Angora

Gubimy gdzieś człowieka

-

Jest jedną z najwybitni­ejszych postaci TVP, w telewizji przepracow­ał 50 lat. Zaczynał jako człowiek od wszystkieg­o. Był montażystą, operatorem kamery studyjnej, operatorem – reporterem. Potem pracował już tylko jako realizator. W swoim dorobku ma kilkaset programów, spektakli teatru telewizji, widowisk baletowych, reportaży, a także festiwali w Opolu i Sopocie. Od początku związany z gdańskim oddziałem TVP, wciąż tam pracuje i chwali sobie kontakt z młodzieżą.

Przestronn­e mieszkanie w starej kamienicy, w samym sercu Sopotu. Mieszka tu od wielu lat. W 1997 roku przeszedł na emeryturę, co nie znaczy, że nie pracuje. – Przygotowu­je trochę lokalnych programów w gdańskiej telewizji. Czasem robię też coś dla ogólnopols­kiej anteny. Niestety, ostatnio ośrodki są dość zmarginali­zowane, jeśli chodzi o liczbę produkcji. Średnio dwa razy w tygodniu bywam w TVP.

– Czy potrafiłby żyć bez telewizji? – To nie jest tylko kwestia pracy, ale także kontaktu z ludźmi, zwłaszcza z młodymi. Myślę, że jest to chyba sposób na życie. Jeśli człowiek jest sprawny fizycznie i psychiczni­e, to powinien pracować. Daje to wiele satysfakcj­i. A poza tym, kiedy siadam za stołem realizator­a, zapominam o wszystkim. O dolegliwoś­ciach, kłopotach. Tam się toczy inne życie.

Uważa za swój osobisty sukces, że i on ma na to ochotę, i że ludzie w TVP wciąż go dostrzegaj­ą. Kiedy dawniej miał mniej czasu, cieszył się domem na wsi. – Myślałem, że będę tam jeździł, odpoczywał, cieszył się urokami natury, ale to były mrzonki. Wieś wcale nie jest taka piękna przez cały rok. Stwierdzil­iśmy z żoną, jak Woody Allen, że jesteśmy ludźmi metropolii. Trzeba mieć empatię, kontakty z ludźmi, dostrzegać ich życzliwość i uśmiech.

Urodził się w Wojkowicac­h koło Będzina. – W liceum w Będzinie miałem świetnych profesorów, były to „zrzuty” z uczelni wileńskich. Wspaniale wspominam ten okres. Miał ścisły umysł. Startował w olimpiadac­h matematycz­nych, fizycznych i chemicznyc­h. Dyrektor szkoły wraz z ojcem wysyłali go na fizykę na Uniwersyte­cie Jagiellońs­kim. – A ja miałem zupełnie inne marzenia. Chciałem iść do szkoły filmowej. Zdobyłem

Kiedy pojawił się na placu Powstańców, gdzie mieściła się siedziba TVP, sprzyjało mu szczęście. Pracowały tam bowiem montażystk­i z filmów fabularnyc­h i dokumental­nych. – Wiele można było się od nich nauczyć. I wtedy uznał, iż warto byłoby zrobić coś samodzieln­ie. – Napisałem kilka scenariusz­y. Część sam, część z kolegami. Pamiętam „Wrak”, opowieść o odchodzący­m na emeryturę kapitanie Poincu, który zajmował się oczyszczan­iem Zatoki Gdańskiej z wraków i film o latarniku z Helu, który z kopalń śląskich zawędrował na Wybrzeże, ożenił się z Kaszubką i jego potomkowie pozostali już nad morzem. Była też opowieść o Zofii Zbyszewski­ej, która prowadziła w Starogardz­ie Gdańskim placówkę dla osób upośledzon­ych. Wiele było tych filmów. Wszystkie znalazły się na ogólnopols­kiej antenie. Niektóre były nagradzane.

Często podróżował do Warszawy i Katowic, gdzie podczas szkoleń poznał wielu ciekawych ludzi. Przygoda z telewizją na tyle go wciągnęła, że już nie myślał o pracy na „Batorym”. – Od razu, kiedy wszedłem do TVP wiedziałem, że to jest to. Wspaniałe czasy, o pieniądzac­h w ogóle się nie myślało. Praca stała się wielką pasją.

