Proszę o chwilę refleksji
jazdy busem! Teraz już nie da się nawet złapać kraty, gdy więźniem rzuca po całej kabinie. Kodeks karny w artykule 247 stanowi, że funkcjonariusz publiczny, który doprowadza do cierpień fizycznych osoby pozbawione wolności, może trafić sam do więzienia nawet na 10 lat. Niestety, nasza polska demokracja lubi równych i równiejszych.
Chciałabym zwrócić uwagę na pewne paradoksy naszego państwa w zakresie polityki penitencjarnej. Z perspektywy pracy w resorcie sprawiedliwości chciałabym przybliżyć realia wykonywania kary pozbawienia wolności.
Dysproporcje pomiędzy uprawnieniami osadzonych a ich obowiązkami są porażające. Wykładnia obowiązujących przepisów regulujących tryb wykonania kary pozbawienia wolności sukcesywnie jest liberalizowana pod naciskiem Rzecznika Praw Obywatelskich.
Mam swoje spostrzeżenia z jednej z jednostek penitencjarnych. Coraz częściej spotykam się z osadzonymi, którzy obawiają się życia na wolności. Przy niewątpliwym udziale RPO dokonuje się sukcesywnego upośledzania osadzonych poprzez wyręczanie ich w realizacji wszystkich potrzeb życiowych. O ile zrozumiałe jest dla mnie, że państwo, które pozbawia obywatela wolności poprzez stosowanie kary izolacyjnej, jest zobligowane do zaspokojenia podstawowych potrzeb, takich jak np. wyżywienie, to nie mogę pogodzić się z faktem nierównego traktowania obywateli na wolności i osadzonych w zakresie dostępu do służby zdrowia. Art. 115 Kodeksu karnego wykonawczego gwarantuje osadzonym dostęp do nieodpłatnych świadczeń medycznych, w tym leków. Proszę o chwilę refleksji nad tym zjawiskiem.
Dlaczego emeryt, który uczciwie przepracował całe życie i nie wszedł na drogę przestępstwa, musi o wiele dłużej czekać na przyjęcie przez lekarza, a po wizycie ponosić koszty realizacji recepty, natomiast osadzony, który dopuścił się popełnienia przestępstwa, np. rozboju na emerycie, otrzymuje nieodpłatne leczenie? Zapewne zostanę posądzona o demagogię, ale z faktami się nie dyskutuje. Praktyka, z którą mam do czynienia, wygląda następująco. Do właściwej jednostki (zakładu karnego) trafia osadzony, już przebadany sanitarnie w areszcie śledczym, który częstokroć jest głęboko zdemoralizowaną osobą, a – jak można sądzić po analizie zdjęcia wykonanego w dniu zatrzymania – organy ścigania uratowały mu życie, dokonując jego zatrzymania. Inaczej zmarłby z głodu lub zatrucia alkoholem.
Po pewnym okresie od umieszcze- nia w warunkach izolacji (...) rośnie jego poczucie wartości i zaczyna prezentować postawy roszczeniowe.
Z moich obserwacji wynika, że znaczną część posiadanych środków finansowych osadzeni przeznaczają głównie na słodycze i używki – kawę oraz papierosy. Wyżywienie wszak jest zapewnione i nieporównywalnie lepsze od tego, jakie otrzymuje pacjent w szpitalu. Każdego dnia osadzonemu wydaje się trzy gotowe posiłki, w tym dwudaniowy obiad. Można przyjąć, że gdyby doszło do pogorszenia jakości wydawanych posiłków lub zmniejszenia ich porcji, możliwy byłby bunt, a w najlepszym wypadku pisano by szereg skarg.
Należałoby zadać pytanie, czy nasze państwo istotnie jest aż tak bogate, aby fundować leki skazanym, mającym stałe wpływy finansowe, które w znacznej mierze są głównie wydatkowane na zakup wyrobów tytoniowych lub innych używek?
Aby nie zostać posądzoną o wrogość do osadzonych, zwrócę państwa uwagę na ograniczenie uprawnień osadzonych, które de facto nie wynika z obowiązujących przepisów, a jest w praktyce stosowane. Dotyczy ono braku możliwości honorowego oddawania krwi. Z moich rozmów z osadzonymi wynika, że wielu z nich byłoby skłonnych do honorowego oddawania krwi. Dlaczego państwo nie potrafi wykorzystać takiego potencjału, nawet stosując formę rekompensaty np. w postaci przyznania ulgi na otrzymanie dodatkowej paczki żywnościowej lub skrócenie wymiaru kary? (...)
Nagle wszystko runęło. Ziemia w większości leży odłogiem. Jakaś część jest raz w roku koszona, żeby była wypłata „dodatku z Unii”. Młodzi „dziedzice” pracują byle gdzie i narzekają na ciężkie życie w Polsce.
Trochę pojeździłam po Europie i proszę mi wierzyć, że osobiście byłam lub widziałam małe gospodarstwa w Norwegii, Szwajcarii, Austrii i Bawarii. Te państwa są zainteresowane, by ludzie pozostali w swoich siedliskach, w których żyli od wieków, i zapewne mają one specjalną politykę dla wsi.
Zadowolony prof. Jarosław Górniak i autor tekstu D. Kowalczyk uważają, że „odpływ siły roboczej z rolnictwa to dobra wiadomość”.
Autor wymienia Belgię. Przepraszam, na niej mamy się wzorować? Przecież to mały kraik o jednakowym klimacie i jednakowej strukturze gruntów na całym obszarze. W Polsce mamy z jednej strony Żuławy, a prawie całe południe to góry, gdzie nigdy nie powstaną 400-hektarowe latyfundia.
Jeżeli nasz rząd będzie miał takich doradców jak prof. Jarosław Górniak, to przynajmniej 1/4 Polski się wyludni i przejeżdżających będą straszyć nieużytki. Czy o to chodzi?