Miliarder kupuje legendę
„Washington Post” w rękach szefa internetowego sklepu Amazon.
kie zaskoczenie, choć wiadomo było, że gazeta ma kłopoty, ale także najbardziej spektakularny przejaw gwałtownych zmian, jakie zachodzą na amerykańskim rynku prasowym.
Zaledwie kilka dni przed przejęciem „Washington Post” przez Bezosa właściciela zmienił też o pięć lat starszy i niemal równie słynny, choć mniejszy, „Boston Globe”. Jego nowym wydawcą będzie John W. Henry, posiadacz drużyny baseballowej Boston Red Sox. W poprzednich latach całkowicie zamknęło się lub przeszło wyłącznie na wydania internetowe dziesiątki gazet lokalnych, w tym tak starych jak założony w 1859 roku „The Rocky Mountain News”, zamknięty w 2009 roku, czy utworzony w 1863 r. „Seattle Post-Intelligencer”, który obecnie ma wyłącznie wydanie elektroniczne. Od początku tego roku tylko w internecie wychodzi amerykańska edycja tygodnika „Newsweek”, ogromne kłopoty finansowe mają „New York Times”, „Chicago Tribune” i inne garni Amazon uczynił największy na świecie sklep internetowy. Reszta, w tym jego zapatrywania polityczne, a także odpowiedź na najważniejsze pytanie – po co właściwie kupił „Washington Post” – pozostają wielką niewiadomą.
W oświadczeniu skierowanym do zespołu dziennika Bezos zapewnił, że chce utrzymać dotychczasowych szefów, a sam nie będzie bezpośrednio zaangażowany w gazetę; dodał, że dobro czytelników i dziennikarstwo wysokich lotów wciąż będzie rzeczą najważniejszą. Zaznaczył jednak, że firma będzie musiała przejść zmiany i w związku z tym będzie musiała „eksperymentować”.
Jakie to będą eksperymenty i czym się zakończą, dziś przewidzieć nie sposób. Znający bliżej biznesmena z Seattle twierdzą, że jest on wyjątkowo cierpliwy i spodziewają się, że będzie gotowy wyłożyć duże pieniądze na inwestycje. Głównym kierunkiem ma być podbój internetu. „Washington Post” nie ma jasnej strategii swojej obecności w sieci, a Bezos ma na tym polu ogromne doświadczenie i komercyjny sukces. Sceptycy nie bardzo wierzą jednak, że ratowanie „Washington Post” to główna intencja miliardera.
John Cassidy, znany za oceanem komentator, w swej przenikliwej analizie powątpiewa, by biznesmen, dotąd bezpardonowo zwalczający konkurencję, żeby zbudować potęgę amazon.com, nagle, ot tak po prostu, zapragnął być filantropem. Według autora „The New Yorker” Bezosowi, który w najbliższych latach będzie musiał walczyć o utrzymanie pozycji monopolisty w internetowym handlu, zależy raczej na tym, by mieć za sobą, a jeszcze lepiej we własnej kieszeni, przychylną, wpływową prasę, ze znakomitymi kontaktami w Waszyngtonie. 250 mln dolarów to nie jest aż tak wielka suma za taki kapitał.
Carl Bernstein i Bob Woodward, najsłynniejsi dziennikarze „Washington Post”, którzy swoimi demaskatorskimi publikacjami zmietli z urzędu prezydenta Richarda Nixona, są optymistami. Obaj wierzą w zdolności Bezosa i obaj są przekonani, że dziennik znów może był tak wielki jak za ich czasów.
Tak naprawdę jednak gazeta wcale nie obniżyła lotów. To przecież właśnie „Washington Post” razem z brytyjskim „Guardianem” ujawnił materiały Edwarda Snowdena; to także „Washington Post” jako pierwsza z zachodnich gazet przeprowadził wywiad z generałem Abdelem Fattahem el-Sisim, przywódcą niedawnego puczu wojskowego w Egipcie. Problemem, przed którym stoi „Post” (i prasa drukowana w ogóle) jest raczej to, by przekonać skaczących po Twitterach i Facebookach czytelników, że takie materiały są ważne. Problemem jest, jak sprawić, żeby poważne dziennikarstwo i komercyjny sukces zbiegły się w jednym miejscu.