Satysfakcja
Schillera w Łodzi, a wcześniej szkoły teatralnej w Krakowie, który aktorską karierę rozpoczął w Teatrze Pantomimy H. Tomaszewskiego i Teatrze Laboratorium Grotowskiego. Bogdan przybył do Ameryki w 1984 roku, przez pewien czas studiował reżyserię teatralną w Nowym Jorku, a następnie osiadł w Chicago, gdzie stał się jednym z najaktywniejszych animatorów polonijnego życia kulturalnego.
W radiowych poczynaniach wspierał go także świeżo przybyły z Polski utalentowany aktor, absolwent PWST im. Ludwika Solskiego w Krakowie, Krzysztof Pieczyński.
„Program na serio” w krótkim czasie zyskał pokaźne grono radiosłuchaczy oraz zasobnych sponsorów, a do radiowego mikrofonu coraz częściej zasiadali nie tylko artyści i twórcy kultury, ale i osoby mające wpływ na rozwój polonijnej działalności kulturalnej.
Stefan Kisielewski, mający wiele życzliwości i serca dla młodych, a w dodatku niepokornych i mających ambicje zmieniania zastanej rzeczywistości na lepszą, zaakceptował koncepcję tego typu współpracy. Zastrzegł jedynie, aby jego cotygodniowe felietony wygłaszane w „Programie na serio” drukowane były wyłącznie w znanym mu jeszcze z amerykańskiej wizyty „Dzienniku Związkowym”.
Do transponowania felietonów Kisiela z taśmy radiowej do druku desygnowana została z redakcji „Dziennika Związkowego” zmarła w lipcu tego roku red. Ewa Sułkowska-Bierezin i był to wybór niezwykle trafny. Ewa miała nie tylko dogłębną znajomość spraw polskich, ale także piękną kartę zapisaną w demokratycznej opozycji działającej na terenie rodzinnej Łodzi. Wraz z bratem Witoldem Sułkowskim i mężem, poetą Jackiem Bierezinem, zaangażowana była w podziemny ruch wydawniczy, funkcjonujący oczywiście poza cenzurą i narażony na represje ze strony Służby Bezpieczeństwa.
Warunek: dobra adiustacja
Kiedy do Chicago dotarła wiadomość o śmierci Stefana Kisielewskiego, red. Ewa Bierezin opublikowała w „Dzienniku Związkowym” (4 –6 października 1991 r.) krótkie wspomnienia, z których fragmenty chciałbym zacytować:
„Nie znałam Stefana Kisielewskiego osobiście, a raczej to On mnie nie znał, choć mam powody przypuszczać, że wiedział o moim istnieniu i był ze mnie zadowolony. Kiedy zgodził się na drukowanie w „Dzienniku Związkowym” swoich mówionych, radiowych komentarzy, nadawanych dla „Programu na serio” prosto z Warszawy, postawił jeden warunek: dobra adiustacja.
Spisywanie z taśmy magnetofonowej tekstu mówionego to trochę więcej niż adiustacja. Trzeba jakoś dokończyć zaczęte i nieskończone zdanie, uprościć zakrętasy słowne, poprawić oczywiste przejęzyczenia, etc. I jednocześnie – zwłaszcza w przypadku Kisiela – trzeba było jak najpieczołowiciej przekazać cały gawędziarski urok tych tekstów, budowany na zasadzie skojarzeń, wsparty intonacją głosu, którą, poprzez zachowanie oryginalnego szyku, starałam się oddać (...). Nasłuchałam się przez blisko trzy lata, niemal tydzień w tydzień, Jego żywego głosu. I dzięki temu wydaje mi się, że znałam Go osobiście. Zżyłam się z tym głosem, znałam wszystkie ulubione powiedzonka.
(...) Śmierć Stefana Kisielewskiego oznacza dla mnie – wyznała Ewa – nie tylko przerwanie cotygodniowego obowiązku czy obyczaju, ale także stratę kogoś bliskiego, z kim miałam autentyczny ludzki kontakt, do kogo miałam stosunek wybitnie emocjonalny – od podziwu do irytacji”.
Kończąc swoje wspomnienia, przypomniała Ewa słowa Leopolda Tyrmanda, który pisząc o fascynacji swojego pokolenia twórczością Kisiela, m.in. stwierdził: „Potrafił on, na oczach wszystkich, pogodzić dociekliwość, śmiech i inteligencję z wiarą w ideową moralność, z wiernością temu, co tak ponadczasowe i wielkie, że aż nie wypada o tym mówić. A Kisiel mówił i walor moralny w człowieku staje się naraz oczywistością, której nawet głupi dowcip nic nie uszczknie i stąd nasze nim zaabsorbowanie. (autor był redaktorem naczelnym „Dziennika
Związkowego” w latach 1989 – 2009) PS Wszystko wskazuje na to, że pomimo upływu lat nadal dotknięty jestem młodzieńczym grzechem naiwności. Przygotowałem bowiem zbiór felietonów Kisiela, adresowanych bezpośrednio do amerykańskiej Polonii, i postanowiłem przekazać je do dyspozycji syna pisarza, Jerzego Kisielewskiego. Uznałem, że kto jak kto, ale właśnie on będzie najlepiej wiedział, co z nimi należy zrobić.
Mój telefon w tej sprawie p. Jerzy potraktował wręcz entuzjastycznie i przyjął moje zaproszenie do przyjazdu na Zamojszczyznę. Mijały kolejne dni i raptem zapanowała złowroga cisza, a moje telefony do J. Kisielewskiego przestały być odbierane.
W międzyczasie odezwałem się do Wydawnictwa Prószyński, które przygotowuje do druku cykl książek zawierających zebrane prace Stefana Kisielewskiego. Poinformowałem, że dysponuję brakującym ogniwem, jakim są nieznane w kraju felietony Kisiela, których zbiór mogę przesłać do wydawnictwa. I oczywiście moje zabiegi nie miały i nie mają podtekstów, nie ff orrmułłowałłem żad-nych oczekiiwań,, anii tteż niie stawiałem jakichkolwiek warunków. Dzwoniłem dwukrotnie, obiecywano nawiązanie kontaktu i co? Zupełnie nic, kompletna cisza.
Nie wiem, jakie faktyczne powody leżą u podstaw tej przedziwnej opieszałości, czy wręcz rezerwy ze strony tych osób, które, jak sądziłem naiwnie, w pierwszym rzędzie powinny zabiegać o popularyzację całego dorobku twórczości sławnego Kisiela? A na razie, publikując powyższy szkic, chciałbym zwrócić uwagę na fakt, że Stefan Kisielewski pomyślał także o Polonii i wielka chwała mu za to.
W branży księgarskiej używane jest określenie „wydanie rozszerzone i uzupełnione”. Pierwsza edycja „Satysfakcji” ukazała się w 1989 roku. Czy ktokolwiek mógł wtedy przypuszczać, że „ najbrzydszy zespół świata” przetrwa przez następne ćwierćwiecze? Myślę, że fantazji takiej nie miał i najwybitniejszy znany mi „stonsolog” Daniel Wyszogrodzki. Teraz z okazji jubileuszu grupy miał asumpt, żeby złożyć jej pisarski hołd. No właśnie hołd. Tych, którzy obawiają się, że to książka hagiograficzna, uspokajam. Hagiografia grupy muzyków z alkoholem, używkami, panienkami, bezczelnym zachowaniem i rozróbami w tle? Niemożliwe, choć udało mi się złapać kilka fragmentów pisanych przez autora w lekkim skłonie. Czasami mówi się, że coś jest napisane „lekko”. Ta banalna figura retoryczna tu jest absolutnie na miejscu. Czyta się „Satysfakcję” jak powieść, przy okazji wchłaniając daty, tytuły, nazwiska, nazwy miejsc. Biograficzna warstwa podana jest mimochodem, choć przecież oparto ją na rzetelnych danych. Owa lekkość to także odautorskie sformułowania w rodzaju: „Lodówka od dawna żyła własnym życiem – najodważniejsi nie ryzykowali jej otwierania” (o kwaterze Stonesów) i anegdoty, zaś plotki są weryfikowane, jak choćby ta, że Keith Richard wciągnął nosem prochy własnego ojca zmieszane z kokainą.
Jeśli mam niedosyt, to dlatego, że spodziewałem się po autorze obszerniejszego potraktowania polskich epizodów w działalności grupy. Była u nas trzykrotnie, aw prawie pięćsetstronicowym tomie poświęca tym wydarzeniom może ze trzysta wierszy.
ADAM HALBER DANIEL WYSZOGRODZKI. SATYSFAKCJA. 50 LAT THE ROLLING STONES. Wydawnictwo IN ROCK, Czerwonak 2013. Cena 49,90 zł.