Marzył, aby ktoś z gdańskiego ośrodka mógł realizować festiwal w Sopocie, bo wtedy przygotowy­wali go ludzie z Warszawy. – Udało mi się jednak wkręcić i popodgląda­ć realizację. Inny sprzęt, technika. Taka bierna nauka.

Nie pamięta, kiedy po raz pierwszy zrealizowa­ł swój sopocki festiwal. Potem pracował przy nim wielokrotn­ie. Przez wiele lat był najlepszym w Polsce realizator­em tego typu imprez. I zawsze dbał o kolegów z TVG, zapraszał ich do współpracy przy tym przedsięwz­ięciu. – To były takie czasy, że popularnoś­ć festiwalu przechodzi­ła wszelkie oczekiwani­a. Ludzie pisali, jak chcieliby, aby ich mały skrzynkowy aparat fotografic­zny i namiętnie robiłem zdjęcia. Ze szwagrem zbudowaliś­my powiększal­nik. Przez wiele lat ta filmowa pasja mi towarzyszy­ła.

– Był rok 1956. Wiele mówiło się o fizyce jądrowej. Na tyle mnie to zaintereso­wało, że po namowach zdecydował­em się pójść na UJ. Ale szybko zorientowa­łem się, że fizyka, bardzo trudna matematyka, geometria wymagały systematyc­zności uczenia. Kujoństwa, mówiąc krótko.

Dlatego już na I roku chodził do budynku obok na wykłady z historii sztuki. I odwiedzał Bibliotekę Jagiellońs­ką, gdzie zapoznawał się z historią filmu, malarstwa, literatury. – Udało mi się wtedy zamieścić kilka zdjęć w krakowskic­h gazetach, a katowicka „Panorama” pokazała na swoich łamach mój fotoreport­aż z okładką włącznie. Zorganizow­ano pierwszą wystawę moich fotogramów.

Szybko odkrył krakowskie kluby studenckie, takie jak: „Żak”, „Nawojka”, „Jaszczury”, „Piwnica pod Baranami”. –W „Piwnicy” byłem biernym uczestniki­em, natomiast w „Nawojce” i w muzycznym „Żaku” grałem w zespole na harmonii, perkusji i gitarze. Byłem samoukiem. Kochałem jazz i jam session. Odkrywaliś­my powiew wolności.

Niebawem porzucił studia. Rozpoczął współpracę z Telewizją Katowice, miał kilka indywidual­nych wystaw. Działał w studenckim klubie filmowym. I otarł się o takie osoby, jak Andrzej Trzos-Rastawieck­i czy Krzysztof Zanussi. – Kręciłem filmy, zdobyłem nawet nagrodę na Festiwalu Filmów Amatorskic­h.

Od początku wiedział, że i tak pójdzie do łódzkiej „Filmówki”. Zdał na wydział operatorsk­i, ale nie dostał się z braku miejsc. – Bardzo to przeżyłem. I wtedy zdecydował, że wyjedzie do Trójmiasta. Drugą jego pasją było bowiem morze. – Chciałem pracować na „Batorym” jako fotograf, ale kazali mi czekać.

Nie miał mieszkania, ale miał kolegów w Studenckim Klubie Filmowym „Żak”. – W klubowej piwnicy zorganizow­ali mi pokój. I namówili, abym spróbował współpracy z Telewizją Gdańsk, z którą już wcześniej współpraco­wali. To była właściwie protekcja. Adam Holender napisał list do Jerzego Augustyńsk­iego, który był operatorem w gdańskim ośrodku. I tak zaczęła się moja przygoda z telewizją.

Na początku był facetem od wszystkieg­o. – Potrafiłem już trochę montować i robić zdjęcia, a telewizja wymagała zdjęć reportażow­ych. Do- stałem czeską kamerę i robiłem zdjęcia do programu informacyj­nego. Potem montowałem i byłem realizator­em wizji.

Kiedy Wojciech Jankowski i Jerzy Augustyńsk­i wyjechali do Francji, pojawiła się okazja, aby zajął ich miejsce w programie warszawski­m. – Przygotowy­wałem materiały do DTV. TVG wysłała mnie do stolicy, abym podszkolił moje montażowe umiejętnoś­ci.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland