Kodeks nieetyczny?
(Angora)
Rozmowa z prof. Janem Hartmanem, bioetykiem z UJ.
– W ostatnich tygodniach w medycznym świecie zawrzało po pańskiej krytyce Kodeksu Etyki Lekarskiej. Ale podstawowe pytanie powinno brzmieć, po co lekarzom kodeks, skoro jest ustawa o zawodzie lekarza, o Izbach Lekarskich czy Kodeks cywilny?
– To tradycja sięgająca XIX wieku, że zawody, które aspirują do daleko idącej autonomii, tworzą kodeksy mające pomóc w zbudowaniu świadomości i solidarności korporacyjnej. Definiują etos danej grupy, obyczajowość, etykietę, misję społeczną, a także regulują relacje z władzą i społeczeństwem. Kiedyś spełniały pożyteczną rolę. Dziś często deprawują, gdyż pod płaszczykiem etosu służą jako gwarancje egoistycznych interesów danej grupy zawodowej. Z Kodeksu Etyki Lekarskiej płynie do obywateli takie przesłanie: nic wam do nas, my sami jesteśmy wystarczająco etyczni, godni, mądrzy, by samodzielnie rozwiązywać własne problemy. W tym dokumencie jak w krzywym zwierciadle widać obawy, lęki i aspiracje tego środowiska. Aspiracje do samodzierżawia. Korporacja medyczna ma zbyt wielkie, wręcz monopolistyczne, uprawnienia. To struktura quasi-feudalna narażona na patologie typowe dla systemów patriarchalnych.
– Stąd te setki czy nawet tysiące podpisów lekarzy pod petycją, żeby usunąć pana z Komisji ds. Etyki w Ochronie Zdrowia?
– Środowisko medyczne nie jest monolitem. Spotkałem się też z licznymi dowodami poparcia – od zwykłych lekarzy do profesorów. Korporacja lęka się, że rozpocznie się publiczna debata na temat jej anachronicznych przywilejów. Stąd tak strasznie nerwowo reaguje na wszelkie słowa krytyki. Dlatego moja skromna osoba stała się przedmiotem wielkiej, a jednocześnie śmiesznej nagonki. – Śmiesznej? – Reakcja korporacji była jednocześnie dziecinna i prostacka. Konferencje prasowe, listy protestacyjne. A chodziło o dwa słowa „żenujący” i „żałosny”, których użyłem, w odniesieniu do pewnych artykułów kodeksu, które w pełni na to zasłużyły. Nikt nawet nie próbował udawać, że w tej nagonce jest jakiś element merytorycznej dyskusji z moimi me- rytorycznymi do bólu zarzutami. Zrobili to w stylu PRL-u, gdy pisano listy do „Trybuny Ludu”. To nie pierwsze tego typu zachowanie korporacji lekarskiej, która boi się, że lekarze zaczną podlegać społecznej kontroli, aw tym zwłaszcza ocenie bioetyków, którzy często nie są lekarzami. To polskiemu establishmentowi medycznemu nie mieści się w głowie.
– Kodeks ma zaledwie 78 artykułów. Pan ma merytoryczne zastrzeżenia do blisko jednej trzeciej jego zapisów.
– Cały kodeks jest niechlujnie napisany i zredagowany. Nieczytelny jest jego układ i rozczłonkowanie, sporo też w nim powtórzeń.
– Zacznijmy od przyrzeczenia lekarskiego.
– Zaczyna się ono od słów: „Przyjmuję z szacunkiem i wdzięcznością dla moich Mistrzów...” – zwrot to nieskromny i feudalny w swej wymowie. Uznawanie kogoś za mistrza i żywienie wdzięczności jest osobistą sprawą każdego i nie da się tego zadekretować. Nie zmuszajmy do krzywoprzysięstwa tych, którzy akurat nie darzą swoich nauczycieli niczym więcej niż zwykłym szacunkiem.
– Które artykuły kodeksu szczególnie bulwersujące?
– Art. 1 w pkt 1 mówi, że „zasady etyki lekarskiej wynikają z ogólnych norm etycznych”. Nie udawajmy, że posiadamy jakąś listę norm. W etyce nie ma miejsca na udawanie.
