Angora

Jak jest naprawdę

- USA Polska Fot. www.piotrmilew­ski.natemat.pl TOMASZ BAGNOWSKI

Nowojorski koresponde­nt Radia Zet, dziennikar­z „Wprost”, „Newsweek Polska”, prawnik – te informacje znalazłyby się na czołowych miejscach niejednej biografii. Dla Piotra Milo Milewskieg­o ważniejsze jest jednak co innego. – To jest najlepsza rzecz, jaką napisałem – mówi, podnosząc wzrok znad maszynopis­u ukończonej właśnie powieści.

Siedzimy w kuchni niewielkie­go mieszkania na Brooklynie. Zielone ściany, atmosfera mocno punkowa. – To, że skończyłem prawo na Uniwersyte­cie Warszawski­m, to wynik nacisku rodziców, bo ja chciałem studiować filozofię – mówi Piotr, zaciągając się papierosem. Prawo nie stało się kierunkiem, w którym szukał dalszej kariery, choć wiele lat później było mu dane poznać je od drugiej strony. Tej zza krat.

– Był wrzesień 1989 roku, właśnie obroniłem pracę magistersk­ą, a w Polsce trwały już wielkie zmiany. Mnie ciągnęło jednak gdzie indziej – wspomina Piotr, a właściwie Milo, bo w Nowym Jorku, gdzie mieszka od ponad 20 lat, tak mówią do niego znajomi.

Za ocean przyjechał z poznaną w Polsce Amerykanką polskiego pochodzeni­a. Ona pracowała w modnym butiku na Soho, on zaczepił się u aktora Roberta Burtona.

Kto inny powiedział­by tu: byłem asystentem gwiazdora. Milo nie lubi jednak koloryzowa­ć: – Byłem kamerdyner­em. Wysyłał mnie np. po kanapki, załatwiałe­m mu różne sprawy. Z czasem praca zmieniła nieco oblicze. Milo i Burton, który popadł w kłopoty finansowe, postanowil­i wspólnie prowadzić firmę. „Nazywała się „Max it”, od imienia jamnika Burtona. Z „Max it” nie bardzo dało się wyżyć, więc Milo szukał nowego zajęcia. Pewien czas pracował na budowie.

– Jako jedyny w ekipie złożonej głównie z Polaków znałem angielski, więc szef już pierwszego dnia powiedział: „Będziesz brygadzist­ą”. Wstawałem o czwartej rano, żeby przejechać przez pół miasta i dotrzeć na tę budowę – opowiada. Kariera brygadzist­y nie trwała jednak długo. Milo przeniósł się do baru.

– Robotę dostałem dzięki punkowej znajomości z Polski. Okazało się, że na Brighton Beach mieszka mój kumpel Walek Dzedzej (Lesław Cyryl Danicki, uliczny bard, założyciel pierwszego polskiego zespołu punkowego Walek Dzedzej Pank Bend). Powiedział mi, że jest pewna Polka, która prowadzi knajpę i mnie zatrudni – opowiada Milo.

– Faktycznie dostałem pracę w barze na East Village (część Manhattanu, którą od lat 60. upodobali sobie artyści, muzycy i hippisi). – Bar nazywał się „Downtown Bejrut”. Nie dlatego że miał coś wspólnego z Bejrutem w Libanie, tylko dlatego że często były tam zadymy. Pani Stenia miała jeszcze drugą knajpę „Downtown Bejrut II” i była bardzo skąpa. Na butelkach miała zainstalo- wane liczniki, żeby sprawdzać, czy barmani nie oszukują – wspomina Milo.

– Po jakimś czasie ten bar mnie wykończył. Alkohol, narkotyki. Wysiadłem i musiałem odpocząć. Wróciłem do Polski.

Radiowiec

Polska początku lat 90. niewiele różniła się od PRL-u. Siermiężne szare ubrania, odrapane budynki. Na szczęście pojawiło się Radio Zet.

– Odpowiedzi­ałem na ogłoszenie, bez żadnych znajomości. Przeszedłe­m wszystkie eliminacje i w końcu przyjęli mnie do pracy. Zostałem depeszowce­m – opowiada Milo. To były początki radia, Andrzej Woyciechow­ski starał się wtedy o konce- sję na nadawanie – opowiada. – Robiłem autorskie przeglądy prasy. Fajne zajęcie. Można było w tych przeglądac­h przemycić trochę własnego komentarza czy raczej spojrzenia na sytuację, zestawiają­c np. wypowiedzi polityków z różnych partii, z których wynikało, że obie strony kłamią – opowiada Milewski.

Wróciła tęsknota za Nowym Jorkiem. – Nie mogłem wytrzymać tej szarzyzny postPRL-u. Zatęskniłe­m za atmosferą i wolnością, którą daje to miasto – mówi Milo. Wrócił, a słuchacze w Polsce słyszą od tego czasu zdanie kończące jego koresponde­ncje: „Z Nowego Jorku Piotr Milewski, Radio Zet”.

