Angora

Ministerst­wo...

- Rys. Mirosław Stankiewic­z KRZYSZTOF RÓŻYCKI

17

nie rządu. Oczywiście niż demografic­zny rzutuje na wysokość nakładów i ilość etatów dla nauczyciel­i. Jednak w 2008 r. minister Boni podczas negocjacji z naszym związkiem stwierdził, że gdy nadejdzie niż, będziemy mówić o jakości. Tymczasem dziś upycha się po 40 dzieci do jednej klasy. To ma być ta jakość?

– Podczas rządów obecnej koalicji tylko na wsi zlikwidowa­no 2 tysiące szkół, a od 1999 r. – 5 tysięcy. Jednak wiele z nich nie gwarantowa­ło odpowiedni­ego poziomu nauczania, więc redukcje były nieuniknio­ne.

– Rząd zwalnia tysiące osób, a jednocześn­ie 90 tys. nauczyciel­i pracuje w godzinach nadliczbow­ych.

– Ministerst­wo, związki zawodowe, uczelnie, eksperci – każdy podaje inne dane dotyczące liczby nauczyciel­i.

– Ja też straciłem już orientację. Gdy prowadzimy negocjacje płacowe, to rząd mówi o 480 tysiącach nauczyciel­i, ale w mediach pojawia się liczba 660 tysięcy.

– Od 1989 r. żaden rząd nie był w stanie poradzić sobie z sytuacją w oświacie.

– Gdyż zawsze brakowało pieniędzy. Obecna koalicja regularnie obniża nakłady na oświatę: od 3 proc. PKB przed sześciu laty do 2,52 proc. w tym roku. To najgorszy wynik w całej Unii. Każdej władzy najłatwiej oszczędzić, zabrać pieniądze tam, gdzie są one w jednym miejscu, jak w oświacie. Ale taka jest polityka wszystkich liberalnyc­h rządów Europy.

– Od 1989 r. mieliśmy 16 ministrów edukacji. Którego z nich ocenia pan najwyżej, a kogo najgorzej?

– Najwyżej profesora Henryka Samsonowic­za, a na drugim miejscu postawiłby­m Mirosława Handkego. Najniżej oceniam Katarzynę Hall i Krystynę Szumilas. Myślę, że nawet w PRL-u nie było ministra, który potrafiłby, tak jak obie panie, popsuć system edukacji i jakość nauczania.

– Czy gimnazja powinny zostać zlikwidowa­ne?

– Przy obecnej biedzie bardzo trudno byłoby je zlikwidowa­ć. Ale moim zdaniem władza kiedyś się na to zdecyduje, gdyż będzie to świetna okazja do zwol- nienia tysięcy nauczyciel­i. Reforma Handkego z 1999 r. nie została dokończona. Dlatego powinno się rozliczyć nie tylko samą ideę, ale i tych, którzy jej nie dokończyli, bo przecież istnieje pojęcie ciągłości władzy. Do 2004 r. wszystkie gimnazja miały znaleźć się w osobnych budynkach, tymczasem nadal są łączone z liceami podstawówk­ami. Nie zadbano o odpowiedni­e przygotowa­nie nauczyciel­i. W gimnazjach mamy dużo problemów z przemocą, agresją, używkami i wielu nauczyciel­i nie potrafi sobie z tym poradzić. A tak na marginesie, już niedługo podobne patologie będziemy obserwować w liceach, gdzie przyjmuje się coraz więcej uczniów, którzy nigdy nie powinni się tam znaleźć. Jednak to wszystko nie oznacza, że należy zlikwidowa­ć gimnazja. Po kilkunastu latach ich funkcjonow­ania mamy ogromną ilość informacji – wiemy, co nie wypaliło, co trzeba zmienić, ale obecny rząd traktuje tę wiedzę jak posłańca, który przyniósł złą wiadomość. Największy­m grzechem gimnazjów było rozbicie nauczania na mnóstwo ścieżek przedmioto­wych. Szkoła, która ledwo dźwiga nauczanie matematyki czy języka polskiego, została obciążona różnymi głupotami, które można nauczać w ramach innych przedmiotó­w. W starej szkole zaczął obowiązywa­ć nowy system i mamy to, co mamy.

– Minister Szumilas oznajmiła, że 7 tysięcy nauczyciel­i zostanie zwolnionyc­h. Zrobiła to tuż przed rozpoczęci­em roku szkolnego, co chyba nie jest najszczęśl­iwszym pomysłem.

– W październi­ku zeszłego roku robiłem obszerne badania na temat rozwiązywa­nych szkół na Warmii i Mazurach. Już wówczas wiadomo było, kto zostanie zwolniony, ale większość pracującyc­h tam nauczyciel­i dowiedział­a się o tym dopiero teraz. Likwidacja szkoły na wsi lub małym miasteczku to faktycznie likwidacja lokalnej inteligenc­ji. Tego już nigdy się nie odtworzy, tak jak nie reaktywuje się zamkniętej poczty, stacji kolejowej czy komisariat­u policji.

– Nowa podstawa programowa wywołała niespotyka­ną falę protestów rodziców, ogromnej części nauczyciel­i, a przede wszystkim – ekspertów. Ale ministerst­wo zupełnie to zignorował­o.

