Jesus is King
Być jak Steve Jobs
Znany z roli Toma w Nowożeńcach aktor włożył całe serce w przygotowania do filmu będącego biografią legendarnego twórcy firmy Apple – czytamy na stronach dziennika Guardian. Aby upodobnić się do swojego bohatera, Kutcher godzinami rozmawiał z bliskimi Jobsa, czytał jego ukochane książki, słuchał ulubionej muzyki, ubierał się jak Steve, a nawet przeszedł na jego dietę owocową, która doprowadziła aktora do wyniszczenia organizmu. – Poziom insuliny w moim organizmie zaczął wariować, a z moją trzustką zaczęły dziać się straszne rzeczy – opowiedział aktor. Film JOBS trafi na ekrany kin 16 sierpnia.
Nie jesteśmy, stajemy się. Droga jest naszą czasowością. Stan bycia w drodze, status viatoris, to źródłowy akt istoty ludzkiej. I am the way… – czytam kamienne litery i podnoszę głowę. Na szczycie świątyni anioł Moroni trzyma złotą trąbkę, którą „w dniu ostatnim” obwieści powrót Jezusa na ziemię. To Salt Lake City, mekka mormonów i stolica stanu Utah.
Wydaje się, że mam trochę czasu nim ów anioł zadmie w trąbę, więc korzystam i rozglądam się po mieście. Schludne, ukwiecone, czyste, wręcz sterylne jak nie z tej ziemi, jak miejsce bez grzechu. Wokół unosi się atmosfera purytańskiej grzeczności i nieskazitelna symetria okazałych budowli.
Z mormonami związane są dwa piękniejsze parki narodowe Ameryki: Zion (Syjon) i Bryce Canyon. W pierwszym jego odkrywcy, mormońscy osadnicy, chcieli widzieć rajski Syjon, więc tak go nazwali, dorzucając inne określenia dla jego skalnych kolosów, jak Podest Aniołów, Trzech Patriarchów czy Płacząca Skała. Lecz nie ma bardziej kunsztownych skał od tysięcy barwnych, strzelistych ostańców w drugim parku, którego nazwa pochodzi od mormońskiego pioniera Bryce’a. Kształtem przypominają modlących się mnichów w kamiennych celach, choć Indianie wiedzą swoje twierdząc, że to źli ludzie zamienieni w posągi przez mitycznego Kojota.
Ożywiam inne pogańskie bóstwo, ja- du i rozpusty, miasto ladacznica. A kiedyś tu również była mormońska osada cnoty, ale za sprawą słynnego gangstera czasów prohibicji Benjamina „Bugsy” Siegela zmieniła się w grzeszne, mafijne miasto. Złośliwi mówią, że i bogobojni mormoni nie byli bez winy, tłumacząc słowo „mormon” – more money (więcej pieniędzy).
What happens here, stays here (co się tu dzieje, tu zostaje) brzmi slogan Las Vegas, nazywane miastem o jednej ulicy The Strip, rozległej świątyni próżności, blichtru i przepychu. Tutaj puszczają wszelkie hamulce i rozsądne myślenie. – Common, Just do it! This is Las Vegas! – OK. Idę! Zostawiam samochód i zanurzam się w tłumie turystów, szulerów, dziwek, bogaczy, włóczęgów. Disneyland dla dorosłych z pompatycznymi hotelami – replikami innych miast. Kanały Wenecji z gondolierami, krypta Tutenchamona, wieża Eiffla, Koloseum, egipskie piramidy, sfinks, Dawid Michała Anioła, nawet minidżungla z wylegującymi się tygrysami i lwami. Wszystko dla zabawy, która otwiera portfele. Atmosfera odpustowo-karnawałowa, przebierańcy, tańce, spektakle, występy gwiazd estrady i to charakterystyczne strzelanie kartoników w rękach oferentów adresów wyszukanych burdeli. W tym wesołym miasteczku marmurowe mosty dla pieszych są tak przerzucone nad ulicą, że chcąc przejść na drugą stronę, trzeba wejść do kasyna nierzadko o powierzchni boiska z labiryntem automatów do gry i stołów wyściełanych zielonym suknem. Poker i wideopoker, ruletka, jednoręki bandyta, blackjack, kości, bakarat… No i lombardy dla tych, co wiary jeszcze do końca nie utracili.
Idę za człowiekiem trzymającym transparent z napisem Jesus is King z jednej strony i Trust Jesus z drugiej. Mijam kasyno Mirage, duże jezioro przy chodniku, rzymską fontannę di Trevi. Jest środek nocy. Gorąco. Oczy pieką od drobin piasku, nasila się suchość w gardle. Już daleko za mną The Strip, kasyna, rozbawiony tłum. Kończy się też ulica znakiem Dead End. Dalej tylko pustynia. Chociaż – kto wie? – może i Ten, co nazwał siebie drogą. Kimkolwiek lub czymkolwiek jest – jest również nadzieją nie tylko na powrót do dobrze klimatyzowanej strefy.
PS Czytelnikom pytającym, co z Simonem Go, z którym podróżowałem jeepem – odpowiadam: Wziął pieniądze i zniknął. Ot, tyle i aż tyle.