Nauczyciel sezonowy
– Minister edukacji Krystyna Szumilas zapowiedziała zwolnienie 7 tysięcy nauczycieli. Uspokajała jednak, że przewidziano 100 milionów złotych na ich przekwalifikowanie zawodowe. Jeden z dziennikarzy telewizyjnych tak się zagalopował, że stwierdził, iż po odejściu ze szkoły niektórzy mogą zostać... sędziami.
– Myślę, że raczej chce się z nas zrobić pracowników sezonowych, którzy dziś będą nauczali, jutro rozładowywali wagony, pojutrze zostaną operatorami wózków widłowych, i to nie jest żart, gdyż taką ofertę dla nauczycieli złożył jeden z urzędów pracy. A gdy kiedyś przyjdzie wyż demograficzny, wrócą do szkół. Być może wzorem Makarenki chodzi o wychowanie przez pracę. Tymczasem nauczyciel ma nie być jedynie wąskim specjalistą od matematyki, fizyki czy historii. Mimo postępującej pauperyzacji, szczególnie w środowisku wiejskim, nadal jest osobą opiniotwórczą, która wpływa na kulturalne i społeczne życie małej zbiorowości. Gdyby rząd, ministerstwo i samorządy wiedziały, co można zyskać dzięki takiemu postrzeganiu naszego zawodu, nie trzeba by dziś zwalniać tysięcy nauczycieli. Pamiętajmy, że autorzy reformy z 1999 r. świetnie znali prognozy demograficzne, ale się tym specjalnie nie przejmowali.
–W jaki sposób pana zdaniem można uratować te 7 tysięcy etatów?
– W miastach, gminach i powiatach za unijne miliony wybudowano wiele pomników głupoty i niefrasobliwości – od aquaparków po hale widowiskowe, za które teraz trzeba spłacać zaciągnięte kredyty (żeby dostać dofinansowanie z Unii, konieczny jest wkład własny – przyp. autora). Dlatego zamyka się szkoły, stołówki, świetlice. Czy można się dziwić, że każde usprawiedliwienie rządu dla zwalniania nauczycieli, takie jak niż demograficzny, znajduje poklask władz samorządowych? Szkołę łatwo jest zamknąć i zlikwidować. Jednak jej ponowne uruchomienie za kilka lat, gdy nadejdzie wyż demograficzny, może okazać się nad wyraz kosztowne, a w małych, biednych gminach często wręcz niewykonalne. Dlatego, szczególnie na wsi, o wiele lepiej jest przekształcić je w rodzaj szkółki niedzielnej czy placówkę pomagającą osobom niepełnosprawnym, niesamodzielnym. Miejsce, gdzie osoby starsze mogłyby uzupełniać wykształcenie albo zwyczajnie ludzie spędzali czas. Przecież w tych likwidowanych szkołach są biblioteki, komputery, jest internet, są wreszcie wykształceni nauczyciele, którzy mogą służyć wiedzą lokalnej społeczności.
– W oświacie panuje dwuwładza. Z jednej strony są kuratoria jako reprezentanci wojewodów, z drugiej – wójtowie, burmistrzowie, prezydenci, którzy na swoim terenie sprawują nad szkołami rzeczywistą władzę. Odnoszę wrażenie, że nie wszyscy przedstawiciele samorządów potrafią temu sprostać intelektualnie.
– Jeden z wójtów mianował siebie dyrektorem szkoły. Nasz związek jest w stałej korespondencji z prokuraturą w województwach: zachodniopomorskim, podkarpackim, gdzie naruszane jest prawo mówiące o tym, kto może być nauczycielem czy dyrektorem szkoły i na jakich warunkach zorganizowana jest oświata. Tej samowoli lokalnej władzy jest coraz więcej i wojewodowie nie są w stanie temu zaradzić.
– Coraz częściej czytamy i słyszymy, że głównym celem reformy oświatowej z 1999 r. było przede wszystkim przeniesienie odpowiedzialności państwa i rządu za oświatę na samorządy.
– To oczywiste. Nasz związek mówił o tym już podczas przygotowywania tamtej reformy. Ostrzegaliśmy też ówczesnego ministra Mirosława Handkego, że jeżeli chce tworzyć gimnazja, to musi nie tylko zmienić podstawę programową, ale także system kształcenia nauczycieli, którzy będą pracowali w gimnazjach. Jednak niewiele się tym wówczas zajmowano.
– Coraz więcej pedagogów mówi o zlikwidowaniu gimnazjów.
– Najpierw oceńmy 14 lat ich pracy. Już w 2010 r. zwróciliśmy się do prezydenta Komorowskiego, którego kancelaria ma odpowiednie możliwości prawne, finansowe, merytoryczne, żeby podsumować reformę Handkego i dopiero wówczas podjąć decyzję, co dalej robić. Moim zdaniem pod względem dydaktycznym gimnazja wyrównały poziom nauczania. Jednak nie zdały egzaminu pod względem wychowawczym, formowania młodego człowieka i przygotowania go do startu w dorosłe życie.
– Czy związek podejmie jakieś działania w obronie 7 tysięcy zwalnianych nauczycieli?
– Pani minister mówi jedynie o nauczycielach, którym samorządy wypłacają odprawy. Nie mówi o tych, którym skończyły się umowy o pracę. W budżecie ministerstwo przewidziało redukcję 12 tysięcy etatów.
– Ilu już mamy w kraju bezrobotnych nauczycieli?
– Ogromna większość absolwentów kierunków pedagogicznych z ostatnich dwóch lat nie znalazła pracy. Mimo to rząd nie reaguje i toleruje, żeby uczelnie nadal masowo produkowały nauczycieli. Czy bez pracy jest 40, 50 czy 100 tysięcy osób, tego nie wiadomo. Na pewno jest to największa grupa bezrobotnych z wyższym wykształceniem.
– Za obecną sytuację ministerstwo zrzuca część odpowiedzialności na samorządy.
– Najpierw minister Hall, a po niej minister Szumilas chciały wyzbyć się odpowiedzialności państwa za oświatę. To ewenement w skali europejskiej. Wymyśliły sobie, że prowadzenie szkół jest zadaniem samorządów, gdy tymczasem jest to konstytucyjne zada-
18