Paradoks, czyli absurd
zienia, niczym orzech kokosowy. Zarabia za dużo (milion zł miesięcznie), a nie jeździ własnym autem (rolls royce), bo jest za długie (6,70 cm). Nie ma gdzie go w mieście parkować. Przypadkiem au rebours jest imiennik Filipiaka, Śniadek, rdzenny związkowiec, ale i poseł wrażliwy na krzywdę ludzką, który – za friko, czyli sejmową kasę – wylatał już LOT-em wielokrotnie więcej godzin, niż kosmonauta Hermaszewski spędził ich w kosmosie. „Nie będę przecież się wałęsał ośmiu godzin pociągiem ze stolicy do Gdańska” – żachnął się na taki absurd poseł, były związkowiec.
Przypadek kolejny... Sędzia sądu okręgowego (Bydgoszcz), w obiegowej teorii ktoś urzędowo bezstronny, napotkawszy w sekretariacie sądu znajomego mecenasa, zbeształ go gniewnie, niczym burą sukę, grożąc – zanim poznał dowody! – że jego klienta zniszczy tak doszczętnie, że ten będzie musiał uciekać za granicę! Co to jest??? Rok 1953? Czy bezprecedensowy blamaż prokuratorów w procesie o zabójstwo komendanta Papały (Warszawa) to jeszcze paradoks, już absurd, czy tylko – co słusznie uważa wdowa – kompromitacja?
Inny przypadek... Na przęsło mostu (Toruń) wdrapuje się desperat, któremu jest już wszystko jedno, co jest u nas paradoksem, a co absurdem. Policjanci, chcąc go ściągnąć i uratować, wstrzymują ruch. Kierowcy obserwują sytuację, ale umęczeni bezruchem i utraconym czasem okrzykami popędzają samobójcę, by już nie utrudniał i wreszcie skoczył! A gdyby mieli elastyczny czas pracy? Mogliby się gapić do końca…
Związkowcy, nieodrodne potomstwo państwowych zakładów, uważnie patrzą, kto ile zarabia. Ba! Oni wiedzą, ile kto powinien zarabiać! W socjalizmie mówiło się o identycznych żołądkach, ale dziś? Gdy do aktywów zalicza się głowę? Ale, ale… Czyż nie miał jej na karku kolejowy maszynista oszust, który wyjeździł 40 tys. zł, uposażenie wyższe niż prezydenta państwa? Absurd? W firmie prywatnej takiego tricku nie udałoby się zrobić, ale w państwowej…?
Polski Kościół nie dygocze w teologicznym szoku tylko dlatego, że dotąd jego hierarchowie nie zorientowali się, że ich najgroźniejszym, duchowym przeciwnikiem został papież Franciszek. Paradoks i absurd w jednym! Biskupi z trudem poddają się upływowi czasu, a za żwawym Franciszkiem mało który z nich nadąży. Nie dziwi więc, że wzbierające kłopoty, nadciągające z Watykanu, na klatę bierze sam red. Terlikowski. Religijny fachman przecież musi wyjaśnić papieżowi, jak niegdyś Kwaśniewski Dornowi, by nie szedł tą drogą!
Małopolski włościanin, z blisko 14 promilami we krwi, paradoksalnie wcale nie musiał być śmiertelnie napity. Osobiście uważam, że od jakiegoś czasu już trzeźwiał. Zdrzemnął się na świeżym powietrzu, potem przyjął w szpitalu kroplówkę, wsiadł na rower i pojechał do roboty. Szczęściarz. Miał elastyczny czas pracy.
henryk.martenka@angora.com.pl