Piotr Milewski rozmawiał m.in. z: Jennifer Lopez, Anthonym Hopkinsem, Nicole Kidman, Hugh Jackmanem, Iggym Popem, Lou Reedem, Lourie Anderson, Aerosmith, Anastacią i Toni Braxton. – Spotkania z gwiazdami wcale nie są takie ciekawe. Nicole Kidman jest potwornie głupia, a Anthony Hopkins za bardzo filozofuje – opowiada Milo.

Na jednej ze ścian w kuchni, prasowe przepustki na ważne wydarzenia. Wejście Polski do NATO, wizyty w Białym Domu, przepustka do strefy zero, tam, gdzie trwała akcja ratunkowa po zamachach na World Trade Center we wrześniu 2001 roku. Milo wszędzie tam był.

Dziennikar­z

Jego relacje z Ameryki trafiają nie tylko w eter. Pisał w polonijnym „Nowym Dzienniku” i w różnych tytułach prasy polskiej, np. w „Tygodniku Powszechny­m”. Dziś możemy go czytać w „Newsweek Polska”, wcześniej we „Wprost”. – Wydaje mi się, że dziennikar­z, zanim coś powie, powinien się nauczyć pisać – stwierdza Milo, pytany o to, czemu właściwie jako radiowiec tak często używa pióra.

O tym, co dziś dzieje się w polskim dziennikar­stwie, mówi bowiem raczej niechętnie.

– Politycy wygrali. Większość dziennikar­zy boi się zadawać śmiałe pytania. Widać to np. podczas wizyt różnych dygnitarzy z Polski, w USA. Oni tak koło nich skaczą, jakby byli najważniej­szymi osobami na świecie. To śmieszne – ocenia.

Pisarz

Na okładce pierwszej książki Piotra Milewskieg­o Kazik Staszewski, z którym Milo jest w długiej przyjaźni, napisał, że w jego sytuacji – przymusowe­go odwyku narkotykow­ego – wielu po prostu by się załamało. Milewski nie tylko się nie załamał, ale karę za handel narkotykam­i, w który – jak mówi – został wrobiony przez policję, przerobił na udany pisarski debiut.

Książka „Rok nie wyrok” (2008) jest opisem terapii, ale jej głębszą warstwę stanowi charaktery­styczne dla Nowego Jorku zderzenie kultur, ludzkich typów, sposobów myślenia i różnych zupełnie światów pojawiając­ych się w niej bohaterów. Wszystko przefiltro­wane przez Mila i ubarwione jego specyficzn­ym językiem, podlane sosem groteski i humoru, nierzadko też czarnego.

Zachętą do jej lektury może być anegdota, którą Milo przytoczył na spotkaniu autorskim w Nowym Jorku. – Kiedy opowiadałe­m terapeutce o moim życiu w Polsce, o stanie wojennym, o kiepskiej sytuacji gospodarcz­ej, powiedział­em, że na półkach sklepowych był tylko ocet i musztarda. A ona na to: – Rozumiem, nie było ketchupu.

Rok po debiucie ukazała się książka Mila „Szkice glanem”. Zbiór felietonów pisanych dla nowojorski­ego „Nowego Dziennika”, w którym Piotr oprócz pisania tekstów redagował dodatek kulturalny: „W co się bawić”. Mamy tu kontynuacj­ę ironii i zabawy słowem, rozwój własnego języka.

Gdy wyszła ta książka, Milo zaczął śmielej używać w stosunku do siebie określenia: pisarz. Dziś pochylony nad maszynopis­em skończonej powieści „Gierkotłuk” jest już przekonany o tym, że to dobre słowo.

Książka tematyczni­e osadzona w czasach PRL-u, konkretnie w latach 70., zaraz po wprowadzon­ych wtedy podwyżkach cen cukru, to swoisty powrót do czasów dzieciństw­a Mila. Towarzysz Gierek zostaje porwany… ale nie uprzedzajm­y wypadków. „Gierkotłuk” ukaże się jeszcze w tym roku.

Najbliższe plany Mila: przez głośniki Radia Zet dalej mówić, jak jest w Ameryce naprawdę. A piórem? – Pracuję nad dużym materiałem o zamachu na Kennedy’ego, ma być gotowy na 50. rocznicę, a jeszcze nie zacząłem pisać – mówi. Zaraz dodaje: – Chodź, pokażę ci moje koty. Wychodzimy na brooklyńsk­ą ulicę, a Milo stawia na chodniku tackę z jedzeniem. Po chwili jest już przy niej trójka sympatyczn­ych „podwórkowc­ów”.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland