TV bez tajemnic – porady eksperta(
gwiazdy były ubrane, jak należy je pokazywać. Na początku połowę transmisji robiłem ja, połowę ludzie z Warszawy. Musiało się spodobać, gdyż kolejne festiwale realizowałem już samodzielnie. Zielona Góra, Kołobrzeg, Opole, Jazz Jamboree, przez siedem lat Festiwal Krajów Nadbałtyckich w Karlskronie. W sumie kilkadziesiąt realizacji w ciągu 30 lat. Był bardzo wymagający. – Nie mieli ze mną łatwego życia, ale na dobre im to wyszło. Realizował też sporo programów rozrywkowych w Łodzi i Warszawie, koncerty w Studio 2. Stał się numerem jeden w TVP.
Wspomina przygotowanie dużego programu z „Mazowszem”. – Miałem wielkiego pietra. Wielka osobowość Mira Zimińska-Sygietyńska, zespół o światowej renomie i ja, człowiek z prowincji. Ale Mira, choć wymagająca, była wspaniała. Nagrywaliśmy to bodaj 10 dni, w największym studiu. I udało się, wszyscy byli zadowoleni.
Pracował z najlepszymi reżyserami i aktorami przy realizacji teatrów telewizji. – Nasz ośrodek był silny, wszak mieliśmy Teatr Wybrzeże. I Minca, Baduszkową, Okopińskiego, Hebanowskiego. Jako stresującą wspomina współpracę z Józefem Szajną przy „Cervantesie”. – Wielka sława i arcydzieło. Przeniesienie spektaklu z Teatru Studio do TVP. Byłem pełen obaw, ale reżyser zaprosił mnie do pakamery, wypiliśmy po stopce wódki i stwierdził, że nie będzie się wtrącał w moją robotę. I jak powiedział, tak zrobił. A po zakończeniu realizacji był bardzo zadowolony. Gratulował.
Potem dostał propozycję zrealizowania monografii Szajny, ale nie udało się jej zrobić, dostał bowiem stypendium we Włoszech z Telewizji RAI 1. – Byłem tam dwa miesiące. Tylko się przyglądałem, ale wiele się nauczyłem.
Przez wiele lat był najlepszym w Polsce realizatorem telewizyjnym. Mistrzem. – Dotarło to do mnie, kiedy na jednym z sopockich festiwali przybiegł do mnie szef tej imprezy i zaprosił do siebie. Uświadomiło mi to, że dobrze wykonuję swoją robotę. Nigdy jednak nie czułem się kimś wyjątkowym.
Otrzymywał propozycje pracy od ludzi, którzy wiele mogli, jak Janusz Rzeszewski, Mariusz Walter, Jerzy Gruza. Mówi, że była to kwestia pewnej mody, a wtedy była moda na Ligęzę.
Realizował wielkie koncerty dla zwykłych ludzi i władzy. Nigdy nie spotkał się z żadną interwencją, ingerencją zwierzchników czy władz, nawet kiedy realizował koncert z udziałem Leonida Breżniewa. – Miałem swobodę działania. Tylko w jednym przypadku kontrolowano i wpływano na moją pracę. Była to transmisja z mszy z Janem Pawłem II na Zaspie. Smutny pan siedział w studiu w Gdańsku i czuwał nad całością. Miałem nie pokazywać ludzi „Solidarności”.
Wspomina podpisanie Porozumień Sierpniowych. – Operator Maciej Dymalski zbliżył kamerą logo „Solidarności”. Chyba po raz pierwszy pokazaliśmy wtedy ten znak na antenie polskiej telewizji.
Dziś ma już wielu następców. – Realizator to młody bystry człowiek o dużej orientacji, decyzyjności, precyzyjnym kontakcie z ekipą, poczuciu estetyki, rytmu, opanowaniu techniki. I musi myśleć obrazem. Przedstawia widzowi swój punkt oglądu rzeczywistości, punkt widzenia spektaklu czy innego wydarzenia. Widz otrzymuje efekt jego skojarzeń i przemyśleń.
Cieszy go zdolne młode pokolenie. – Wiele się zmieniło. Technika, zupełnie inne środki w scenografii i oświetleniu, technologia realizacji Teatrów TV, przyszło pokolenie reżyserów filmowych. Przy obecnych festiwalach, przy tej liczbie kamer i środków, jeśli nawet realizator się pomyli, to i tak dobrze wyjdzie. Przeszkadza mi jednak, że wykonawca jest teraz tylko jednym z elementów wizyjnego świata. Gubimy gdzieś człowieka.