W art. 21 czytamy, że w razie popełnienia przez lekarza błędu, trzeba powiedzieć o tym pacjentowi. Do-
są
„Lekarz, przeprowadzając eksperyment leczniczy, nie może narażać pacjenta na ryzyko w istotnym stopniu większe niż to, które grozi osobie nie poddanej eksperymentowi”. Pewnie chodzi o pacjenta z grupy kontrolnej, ale pewien nie jestem. Drugie zdanie powiada: „Lekarz, przeprowadzając eksperyment badawczy, może podejmować ryzyko minimalne”. Bóg raczy wiedzieć, co to znaczy „ryzyko minimalne”.
Art. 43 mówi, że lekarz może prowadzić eksperymenty na osobach ubezwłasnowolnionych, więźniach i żołnierzach, jeśli służą ich dobru. Jest to zapis sprzeczny z polskim brze, że jest taki zapis, lecz nie jest dobrze, że użyto w nim sztucznego zwrotu „poważna pomyłka”, sugerującego, iż generalnie korporacja nie chce przyjmować do wiadomości, że istnieje coś takiego, jak źli lekarze i błędy w leczeniu. – Wiele emocji wzbudza art. 39. – Napisano w nim, że „podejmując działania lekarskie u kobiety w ciąży, lekarz równocześnie odpowiada za zdrowie jej dziecka. Dlatego obowiązkiem lekarza są starania o zachowanie zdrowia i życia dziecka również przed jego urodzeniem”. Punkt ten należy rozumieć jako zakamuflowany zakaz aborcji. W związku z tym pytam, czy lekarz zgodnie z prawem dokonujący aborcji w przypadku ciąży będącej wynikiem gwałtu narusza normę KEL? Wydaje się, że tak. A to oznacza, że kodeks jest w tym punkcie w konflikcie z polskim prawem.
Art. 42a to kuriozum. prawem i nad wyraz anachroniczny. Jacyś dygnitarze medyczni mówią dziś w mediach, że Sąd Najwyższy powiedział im, iż kodeks zawodowy nie musi być zgodny z prawem. To jakiś koszmar. Oni naprawdę nic nie rozumieją. Jeśli kodeks zezwala na czyny bezprawne, to sam się unieważnia. Nie mówiąc już o tym, że staje się sam w sobie nieetyczny.
Art. 44 zezwala na eksperymentowanie na pacjentach niezdolnych do świadomego wyrażenia woli, jeśli „brak możliwości przeprowadzenia badań o porównywalnej skuteczności z udziałem osób zdolnych do wyrażenia zgody”. To zapis fatalny. Wynika z niego, że gdy już nikt nie chce wziąć udziału w eksperymencie, to wolno nam eksperymentować na pacjentach bez kontaktu, byle zgodziła się na to rodzina. A przecież intencja tego zapisu była inna. Chodziło o to, by leki przeznaczone np. dla chorych w demencji mogły być testowane na tych właśnie chorych.
Art. 45 znowu zawiera sprzeczność. Pkt 2 mówi, że „lekarzowi nie wolno przeprowadzać eksperymentów badawczych z udziałem człowieka w stanie embrionalnym”, a pkt 3 wprost na to zezwala, nakładając warunek, by korzyści zdrowotne (nie podano czyje) „przekraczały ryzyko zdrowotne embrionów nie poddanych eksperymentowi”. Zapis ten nie ma żadnego sensu, nakazując nie wiadomo czyje korzyści z nie wiadomo czyim ryzykiem.
Art. 48 nakazuje lekarzom publikować swe „odkrycia i spostrzeżenia związane z wykonywaniem zawodu” przede wszystkim w prasie medycznej. Ten zapis to kneblowanie ust, namawianie do prania brudów we własnym domu, a nawet zastraszanie lekarzy pragnących krytykować stosunki w środowisku na łamach prasy masowej. Są to całkowicie niekonstytucyjne uzurpacje, nie mówiąc już o ich moralnym statusie. Wolność słowa jest prawem każdego, nawet członka Izby Lekarskiej.
Art. 52 w punkcie 2 zakazujący lekarzowi publicznego dyskredytowania w jakikolwiek sposób innego lekarza, został wyczerpująco przeanalizowany przez wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 23.04.2008 r. Trybunał stwierdzający jego niezgodność z konstytucją, o ile miałby być interpretowany w sposób uznający za „dyskredytowanie” lekarza wszelką krytykę, nawet słuszną. Tymczasem każdy głupi wie, że granica między krytyką a dyskredytowaniem jest nieostra i sporna. Ten zapis po prostu zniechęca do krytyki i już. A powinno być odwrotnie!
Art. 55 brzmi tak: „Lekarz kontrolujący pracę innych lekarzy powinien, w miarę możliwości, zawiadomić ich wcześniej, aby umożliwić im