Cudowne ręce Zbyszka Nowaka
(Polska The Times Dziennik Łódzki)
Kiedy babcia prowadziła go z przedszkola, w rynsztoku zobaczył ptaszka. Ptaszek ledwo zipał. Wziął go w rączkę, nie miał wstrętu ani obrzydzenia dla chorego stworzenia. Pochuchał na ptaszka: huh, huh. A ten... poderwał się i odleciał.
Tak to sobie zapamiętał Zbyszek Nowak, lat 68, rolnik z Podkowy Leśnej, człowiek wielu talentów i zawodów, bioenergoterapeuta, posiadacz rąk, które leczą.
Z tym, że wtedy nikt jeszcze nie przeczuwał, że w chłopcu drzemią jakieś specjalne moce.
Mały Zbyszek leczy mamusię
Albo weźmy taką sytuację: ciężko chorą matkę przywieźli ze szpitala do domu. Już tylko po to, aby dzieci mogły się z nią pożegnać, by umarła wśród swoich.
Mały Zbyszek uklęknął na dywaniku obok łóżka, położył ręce na jej brzuchu.
– No i mamusia żyła jeszcze 50 lat – opowiada Nowak. – Czy na kimś to zrobiło wrażenie? Proszę pani! A czy na kimś robi wrażenie, że ta kobieta – o tu, proszę patrzeć, nie miała panewek w stawach, a tu, widzi pani kolejne zdjęcie, panewki są!
Piątek, godz. 10.30, spotkanie w Krakowie, w Klubie Garnizonowym. Dziś w mniejszej sali. Przed wejściem stoisko, można kupić plakaty ze Zbyszkiem Nowakiem, książki, deseczki. Kolejka zakręca wężykiem.
– Proszę państwa, moja energia będzie płynąć do was – Nowak rozpoczyna seans. – I to działanie nie zależy od tego, czy ktoś wierzy. Słońce świeci, serce bije, wszystko żyje dzięki energii. Gorączka, biegunka, wymioty mogą się pojawić po spotkaniu. To działanie energetyczne, które powoduje, że toksyny z nas wychodzą. Ale my już będziemy o tym wiedzieć. I nie będziemy się denerwować.
Sala jest pełna. Ludzie mają ze sobą po kilka butelek z wodą. W czasie przekazu Nowak ją naenergetyzuje. Później – już z uzdrawiającymi właściwościami – można ją pić albo przykładać na bolące miejsca.
– A teraz nauczę państwa czterech gestów – kontynuuje Zbigniew Nowak. – Ze świata arabskiego zaczerpnąłem inspirację. Można poczuć ciepło albo mrowienie. Zaczynamy.
Nowak instruuje: Wyciągamy dłonie. Energia, która ode mnie płynie, gromadzi się na powierzchni państwa dłoni. Drugi gest. Dłonie zbliżamy do siebie, ale nie składamy. Energia ulega uformowaniu. Jak kogoś parzy, niech rozsunie ręce. I ostatni gest, kładziemy ręce na klatce, odrzucamy dłonie i strzepujemy tę złą energię. I klaszczemy.
Plakaty ze zdjęciem Nowaka mają działanie odgrzybiające.
– Jedna pani miała grzyb na ścianach – opowiada bioenergoterapeuta. – Podnosi plakat, a tam nic! Bo plakat grzeje. Dzwoni do mnie inna kobieta: powiesiłam pana plakat i mam 50 procent cieplej w mieszkaniu. Mówię: proszę powiesić drugi i wyłączyć ogrzewanie.
Nowak twierdzi, że leczy z guzów („Chłopczyk miał nowotwór taki, że mu oko wypychało, dziś ma 18 lat, żadna operacja nie była potrzebna”), niepłodności, wiele „zaszło z nim” w ciążę („Jedna pani, lat 40, napisała na kartce, że marzy o dziecku. No i ma bliźniaki”).
Korzystał ksiądz, arcybiskup i kardynał
Teraz już Zbyszek Nowak orientuje się w swoich talentach. Życie dzieli na przed i po. Choć nie potrafi wskazać przełomowego momentu, kiedy się w nim ta świadomość narodziła. Po prostu czuł potrzebę pomagania innym.
Raz przyszedł do niego znajomy ksiądz i pyta zdziwiony: Co u ciebie robią ci wszyscy ludzie? W kuchni, w przedpokoju, w łazience?
– Ja ich naprawiam – odpowiedział. – Przychodzą chorzy, a wychodzą zdrowi. – Ale jak to?
Nie umiał odpowiedzieć, skąd mu się to bierze.
– I ten ksiądz sam później do mnie ludzi przyprowadzał, bo pyta pani, co na to nauka Kościoła – mówi Nowak. – Niejeden arcybiskup, kardynał korzystał z mojej pomocy. Ale ja jestem tylko człowiekiem – dodaje. – Nie mogę wszystkiego. Tylko Bóg wszystko może.
Ten przełomowy moment mógł być w latach 80., kiedy pojechał do Kuwejtu.
Żona szacha chorowała na gruczolaka przysadki mózgowej. Nowak położył na niej ręce i guz zniknął. Zaczęli się schodzić ludzie, mówili: przyjechał prorok!
Pytali: Co ty robisz tam u siebie, w Polsce? To ty jeszcze nie masz kliniki? Znowu Polska, lata 90. Nowak jeździ z pokazami po kraju. Przyjmują go w największych salach, wszędzie tłumy. Do tego program w telewizji: Nowak wyciąga ręce, a energia płynie do odbiorców przez ekran.
– Wtedy jeszcze nikt nie znał mojego adresu – mówi. – Ale po jednym talkshow ludzie dowiedzieli się, gdzie mieszkam. Zrobił się ruch. Wracam do domu i nie mogę dojechać do bramy, bo stoją samochody.
W ogrodzie postawił namiot, czterdzieści na dwadzieścia metrów. Wchodziło tysiąc osób. Spotkania robił dwa razy dziennie. Do każdego podchodził i zabierał choroby.
Nigdy nie był zwyczajnym dzieckiem. Zamiast kopać piłkę, wolał z babcią zbierać zioła i suszył je w lnianych woreczkach.
– Jak mnie mamusia odbierała z przedszkola, to ani jednej plamy na ubranku nie miałem – wspomina dzieciństwo. – Stałem grzecznie w kąciku, żeby się nie pobrudzić.
Trenował szermierkę i od szabli ręka była taka, że koniec! Ojciec wołał: Niech Zbyszek robi za dziadka do orzechów.
Dziadek był lekarzem, babcia – zielarką. Mama zajmowała się finansami. Tata był przedsiębiorcą i wynalazcą. Przed domem mieli kupę gliny i piachu. Mieszał je ze sobą, pakował do tubek i sprzedawał kamień do czyszczenia butów zamszowych. Albo robił cienie do powiek – wtedy, za żelazną kurtyną, towar deficytowy. Gdy był mały, rodzice się rozwiedli. Na Dworcu Centralnym w Warszawie trzeba wsiąść w kolejkę podmiejską, przejechać kilka przystanków i jest Podkowa Leśna. Wystarczy pół godzinki, żeby z zaduchu i zgiełku stolicy przenieść się do miasta ogrodu.
Równym chodniczkiem można dojść do posiadłości Nowaka. To 14hektarowe gospodarstwo z jeziorem, jachtem, domkami do wynajęcia. Żeby biznes się kręcił, bioenergoterapeuta zatrudnia sztab ludzi: odbierają telefony, odpisują na mejle, organizują spotkania, prowadzą gospodarstwo. Na