Nie lubił realizować transmisji sportowych. – Chyba nie nauczyłem się tego do końca. Sport mnie specjalnie nie pasjonował. W latach 90. przygotowywał już mniej teatrów telewizyjnych, ale wciąż pracował w gdańskim oddziale TVP. Realizował programy informacyjne, reportażowe, reżyserował. Przez siedem lat zajmował się „Listą przebojów starszych nastolatków”.
Z TVP odszedł bez żalu. Miał świadomość wiekowych ograniczeń. Mimo ciągłego kontaktu z telewizją nie podjąłby się już dziś dużej realizacji. – Jak się coś przerywa, to się wypada. Pojawia się większy lęk, coś paraliżuje, a realizator winien być psychicznie rozluźniony, choć precyzyjnie i logicznie myślący.
O dzisiejszych realizacjach telewizyjnych mówi, że mamy do czynienia ze zbyt wielką fascynacją środkami technicznymi. – Przyglądam się temu, ale już bez emocji, nie fascynuje mnie to. Ja od zawsze fascynowałem się tylko żoną. I tak mi zostało.
Drodzy Czytelnicy, zapraszamy Was do redagowania „Ciągu dalszego”. Prosimy o nadsyłanie na adres redakcji propozycji dotyczących tego, o czym chcielibyście przeczytać.
W czasach coraz większych płaskich telewizorów bardzo często zapominamy, że równie istotnym co obraz jest dźwięk. I dopiero po uruchomieniu odbiornika w domu, mamy wrażenie, że coś z dźwiękiem jest nie tak jak być powinno.
Nie ma się czemu dziwić. Producenci dążą do tego, by telewizory były coraz cieńsze i przypominały obrazy. Stąd coraz mniejsze ramki i upychanie zazwyczaj dwóch małych głośników z tyłu odbiornika, co z założenia wpływa negatywnie na jakość odbieranego dźwięku. Nie ma to wprawdzie wielkiego znaczenia w przypadku oglądania kanałów informacyjnych, ale przy filmach czy koncertach muzycznych stanowi już problem. Coraz częściej też telewizory montowane są na ścianach, co sprawia, że dźwięk jest dodatkowo tłumiony.
Ci, którym taka sytuacja przeszkadza, mogą oczywiście podłączyć telewizor do zestawu kina domowego. Rzecz jednak w tym, że nie w każdym pomieszczeniu jest to właściwe, a ponadto kłopot stanowi okablowanie zestawu oraz cena. W tej sytuacji dobrym rozwiązaniem jest zakup czegoś, co nazywa się soundbar. To niewielkie urządzenie, które po podłączeniu do telewizora znacznie poprawia jakość odbieranego dźwięku. Soundbar przypomina niewielką kolumnę położoną na boku. Gdybyśmy zdjęli pokrywę, znaleźliby- śmy pod nią od kilku do kilkunastu niewielkich głośników, których zadaniem jest tworzenie namiastki dźwięku dookólnego (surround). Jest to możliwe, dlatego że niektóre z głośników skierowane są na boki, inne zaś na wprost odbiorcy, bo soundbar umieszcza się zazwyczaj pod telewizyjnym ekranem (zwłaszcza gdy znajduje się on na szafce) i łączy z odbiornikiem kablem HDMI lub za pomocą wejść optycznych. Urządzenie można też bez problemu zawiesić na ścianie pod telewizorem. Niezwykle istotną zaletą niektórych modeli soundbarów jest ich bezprzewodowa współpraca z innymi urządzeniami, typu tablet, laptop czy smartfon.
By jeszcze bardziej poprawić efekty dźwiękowe, niektórzy producenci proponują soundbary z dodatkowymi subwooferami, czyli głośnikami niskotonowymi. Łączą się one z jednostką główną bezprzewodowo, choć sam subwoofer musi mieć zasilanie i należy go umieścić w pobliżu gniazdka. Decydując się na zakup soundbara, powinniśmy najpierw upewnić się, czy będzie on współpracował poprawnie z naszym telewizorem. Pamiętajmy też, że urządzenie to z pewnością nie zapewni jakości prawdziwego kina domowego. Z drugiej jednak strony za niższą cenę możemy sobie znacząco poprawić standardowy dźwięk z telewizora.