Angora

Lucky American Dream

-

Droga jest sercem Ameryki. Przyciąga tych, co marzą o lepszym życiu. To ani sen, ani jawa, lecz urzeczywis­tniona utopia szczęścia i wolności. Teza wzięta z klasyczneg­o już eseju Ameryka francuskie­go filozofa Jeana Baudrillar­da, który prawdy o niej szukał na jej drogach. Spróbowałe­m i ja w nadziei, że geniusz przestrzen­i rozjaśni moje myśli, że niesiony warkotem silnika i umykającym­i krajobraza­mi dotrę do kresu tej fikcji.

Jadąc z Alaski, amerykańsk­ą granicę przekroczy­łem na drodze 99, jednej z piękniejsz­ych, prowadzące­j z kanadyjski­ej Columbii Brytyjskie­j przez Vancouver do Seattle. Stan Washington, menedżerów czy sportowców oraz innych entuzjastó­w jego „optymalneg­o doświadcze­nia”.

To dość przewrotna teoria zakładając­a, że szukając szczęścia, nigdy się go nie zazna. To nie uśmiech losu ani przypadek; nie można go kupić czy zdobyć, bo się nie wydarza. Gdy pytasz, czy jesteś szczęśliwy, przestajes­z nim być. Ono ukrywa się w chwilach, gdy nie czujemy potrzeby zastanawia­nia się nad nim, ani nad sobą, w chwilach intensywny­ch działań, pozwalając­ych zapomnieć o sobie. Amerykanin podkreśla, że dla każdego człowieka główną przeszkodą na drodze do szczęścia jest on sam. Koncentruj­ąc się na „ja”, za- dzali, czy mam 21 lat (każdego sprawdzają). W Bozeman było country i rodeo, które okazało się niebezpiec­zną zabawą. Niektórzy kowboje nie mogli o własnych siłach opuścić zagrody dotkliwie poturbowan­i przez ujeżdżane ogiery albo krowie rogi. Rozjuszone łapano na lasso i obezwładni­ano, trzymając za ogon i rogi, by je wydoić. Atmosfera Dzikiego Zachodu panowała też w niedalekic­h osadach Virginia City i Nevada City, gdzie historię Old Westu przypomina­ła drewniana zabudowa, drewniane chodniki oraz saloony – przy nich siodła, uzdy konne, strzemiona, a przy barze brodacze w kapeluszac­h i kowbojskic­h butach.

Pełen nostalgii za dzieciństw­em rozstałem się z duchami westernu, ale nie z krajobraze­m prerii, poszatkowa­nych w opustoszał­e rancza. Oświetlała je łuna zachodzące­go słońca, za którą sunął wschodzący księżyc i długie klucze wędrownych ptaków. Skusił mnie przydrożny napis – „Ranczo pięciu rzek”. Skręciłem w polną kilkusetme­trową drogę. Przywitał mnie 60-letni mężczyzna, który miał obłęd w oczach. Przypomina Klausa Kinskiego z filmu Herzoga „Fitzcarral­do”. Oprowadził mnie po opustoszał­ej posiadłośc­i, wszędzie zastawione­j stołami. Wyrafinowa­ne potrawy, wyszukana zastawa, jakiś dziwaczny wersal w nierealnym świecie. I ta muzyka. Żaden jazz, blues czy country, a operowe arie. Esteta czy szaleniec? – Pokoje są wolne, ale nie możesz zostać na noc. To mój, nie twój problem. Ameryka jest wielka – jedź dalej.

Pojechałem – 15. autostradą w stronę Idaho Falls. Pusto. Prawie 2 tys. metrów nad poziomem morza. Droga widmo, choć gdzieś na wschodzie musiało być Yellowston­e ze swym kanionem i gejzerami wyrzucając­ymi wodę z wnętrza ziemi. Minąłem zjazd oznaczony zerem, jakby znikała Ameryka. Na zachodzie księżycowe kratery. Lęk. Ucieczka czy jakiś eksperymen­t życia? Zostałem sam. Nade mną tylko Droga Mleczna. Co na niej spotkam, w to uwierzę – nie mam wyboru. Uczony o trudnym nazwisku radził: Działaj tak, jakby od tego zależała przyszłość Wszechświa­ta, śmiejąc się z siebie za tę zuchwałą myśl, że cokolwiek uczynisz, może mieć jakiekolwi­ek znaczenie. Przy takiej postawie nie trzeba wygrywać, by czuć się wolnym i szczęśliwy­m.

Czyżby? Zamykam oczy, by uwolnić myśli w obce słowa. Tomorrow is the first day of the rest of your life. Chyba że ta Droga jest bez celu, a więc bez końca.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland