Ministerstwo...
17
nie rządu. Oczywiście niż demograficzny rzutuje na wysokość nakładów i ilość etatów dla nauczycieli. Jednak w 2008 r. minister Boni podczas negocjacji z naszym związkiem stwierdził, że gdy nadejdzie niż, będziemy mówić o jakości. Tymczasem dziś upycha się po 40 dzieci do jednej klasy. To ma być ta jakość?
– Podczas rządów obecnej koalicji tylko na wsi zlikwidowano 2 tysiące szkół, a od 1999 r. – 5 tysięcy. Jednak wiele z nich nie gwarantowało odpowiedniego poziomu nauczania, więc redukcje były nieuniknione.
– Rząd zwalnia tysiące osób, a jednocześnie 90 tys. nauczycieli pracuje w godzinach nadliczbowych.
– Ministerstwo, związki zawodowe, uczelnie, eksperci – każdy podaje inne dane dotyczące liczby nauczycieli.
– Ja też straciłem już orientację. Gdy prowadzimy negocjacje płacowe, to rząd mówi o 480 tysiącach nauczycieli, ale w mediach pojawia się liczba 660 tysięcy.
– Od 1989 r. żaden rząd nie był w stanie poradzić sobie z sytuacją w oświacie.
– Gdyż zawsze brakowało pieniędzy. Obecna koalicja regularnie obniża nakłady na oświatę: od 3 proc. PKB przed sześciu laty do 2,52 proc. w tym roku. To najgorszy wynik w całej Unii. Każdej władzy najłatwiej oszczędzić, zabrać pieniądze tam, gdzie są one w jednym miejscu, jak w oświacie. Ale taka jest polityka wszystkich liberalnych rządów Europy.
– Od 1989 r. mieliśmy 16 ministrów edukacji. Którego z nich ocenia pan najwyżej, a kogo najgorzej?
– Najwyżej profesora Henryka Samsonowicza, a na drugim miejscu postawiłbym Mirosława Handkego. Najniżej oceniam Katarzynę Hall i Krystynę Szumilas. Myślę, że nawet w PRL-u nie było ministra, który potrafiłby, tak jak obie panie, popsuć system edukacji i jakość nauczania.
– Czy gimnazja powinny zostać zlikwidowane?
– Przy obecnej biedzie bardzo trudno byłoby je zlikwidować. Ale moim zdaniem władza kiedyś się na to zdecyduje, gdyż będzie to świetna okazja do zwol- nienia tysięcy nauczycieli. Reforma Handkego z 1999 r. nie została dokończona. Dlatego powinno się rozliczyć nie tylko samą ideę, ale i tych, którzy jej nie dokończyli, bo przecież istnieje pojęcie ciągłości władzy. Do 2004 r. wszystkie gimnazja miały znaleźć się w osobnych budynkach, tymczasem nadal są łączone z liceami podstawówkami. Nie zadbano o odpowiednie przygotowanie nauczycieli. W gimnazjach mamy dużo problemów z przemocą, agresją, używkami i wielu nauczycieli nie potrafi sobie z tym poradzić. A tak na marginesie, już niedługo podobne patologie będziemy obserwować w liceach, gdzie przyjmuje się coraz więcej uczniów, którzy nigdy nie powinni się tam znaleźć. Jednak to wszystko nie oznacza, że należy zlikwidować gimnazja. Po kilkunastu latach ich funkcjonowania mamy ogromną ilość informacji – wiemy, co nie wypaliło, co trzeba zmienić, ale obecny rząd traktuje tę wiedzę jak posłańca, który przyniósł złą wiadomość. Największym grzechem gimnazjów było rozbicie nauczania na mnóstwo ścieżek przedmiotowych. Szkoła, która ledwo dźwiga nauczanie matematyki czy języka polskiego, została obciążona różnymi głupotami, które można nauczać w ramach innych przedmiotów. W starej szkole zaczął obowiązywać nowy system i mamy to, co mamy.
– Minister Szumilas oznajmiła, że 7 tysięcy nauczycieli zostanie zwolnionych. Zrobiła to tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego, co chyba nie jest najszczęśliwszym pomysłem.
– W październiku zeszłego roku robiłem obszerne badania na temat rozwiązywanych szkół na Warmii i Mazurach. Już wówczas wiadomo było, kto zostanie zwolniony, ale większość pracujących tam nauczycieli dowiedziała się o tym dopiero teraz. Likwidacja szkoły na wsi lub małym miasteczku to faktycznie likwidacja lokalnej inteligencji. Tego już nigdy się nie odtworzy, tak jak nie reaktywuje się zamkniętej poczty, stacji kolejowej czy komisariatu policji.
– Nowa podstawa programowa wywołała niespotykaną falę protestów rodziców, ogromnej części nauczycieli, a przede wszystkim – ekspertów. Ale ministerstwo zupełnie to zignorowało.
– Ministerstwo po macoszemu potraktowało nauczanie języka polskiego czy historii. Może dlatego, że pani minister mówi fatalną polszczyzną. Teraz MEN stawia na szkolnictwo zawodowe. Będziemy kształcić tabuny zidiociałych techników i inżynierów. Okazało się, że całe ogromne lobby akademickie i szkolne jest za słabe, żeby wyrzucić ze stanowiska ministra nauczycielkę mate-
Zawsze pod górkę
Po 1918 r. stan oświaty odrodzonego państwa wyglądał przerażająco: 33 proc. obywateli nie umiało czytać i pisać (na wsi 40 proc.). W 1919 r. wprowadzono więc powszechny obowiązek szkolny dla dzieci w wieku 7 – 14 lat i w 1931 r. liczba analfabetów spadła do 20 proc.
Na wsi i w małych miastach przeważały jednak szkoły I stopnia, które nie dawały prawa wstępu do szkoły średniej. Mimo tzw. reformy jędrzejewiczowskiej (Janusz Jędrzejewicz, minister wyznań religijnych i oświecenia publicznego) z 1932 r. ogromna rzesza dzieci i młodzieży musiała kończyć edukację po czterech latach (klasach).
Po wojnie władza ludowa zlikwidowała trójstopniowość szkół, wprowadzając siedmioletnią szkołę podstawową i czteroletnią średnią. W 1961 r. nauka w tej pierwszej została wydłużona do ośmiu klas. W 1973 r. powołano do życia zbiorcze szkoły gminne. Miały się składać z przedszkola, szkoły podstawowej, zasadniczej i liceum. Jednak, jak to z naszą oświatą bywa, reforma nie została ukończona i umarła śmiercią naturalną.
W 1991 r. uchwalono ustawę, która zapowiadała zmiany w systemie kształcenia i w 1999 r. wrócono do trójstopniowego systemu, tworząc gimnazja. matyki z Knurowa. Na jej tle nawet Roman Giertych miał jakieś pomysły i potrafił je zrealizować (nie wszystkie były jednak szczęśliwe). Tymczasem pani Szumilas ma moim zdaniem tylko jeden pomysł na oświatę: zwalnianie nauczycieli.
– Przed wojną nauczyciele byli elitą. Czy wystarczą znaczące podwyżki pensji, żeby ten zawód odzyskał dawną pozycję?
– W Polsce międzywojennej nauczyciel gimnazjalny, zwłaszcza z długim stażem, zarabiał naprawdę dużo. Uwzględniając ówczesną siłę nabywczą pieniądza, dziś byłoby to pewnie około 10 tys. złotych. Ale pieniądze to nie wszystko. Pauperyzacja sprawiła, że ten zawód wchłonął bardzo wielu ludzi, którzy przynoszą ujmę naszej profesji. Tym, którzy nie potrafią mówić po polsku, są słabi metodycznie, a zaczepili się w szkole przede wszystkim dla prawie trzech miesięcy wakacji, płacenie 10 tys. złotych miesięcznie byłoby zwykłym marnotrawstwem. – Co więc nas czeka? – Moim zdaniem szkolnictwo w obecnym kształcie zgnije do końca. A wówczas grozi nam rewolucja niezadowolonych rodziców. Ten żywioł przetoczy się przez naszą oświatę, poobcina głowy, podepcze, zniszczy, ale nie stworzy nic pozytywnego.
– Czy można coś zrobić, żeby do tego nie doszło?
– Po pierwsze, natychmiast zlikwidować Ministerstwo Edukacji Narodowej i Centralną Komisję Egzaminacyjną, która stała się już drugim ministerstwem, co od razu przyniosłoby wielomiliardowe oszczędności. Całą władzę przekazać kuratorom. Nie mianowanym, jako namiestnicy premiera, tylko wybieranym w wyborach środowiskowych przez nauczycieli, pedagogów szkolnych, pracowników bibliotek pedagogicznych i placówek opiekuńczo-wychowawczych. Tak umocowany kurator dostawałby pulę pieniędzy i nią zarządzał, mianował dyrektorów szkół, przygotowywał i nadzorował egzaminy maturalne. A na samym szczycie byłaby konferencja kuratorów z przewodniczącym, którego rola ograniczałaby się tylko do spraw związanych z kierowaniem tym ciałem. Na tym szczeblu zapadałyby decyzje związane z polityką oświatową, oderwane od tego, jaka koalicja aktualnie rządzi krajem. W całej Polsce obowiązywałoby to samo minimum programowe. Jednak lokalna społeczność pedagogiczna miałaby spory margines swobody programowej, bo przecież specyfika Górnego Śląska różni się od specyfiki Podlasia. Przy takim modelu edukacji uniknęlibyśmy sytuacji, gdy minister kosztem szkół i nauczycieli spełnia każde żądanie premiera i tnie wydatki nawet wówczas, gdy są one od lat na bardzo niskim poziomie.