkania trwała zaś nieustanna impreza. lat 34, zamieszkały w Wysokiem Mazowieckiem. Wzrost 176 cm, sylwetka szczupła, włosy ciemne (może mieć przefarbowane na kolor żółty), czoło wysokie, oczy niebieskie. Poszukiwany na podstawie listu gończego, wydanego przez Prokuraturę Rejonową w Wysokiem Mazowieckiem, jako podejrzany o zgwałcenie wspólnie z innymi, ze szczególnym okrucieństwem dwóch kobiet, tj. o przestępstwo z art. 197 § 3 kk. niewinnych, obciążając Roberta Ł. i Krzysztofa Wasilczuka, bo tym udało się uciec. Po jakimś czasie wpadł Robert Ł. Wszyscy dostali wyroki – średnio od trzech do pięciu lat.
Przyznam, że dawno nie spotkałem się z takim okrucieństwem i tak symbolicznymi karami. Co gorsza, od 13 lat jest na wolności bezkarny, liczący dziś 34 lata Krzysztof Wasilczuk.