Zapasy w śmieciach
Przekrój)
(Absurdy w segregowaniu odpadków.
Miesiąc po wprowadzeniu tzw. ustawy śmieciowej zmuszającej gminy do segregowania odpadków znaleźliśmy w nowym systemie kilka irytujących absurdów. Uciążliwych dla ludzi, ale łatwych do naprawienia.
Łódzka dzielnica Bałuty w pierwszych dniach lipca utonęła w śmieciach. Firma, która wygrała przetarg na wywóz, nie opanowała na czas topografii miasta i nie trafiła do worków. W Gdańsku drugiego dnia po postawieniu kontenerów na segregowane odpady aż 400 z nich skradziono. A mieszkańcy jednego z osiedli w Sycewicach (woj. pomorskie) z obawy przed karą wpadli na pomysł, że altana śmietnikowa będzie otwarta tylko przez dwie godziny dziennie. W tym czasie wyznaczony lokator dokonuje wnikliwej rewizji przynoszonych worków, sprawdzając, czy wszyscy sąsiedzi prawidłowo posegregowali śmieci.
Bitwa zatem trwa. Ale są też plusy. Polacy zaczęli oddzielać papier, plastik, szkło i metal. Skąd to wiadomo? Dzięki sieci sklepów IKEA, której przy okazji winszujemy 20-lecia pobytu Polsce. Otóż katowicka IKEA donosi, że sprzedaż pojemników do segregowania wzrosła w ostatnim miesiącu 1600 proc. i nadal rośnie lawinowo.
Złe dobrego początki
Zgodnie z Krajowym Planem Gospodarki Odpadami trzeba do 2020 r. zapewnić przygotowanie do ponownego użycia 50 proc. papieru i tektury, szkła oraz tworzyw sztucznych i metali z gospodarstw domowych – tłumaczy dr Krystyna Lelicińska-Serafin z Wyższej Szkoły Ekologii i Zarządzania. – Zasoby naturalne się kurczą i trzeba nimi tak gospodarować, aby wystarczyły jak najdłużej. A poza tym, gdy jest czysto, wszystkim nam milej i zdrowiej się żyje – dodaje Kazimierz Borkowski, prezes fundacji PlasticsEurope Polska promującej recykling tworzyw sztucznych.
Jednak zwyczajni ludzie, którzy muszą lawirować pomiędzy doczesną karą i zielonym rajem, są znacznie mniej zachwyceni niż ekolodzy. – Dla mnie to nic innego jak utrudnianie życia. Mam małe dzieci i mnóstwo słoiczków po jedzeniu. Gmina mnie straszy, że jeśli nie będę z nich zdejmować etykietek, to zapłacę 3 tys. zł kary. Całymi dniami moczę więc te słoiczki w misce i nie rozumiem, co to za ekologia, kiedy marnuję tyle wody – irytuje się mieszkanka małej miejscowości niedaleko podwarszawskiego Sulejówka.
I tu jest właśnie problem. Ustawa śmieciowa nie wprowadza jednolitego systemu segregowania odpadów dla całego kraju, tylko nakłada na samorządy obowiązek ich odzyskiwania. Tym samym to gmina i firma, która na jej terenie odbiera odpady, decydują, co jest właściwie posegregowane, a co nie. Czyli w praktyce firma, która chętnie przerzuca na obywatela swoje kaprysy. – Wszystko zależy od tego, jakimi możliwościami technicznymi dysponuje odbiorca odpadów – wyjaśnia Lelicińska-Serafin.
I tak np. w gminie Zagnańsk (woj. świętokrzyskie) znanej z tego, że na jej terenie znajduje się dąb Bartek, zaleca się z papierowych odpadków „oderwać naklejki, plastikowe okienka kopert, usztywnienia, woskowane wkładki, taśmy samoprzylepne, sznurki, wstążki”. Tu także ze szkła trzeba zerwać papierowe etykiety, a plastikowe butelki nakazuje się zgniatać. Z kolei w Łomży trzeba dokładnie sprawdzić, czy na skórce po owocach nie znajduje się papierowa nalepka. Jeśli tam jest, skórka ma trafić do śmieci zmieszanych zamiast do odpadków organicznych (z przeznaczeniem na kompost). Z kartonów po mleku i sokach trzeba usunąć elementy plastikowe i metalowe. Inaczej natomiast jest w Knurowie, gdzie kar- tony po tych samych sokach i mleku trafiają do śmieci zmieszanych.
Dodatkowe trudności rodzi fakt, że gminy swobodnie dobierają kolory worków na odpady, co prowadzi do chaosu. W większości gmin papier trafia do worków niebieskich, tworzywa sztuczne żółtych, a szkło do zielonych. Ale nie wszędzie. Na przykład w Cieszynie szkło białe musi koniecznie trafić do worka białego – takiego samego, do jakiego w Piotrkowie Trybunalskim muszą trafić tekstylia. W Prudniku papier i tworzywa sztuczne trafiają (bez segregacji) do worka żółtego, a w nadmorskiej gminie Krokowa odpady biodegradowalne trzeba wrzucić do worka czarnego. Czemu – wiedzą tylko lokalni urzędnicy, skoro w większości gmin tzw. odpady mokre trafiają do worka (i do kontenera) brązowego.
Urlopowicz, który z Przemyśla pojedzie nad morze, powinien zacząć wakacje od przestudiowania lokalnych regulaminów, żeby przypadkiem nie narobić sobie kłopotu. – To absurdalne. Śmieci powinny być dzielone intuicyjnie. Nie wymagajmy od ludzi, aby robili to z instrukcją w ręku. I tak zawsze w posortowanych odpadkach znajdzie się około 40 proc. zanieczyszczeń. Tak naprawdę dla nas jest już dobrze, jeśli szkło białe i kolorowe znajdzie się w jednym pojemniku – tłumaczy Grzegorz Czechoński, dyrektor warszawskiego oddziału Remondis, ogólnopolskiej firmy zajmującej się odzyskiwaniem surowców. – Gminy robią niepotrzebną rewolucję – dodaje. A po co? – Bo można na tym dać zarobić znajomym – mówi wprost Czechoński i opowiada, że w rozpisywanych przez gminy przetargach bardzo trudno było wygrać firmom spoza danego terenu.
Takich „miejscowych” firm z najniższą ceną w ofercie i ofertą „dopasowaną” do lokalnych uwarunkowań nie brakuje, bo odkąd zaczął się kryzys, na śmieciarzy masowo przekwalifikowują się dotychczasowi budowlańcy. I stąd rozmaite ciekawostki, od których włos z lekka rzednie. Na przykład przeciętna cena dyktowana przez wysypiska za tonę śmieci to ok. 250 zł. Tymczasem z praktyki przetargowej wynika, że firmy podejmują się uprzątnięcia owej statystycznej tony za 150, góra 170 zł, czyli około 3 zł od mieszkańca. – Problem w tym, że to jest ekonomiczna kwadratura koła. Finał jest taki, że śmieci te znikają w bliżej nieokreślonych okolicznościach, czytaj: po prostu nielegalnie trafiają do dołu – tłumaczy Czechoński. I dodaje, że w ostatnich latach w statystykach ubyło ok. 30 proc. śmieci. Gdzie są? Tego się nie dowiemy dopóty, dopóki gdzieś nie dojdzie do katastrofy ekologicznej.
Tymczasem można ograniczyć koszt poprzez zmniejszenie częstotliwości wywozu śmieci. Przykładowo, w nadmorskiej gminie Krokowa (obejmującej m.in. Dębki, Białogórę i Karwieńskie Błota) odpady zmieszane odbiera się dwa razy w miesiącu, a segregowane – raz. Codziennie wywozi się jedynie odpady z knajp, ale tylko w sezonie.
Dlaczego gmina w przetargu wybiera najniższą cenę? Bo zbliżają się wybory samorządowe. W gminie, w której opłata za śmieci pójdzie w górę kilkakrotnie, wójt pierwszy trafi na wysypisko.
Wspólna śmieciara
Jednym z najczęstszych argumentów przytaczanych przez przeciwników segregowania odpadów jest to, że potem i tak wszystkie trafiają do jednej śmieciarki. – Tak się może zdarzyć, ale wiele takich samochodów ma wewnętrznie podzieloną przestrzeń. Odpady trafiają do jednego wozu, ale do innej przegrody – tłumaczy Lelicińska-Serafin. – My wysyłamy na to samo osiedle kilka śmieciarek i każda z nich zbiera oddzielny surowiec. Nikt nie pozwoli sobie na to, aby mieszać przebrane śmieci i potem w sortowni segregować jeszcze raz. To byłaby strata pieniędzy – zapewnia Czechoński.
Jeśli odpady trafiają do jednego samochodu, to zwykle wtedy, gdy w gminie jest nowoczesna linia