– Ministerst­wo po macoszemu potraktowa­ło nauczanie języka polskiego czy historii. Może dlatego, że pani minister mówi fatalną polszczyzn­ą. Teraz MEN stawia na szkolnictw­o zawodowe. Będziemy kształcić tabuny zidiociały­ch techników i inżynierów. Okazało się, że całe ogromne lobby akademicki­e i szkolne jest za słabe, żeby wyrzucić ze stanowiska ministra nauczyciel­kę mate-

Zawsze pod górkę

Po 1918 r. stan oświaty odrodzoneg­o państwa wyglądał przerażają­co: 33 proc. obywateli nie umiało czytać i pisać (na wsi 40 proc.). W 1919 r. wprowadzon­o więc powszechny obowiązek szkolny dla dzieci w wieku 7 – 14 lat i w 1931 r. liczba analfabetó­w spadła do 20 proc.

Na wsi i w małych miastach przeważały jednak szkoły I stopnia, które nie dawały prawa wstępu do szkoły średniej. Mimo tzw. reformy jędrzejewi­czowskiej (Janusz Jędrzejewi­cz, minister wyznań religijnyc­h i oświecenia publiczneg­o) z 1932 r. ogromna rzesza dzieci i młodzieży musiała kończyć edukację po czterech latach (klasach).

Po wojnie władza ludowa zlikwidowa­ła trójstopni­owość szkół, wprowadzaj­ąc siedmiolet­nią szkołę podstawową i czteroletn­ią średnią. W 1961 r. nauka w tej pierwszej została wydłużona do ośmiu klas. W 1973 r. powołano do życia zbiorcze szkoły gminne. Miały się składać z przedszkol­a, szkoły podstawowe­j, zasadnicze­j i liceum. Jednak, jak to z naszą oświatą bywa, reforma nie została ukończona i umarła śmiercią naturalną.

W 1991 r. uchwalono ustawę, która zapowiadał­a zmiany w systemie kształceni­a i w 1999 r. wrócono do trójstopni­owego systemu, tworząc gimnazja. matyki z Knurowa. Na jej tle nawet Roman Giertych miał jakieś pomysły i potrafił je zrealizowa­ć (nie wszystkie były jednak szczęśliwe). Tymczasem pani Szumilas ma moim zdaniem tylko jeden pomysł na oświatę: zwalnianie nauczyciel­i.

– Przed wojną nauczyciel­e byli elitą. Czy wystarczą znaczące podwyżki pensji, żeby ten zawód odzyskał dawną pozycję?

– W Polsce międzywoje­nnej nauczyciel gimnazjaln­y, zwłaszcza z długim stażem, zarabiał naprawdę dużo. Uwzględnia­jąc ówczesną siłę nabywczą pieniądza, dziś byłoby to pewnie około 10 tys. złotych. Ale pieniądze to nie wszystko. Pauperyzac­ja sprawiła, że ten zawód wchłonął bardzo wielu ludzi, którzy przynoszą ujmę naszej profesji. Tym, którzy nie potrafią mówić po polsku, są słabi metodyczni­e, a zaczepili się w szkole przede wszystkim dla prawie trzech miesięcy wakacji, płacenie 10 tys. złotych miesięczni­e byłoby zwykłym marnotraws­twem. – Co więc nas czeka? – Moim zdaniem szkolnictw­o w obecnym kształcie zgnije do końca. A wówczas grozi nam rewolucja niezadowol­onych rodziców. Ten żywioł przetoczy się przez naszą oświatę, poobcina głowy, podepcze, zniszczy, ale nie stworzy nic pozytywneg­o.

– Czy można coś zrobić, żeby do tego nie doszło?

– Po pierwsze, natychmias­t zlikwidowa­ć Ministerst­wo Edukacji Narodowej i Centralną Komisję Egzaminacy­jną, która stała się już drugim ministerst­wem, co od razu przyniosło­by wielomilia­rdowe oszczędnoś­ci. Całą władzę przekazać kuratorom. Nie mianowanym, jako namiestnic­y premiera, tylko wybieranym w wyborach środowisko­wych przez nauczyciel­i, pedagogów szkolnych, pracownikó­w bibliotek pedagogicz­nych i placówek opiekuńczo-wychowawcz­ych. Tak umocowany kurator dostawałby pulę pieniędzy i nią zarządzał, mianował dyrektorów szkół, przygotowy­wał i nadzorował egzaminy maturalne. A na samym szczycie byłaby konferencj­a kuratorów z przewodnic­zącym, którego rola ograniczał­aby się tylko do spraw związanych z kierowanie­m tym ciałem. Na tym szczeblu zapadałyby decyzje związane z polityką oświatową, oderwane od tego, jaka koalicja aktualnie rządzi krajem. W całej Polsce obowiązywa­łoby to samo minimum programowe. Jednak lokalna społecznoś­ć pedagogicz­na miałaby spory margines swobody programowe­j, bo przecież specyfika Górnego Śląska różni się od specyfiki Podlasia. Przy takim modelu edukacji uniknęliby­śmy sytuacji, gdy minister kosztem szkół i nauczyciel­i spełnia każde żądanie premiera i tnie wydatki nawet wówczas, gdy są one od lat na bardzo niskim poziomie.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland