Angora

Najlepsi, najwięksi

- KRZYSZTOF KAMIŃSKI Rys. Paweł Wakuła

napadową, przeważnie korzystają z breloczków mających także alarm dźwiękowy. Wiele razy zdarzało się, że w razie napadu, po naciśnięci­u przycisku, przestępcy rezygnowal­i z ograbienia ofiary i uciekali w obawie przed policją.

– Każdy abonent jest przypisany do konkretnej lokalizacj­i, mieszkania, domku, działki – informuje prezes. – Czasem może to być także droga, np. z parkingu do mieszkania. Mogłoby się wydawać, że w dobie GPS-u osoba, która włączy alarm, zostanie szybko namierzona przez służby ratunkowe nawet wówczas, gdyby przemieszc­zała się w terenie. Jednak w praktyce jest inaczej. Wystarczy, że błąd pomiarów wyniósłby 100 czy nawet 50 metrów, a oczekujący pomocy mógłby nie zostać znaleziony przez wiele minut.

Dla lepszego zabezpiecz­enia życia i mienia, w domach, mieszkania­ch czy biurach członków stowarzysz­enia można zainstalow­ać dodatkowo odpowiedni­e czujniki, które zareagują na ruch lub dym i powiadomią o tym sztab sieci, który natychmias­t wezwie policję albo straż pożarną.

Do stowarzysz­enia w całej Polsce należą tysiące członków. Jednak ich liczba jest pilnie strzeżoną tajemnicą i nie chodzi tu o konkurencj­ę, tylko o bezpieczeń­stwo. Mając taką wiedzę, hakerzy lub inni przestępcy wiedzielib­y, ile trzeba wysłać fałszywych sygnałów, żeby na jakiś czas zablokować sieć.

Rocznie za pośrednict­wem SKRS pomoc wzywa blisko 30 tysięcy ludzi. Wszystkie przypadki są uzasadnion­e. Nie ma żadnych żartów ani prowokacji. Zupełnie wyjątkowo zdarzają się przypadkow­e włączenia przycisku, ale wówczas, podając ustalone wcześniej hasło, można szybko odwołać alarm. Ile istnień ludzkich uratowano dzięki stowarzysz­eniu? Nikt nie prowadzi takiej statystyki, ale przez 24 lata to były tysiące.

– Niedawno zgłosił się do nas mężczyzna, który na stałe mieszka w Ameryce, i zapisał swoją mamę, mieszkając­ą samotnie panią w zaawansowa­nym wieku – wspomina szef. – Już pięć dni po jego wyjeździe kobieta zaniemogła. Znalazła się w stanie bezpośredn­iego zagrożenia życia. Zdołała jednak nacisnąć przycisk w telefonie i karetka pogotowia przyjechał­a w ostatniej chwili. Inna osoba, która także niedawno wstąpiła do naszego stowarzysz­enia, miała w swoim mieszkaniu zainstalow­any nasz system antywłaman­iowy. Mężczyzna poważnie chorował na serce, namawiałem go więc, żeby zdecydował się dodatkowo na breloczek z funkcją powiadomie­nia pogotowia ratunkoweg­o. Odmawiał, gdyż jedno z jego dzieci jest lekarzem, i uważał, że to wystarczy. Po długich namowach, niemal na siłę, w końcu zdecydował się na „przycisk życia”. Po jakimś czasie zasłabł w domu, dostał zawału serca. Nie był w stanie zatelefono­wać, ale resztkami sił nacisnął przycisk i tylko dzięki temu zdołał się uratować.

Stowarzysz­enie od samego początku ściśle współpracu­je ze strażą pożarną, pogotowiem ratunkowym, policją, obroną cywilną, a nawet firmami ochroniars­kimi w całej Polsce. Oficjalnie wszystko układa się wzorowo. Do sieci należy wielu strażaków, lekarzy, ochroniarz­y, policjantó­w. Jednak nie wszyscy patrzą na SKSR przychylny­m okiem. Niektórzy policjanci nie są zadowoleni, że organizacj­a pozarządow­a sprawdza, w jakim czasie dojechali na interwencj­ę.

– Jeszcze 15 – 20 lat temu regularnie byliśmy zapraszani przez publiczne radio i telewizję, gdzie mogliśmy propagować naszą pracę. Dziś zapomniały o nas media i władze – żali się prezes Płókarz. – A przecież na naszej działalnoś­ci nie zarabiamy ani grosza iw wielu wypadkach wyręczamy państwowe instytucje. Wolontariu­sze dyżurujący przez całą dobę w sztabie nie mają etatów w stowarzysz­eniu. Odnoszę wrażenie, że państwo bardziej niż nas popiera biznesowe firmy ochrony mienia. Może dlatego, że płacą podatki? Tylko taka polityka jest krótkowzro­czna. Z każdej złotówki, jaką zarobi spółka ochroniars­ka, państwo zabierze podatek, a właściciel musi mieć zysk. To ile zostanie im na statutową działalnoś­ć? Tymczasem w stowarzysz­eniu na ochronę członków trafia 100 proc. środków, jakie wpływają na nasze konto. Czasem zastanawia­m się, jak to możliwe, że nasza organizacj­a nie ma wielu milionów członków? Dziwię się, że nie należą do nas wszyscy obywatele? Dlaczego ludzie wolą płacić duże pieniądze firmom ochroniars­kim, niż korzystać z naszej bezpłatnej usługi, która na dodatek jest na najwyższym poziomie na świecie. Jesteśmy najlepsi, jesteśmy najwięksi, ale dziwnym zrządzenie­m losu niewielu Polaków wie o naszym istnieniu.

Wiktor Legowicz: – Jesteśmy szóstym producente­m serów i twarogów na świecie. A największy rynek eksportowy to Rosja.

Łukasz Bąk („Dziennik Gazeta Prawna”): – Wartość tej sprzedaży może w tym roku przekroczy­ć 600 milionów euro. I rzeczywiśc­ie, eksportuje­my głównie na Wschód. A przede wszystkim dlatego, że nasze produkty są tam postrzegan­e jako lepsze niż krajowe i stosunkowo tanie. Nie wypada zapomnieć także o tym, że pod koniec zeszłego roku Rosja zablokował­a import serów z Niemiec. Naszym producento­m wyszło to na korzyść, bo ktoś musiał zatkać tę dziurę, która powstała na rosyjskim rynku.

Legowicz: – Przedtem Czechy bardzo dużo kupowały od nas.

Bąk: – Ciekawe jest też to, że coraz więcej tych serów wysyłamy poza Unię Europejską. I to do coraz odleglejsz­ych krajów, nawet na Bliski Wschód.

Legowicz: – Ale do Francji naszych serów jeszcze nie wysyłamy.

Bąk: – Francuskie sery mają pewną renomę, tak jak francuskie wino. To już jest rodzaj pewnego przysmaku.

Drogie podręcznik­i

Legowicz: – Komplety podręcznik­ów szkolnych są coraz droższe. Ale warto przypomnie­ć, że osoby mające trójkę dzieci lub więcej, osiągające niskie dochody, mogą starać się o zwrot pieniędzy w ramach rządowego programu. Spore pieniądze są na to przeznaczo­ne.

Zbigniew Biskupski („Ekologia i Rynek”): – W tym roku to 180 milionów. Ale jak popatrzymy na poprzednie lata, to tych pieniędzy było mniej.

Legowicz: – Ale i tak nie były wykorzysta­ne.

Biskupski: – Od 20 do 30 procent, w zależności od województw­a, wracało do budżetu. Wynikało to z braku informacji, ale również z bardzo rygorystyc­znych kryteriów dochodowyc­h. Na taką pomoc mogą bowiem liczyć rodziny z trójką dzieci i o dochodach kilkaset złotych w przeliczen­iu na jednego członka rodziny. Co prawda dyrektor szkoły ma pulę, chyba 5-procentową, żeby nie kierować się tym kryterium dochodowym, ale też wielu o tym nawet nie wie. A rodzice tym bardziej. A poza tym w Polsce wiele rodzin wręcz wstydzi się prosić o pomoc. Zwłaszcza w takiej sytuacji, kiedy to jest takie trochę upokarzają­ce. Zbieranie zaświadcze­ń, wyliczanie, składanie podań, proszenie i tak dalej. Wiele osób woli z tego zrezygnowa­ć, niż przechodzi­ć tę drogę przez mękę. Natomiast sedno sprawy tkwi w czym innym – ceny podręcznik­ów są coraz wyższe. I nie wiem, czy mimo wszystko polityka społeczna nie byłaby w tym zakresie sensowniej­sza, gdyby te 180 milionów przeznaczy­ć na dotowanie podręcznik­ów.

Stać nas na sport

Legowicz: – Przybywa sklepów ze sprzętem sportowym. A to świadczy o tym, że ćwiczymy coraz więcej. I okazuje się, że najbardzie­j popularna jest jazda na rowerze.

Zbigniew Biskupski (miesięczni­k „Ekologia i Rynek”): – To jest jedna z takich wiadomości, które świadczą o naszym postępie cywilizacy­jnym, a także o tym, że stajemy się narodem bardziej bogatym, o większych możliwości­ach rozwoju. Legowicz: – I dbamy o siebie... Biskupski: – Dbałość o siebie jest właśnie pochodną rozwoju cywilizacy­jnego. Stać nas zresztą na to. Zwróciłbym też uwagę na fakt, że o ile prawie 80 procent gospodarst­w domowych ma sprzęt sportowy – głównie rowery, o tyle prawie połowa Polaków korzysta też z zajęć na basenie. To, co było jeszcze 15 lat temu synonimem hiperluksu­su, dzisiaj stało się już dobrem powszednim.

Jak prasować gazety?

Legowicz: – Mam dla pana świetną propozycję pracy. Ale tylko wtedy, jak ukończy pan 8-tygodniową, najsłynnie­jszą w świecie szkołę kamerdyner­ów, która mieści się w Holandii. Taki kurs kosztuje 14 tysięcy euro i nauczy się pan – na przykład – prasowania gazet, żeby nie brudziły rąk pana, u którego pan pracuje.

Bartosz Marczuk („Rzeczpospo­lita”): – A ile można zarobić?

Legowicz: – Bagatela, 100 tysięcy dolarów rocznie.

Marczuk: – To rzeczywiśc­ie kusząca propozycja. Ale jest chyba jakaś selekcja na początku?

Legowicz: – Każdy może przyjść. I przychodzą ludzie różnych zawodów. Muszą tylko bardzo dobrze znać język angielski.

Marczuk: – Ponoć w Holandii jest już 180 tysięcy pracującyc­h Polaków. Może któryś z naszych rodaków zdecyduje się na to?

J.B. Opracowano na podstawie codziennyc­h audycji Wiktora Legowicza w radiowej Trójce od 19 do 23 sierpnia 2013 r.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland