Boże, strzeż małego króla
(Korespondencja z Londynu)
Korespondencja z Londynu.
Nie ma wątpliwości, że w ostatnich latach nastroje społeczne w Wielkiej Brytanii są tak dobre jak nigdy, niezależnie od sytuacji gospodarczej, też zresztą znacznie lepszej niż bardziej na południe w Europie. Wpłynęły na to zwłaszcza trzy wydarzenia, które w ubiegłym roku zjednoczyły naród: hucznie obchodzony jubileusz 60-lecia panowania królowej Elżbiety, ślub królewskiego wnuka, księcia Williama z „dziewczyną z ludu” Kate Middleton, która podbiła serca przyszłych poddanych w znacznie większym stopniu niż jej nieżyjąca teściowa Diana, oraz ubiegłoroczne igrzyska olimpijskie.
Życie nie składa się jednak z samych uroczystości i nie da się rokrocznie organizować igrzysk, królewskich parad statków i łodzi po Tamizie ani wozić królowej w złotej karecie koronacyjnej. Ale procenty z zarobionego wcześniej kapitału wyciągnąć można.
Londyn wpadł więc na przykład na pomysł, by hucznie obchodzić w sierpniu pierwszą rocznicę zawodów olimpijskich. Na stadionie w Centrum Olimpijskim Królowej Elżbiety odbyły się z tej okazji zawody lekkoatletyczne Diamentowej Ligi, na których medaliści sprzed roku (minus kilku złapanych na dopingu w ostatnich miesiącach) osiągali wyniki zbliżone do olimpijskich, a czasem lepsze. Była okazja do rewanżu i pocieszenia: Piotr Małachowski, który rok temu w zawodach olimpijskich był dopiero piąty, tym razem wygrał rzut dyskiem wynikiem o 16 centymetrów lepszym od olimpijskiego startu. O rok za późno mistrzowską formę uzyskał Artur Noga, którego z igrzysk wyeliminowała kontu- zja, a teraz był trzeci w biegu na 110 metrów przez płotki.
Igrzyska mogli oglądać wszyscy, bo niektóre konkurencje, na przykład bieg maratoński albo wyścigi kolarskie, rozgrywano wręcz na ulicach miasta. Londyńczykom tak się to podobało, że cierpliwie znosili podczas poprzedniego weekendu niedogodności, jakie niosą ze sobą wyścigi kolarskie w centrach wielkich miast: zakłócenia w komunikacji i zamknięcie przejazdu na wielu ulicach. O ile jednak lekkoatletyczne „brylanty” mają konkretną wartość i najlepsi mogą liczyć na wysokie nagrody, o tyle w przypadku kolarstwa gwiazd nie udało się namówić do startu. Po londyńskich ulicach (meta była na The Mall, niedaleko parlamentu, Trafalgar Square i pałacu Buckingham) i drogach otaczającego miasto od południowego zachodu hrabstwa Surrey ścigali się drugoi trzeciorzędni kolarze z Wielkiej Brytanii i Europy, podczas gdy największe brytyjskie asy wygrywały gdzie indziej. Mistrz olimpijski sprzed roku Wiggins (pardon, sir Bradley Wiggins, bo królowa dba o swoich mistrzów i chętnie przyjmuje ich do grona arystokracji) był tego samego dnia pierwszy w prestiżowym etapie Wyścigu Dookoła Polski w Krakowie. Mark Cavendish najszybciej finiszował w wyścigu w Danii, a Chris Froome odpoczywa po niedawnym zwycięstwie w Tour de France.
Siła imprezy nie polegała jednak na tym, że na starcie stanęli wybitni kolarze. Wyścig zawodowców był tylko ukoronowaniem dwudniowego festiwalu kolarskiego, podczas którego na rowerach jeździł niemal cały Londyn. I tak po 13kilometrowej trasie w centrum miasta jeździło około 50 tysięcy kolarzy amatorów, których i tak zawsze pełno na ulicach, ale tym razem nie musieli przemykać między samochodami. Nie było kla- syfikacji i wyścigu: każdy mógł się włączyć na trasę w dowolnym miejscu i przejechać dowolny dystans. Uczyniło tak około 50 tysięcy osób. Tysiące roześmianych twarzy, fantazyjne nierzadko stroje uczestników, karnawałowa atmosfera – sport dla wszystkich to w wydaniu brytyjskim na pewno nie puste hasło.
Bardziej zaawansowani startowali następnego dnia w wyścigu na 100 mil, który ukończyły dokładnie 15 883 osoby, wśród nich sam burmistrz Londynu Boris Johnson, który po daniu oficjalnego sygnału do startu sam wsiadł na rower i przejechał trasę w czasie niewiele ponad ośmiu godzin. Jako pierwszy przejechał linię mety 42-letni Włoch Wladimiro d’Ascenzo, który po zejściu z roweru dopytywał się: „To mogę już teraz iść do królowej?”.
Królowej jednak w pałacu nie było. Jak zwykle z początkiem sierpnia wyjechała na letni wypoczynek do Balmoral w Szkocji – bez męża księcia Filipa, który po operacji dochodzi do zdrowia w innej królewskiej rezydencji Sandringham, ale w towarzystwie swoich dwóch ukochanych piesków rasy corgi o imionach Willow i Holy. Niecierpliwie czekała na wakacje – podczas jednej z publicznych wizyt w połowie lipca wypaliła szczerze, że nie może się już doczekać narodzin prawnuka, bo opóźnia to jej urlop. Ale George Alexander Louis, czyli gdzieś za 40 – 50 lat król Jerzy VII, przyszedł na świat w porę i to jest właśnie kolejne wydarzenie, które zjednoczyło Brytyjczyków, a w świecie przysporzyło Wielkiej Brytanii więcej sympatii.
Niby wszystko odbyło się jak należy – posłaniec zaniósł królowej wiadomość, którą potem ogłoszono publicznie w specjalnej gablocie przed pałacem Buckingham. W Hyde Parku i na Tower Hill zagrzmiały salwy honorowe. Potem już jednak „royal baby” stał się zwykłym brytyjskim noworodkiem, jakich w tych dniach urodziło się wiele. Tak więc potencjalny 46. brytyjski monarcha, licząc od Edwarda Wyznawcy, który zjednoczył ziemie angielskie w 1042 roku i ósmy potomek królowej Wiktorii, wyjechał ze szpitala w objęciach mamy i taty w foteliku samochodowym przypiętym prawidłowo pasami. Pojechali prosto do Bucklebury, bo mama Kate koniecznie chce, ku utrapieniu królewskiej obstawy, spędzić najbliższy czas ze swoimi rodzicami w rodzinnym domu 80 kilometrów na zachód od Londynu. Ma rację, bo na pewno babcia Carole i dziadek Michael serdeczniej zajmą się wnukiem niż teściowie Karol i Camilla. Silna ochrona policji i tajnych agentów ma strzec rodzinę nie tylko przed terrorystami i zwykłymi szaleńcami (jeden chciał ponad 50 lat temu porwać małą księżniczkę Annę, zabijając podczas ataku cztery osoby), ale i przed mediami, a zwłaszcza fotografami. Służba prasowa dworu królewskiego odmawia jakichkolwiek informacji na temat małego księcia, nie wiadomo nawet dokładnie, czy w posiadłości są rodzice Kate i jej rodzeństwo. Jedyny komentarz, jaki wydano, głosi, że młodzi rodzice „chcą mieć najbliższy okres wyłącznie dla siebie, jak każda młoda rodzina po urodzinach potomka”. „Chcą dobrze poznać swojego syna” – dodał, chyba już prywatnie od siebie, pałacowy rzecznik.
Trzeba przyznać, że tę prywatność udaje się skutecznie chronić. Poza zdjęciami zrobionymi podczas wyjścia ze szpitala nie ma w obiegu żadnych innych fotografii małego Jerzyka, a i licencji na wykorzystanie do celów komercyjnych tych znanych zdjęć udziela się w ograniczonym zakresie. O ile więc bez trudu można znaleźć różne gadżety związane z urodzinami „royal baby”, wyprodukowane wcześniej – o tyle takich ze zdjęciem jest niewiele. Wszystkie bez wyjątku „made in United Kingdom” – widać Chińczycy jeszcze nie zdążyli ich skopiować, a i statek z kontenerami kubków i magnesów na lodówki też potrzebuje trochę czasu na podróż do Europy.
Królewski potomek przyszedł na świat w porę i królowa prababcia mogła spokojnie pojechać do Balmoral. Gdy jej nie ma w Londynie, pałac Buckingham wraz z ogrodem i stajniami otwarty jest dla zwiedzających, co niżej podpisany podczas ostatniej wizyty skrzętnie wykorzystał.