Pierwszy w Polsce salon łaskotania
Wierzy, że muskanie pawimi piórami wrażliwych części ciała to najlepszy sposób na relaks. Odmawia go jednak mężczyznom.
Do tego zabiegu przygotowujesz się już w domu. Bierzesz ciepły prysznic, przebierasz się w czyste ubranie i idziesz do salonu. Gabinet, do którego cię zapraszają, jest niewielki. Z głośników sączy się relaksująca muzyka, gdzieniegdzie palą się zapachowe świeczki. Rozbierasz się do naga, kładziesz na łóżku do masażu i przykrywasz czystym ręcznikiem. Do tego momentu wizyta nie różni się właściwie niczym od tych, które mogłaś spędzić w salonie masażu. Kiedy zamykasz oczy, podchodzi do ciebie pracownica i nie ugniata metodycznie twoich pleców. Nawet nie naciera olejkiem. Ona zaczyna cię łaskotać długim pawim piórem w podeszwy stóp.
Ewelina Bejgrowicz od małego lubiła uczucie łaskotania. Kiedy była dzieckiem, rodzice w ten sposób usypiali ją do snu. Po latach prosiła o to samo swojego chłopaka Michała. – Kiedyś, gdy tak leżałam, a on delikatnie gilgał mnie palcami, zrobiło mi się nagle tak jakoś markotnie. Pomyślałam: jak wiele jest osób, które nie mogą poczuć tego co ja! – wspomina. I postanowiła to zmienić. Wymyśliła, że założy w Bydgoszczy salon łaskotek. Będzie w nim gilgać ludzi za pieniądze – proste.
Wtedy nie wiedziała jeszcze, że na podobny pomysł wpadła w Hiszpanii Isabel Aires, która również jako kilkulatka relaksowała się, gdy ktoś z rodziny ją łaskotał. – Pewnego dnia pomyślałam sobie – dlaczego nie mogłabym za coś takiego płacić, tak jak płaci się na przykład za masaż – opowiada „Time” Hiszpanka. Isabel skontaktowała się z dwoma doświadczonymi masażystami, ci jednak uświadomili jej prawdę, może nieco straszną, ale i otwierającą szerokie możliwości: nie ma na świecie żadnej, ale to żadnej, szkoły łaskotania. – Musieliśmy więc wymyślić wszystko samodzielnie – wspomina.
Zanim otworzyła swój salon, zaczęła od spotkań ze znajomymi. Na nich sprawdzała, czym najlepiej łaskotać, jak długo i w jakich miejscach.
„Strefa łaskotek” wystartowała w listopadzie ubiegłego roku. Od tej pory Ewelina przyjmuje kilku klientów tygodniowo. – Nie, z samego gilgania nie da się wyżyć – to samo mówi każdemu, kto odpowiada na jej propozycję franczyzy. Dla niej salon łaskotek to właściwie taka zabawka – rzecz niemal wyłącznie dla przyjemności. Zwracać się nie zwraca, choć też i strat wielkich nie generuje. Bo uruchomienie „Strefy...” kosztowało naprawdę niewiele. Na piórka wydała parę złotych, niewiele więcej na płyty z muzyką relaksacyjną. Większym wydatkiem było łóżko do masażu, które kosztowało ją blisko tysiąc złotych.
Pierwszego klienta Ewelina pamięta bardzo dobrze. Kobieta w średnim wieku przyszła do salonu z synem. Chciała zafundować zarówno jemu, jak i sobie kilkanaście minut tego nietypowego relaksu. Na wejście zażyczyła sobie, by właścicielka salonu zajęła się jej synem, nią zaś koniecznie jakiś mężczyzna. Wybór padł na Michała. Biedny chłopak był zupełnie nieprzygotowany. Owszem, swoją dziewczynę łaskotał często, ale to były ich osobiste igraszki. – Na szczęście, poradził sobie. Pani była szalenie zadowolona – śmieje się na samo wspomnienie Ewelina Bejgrowicz.
To jedno z przyjemniejszych wspomnień, ale właścicielka bydgoskiego salonu ma również takie mniej przyjemne. Z tego powodu zupełnie przestała obsługiwać panów. No, może wyłączając tych, za których ręczyli znajomi. Nagminnie odbierała telefony od niedopieszczonych mężczyzn, którzy życzyli sobie masażu erotycznego i nie można im było wytłumaczyć, że łaskotki to jest jednak coś trochę innego.
– Łaskotanie jest pobudzające, a nie relaksujące – podkreśla z naciskiem Robert R. Provine z uniwersytetu w Maryland. Podobnego zdania jest również psycholog kliniczny Alan J. Fridlund z kalifornijskiego uniwersytetu w Santa Barbara. Przecież, jak zauważa naukowiec cytowany w „The Huffington Post”, istnieją tortury łaskotkami, które wywołują u człowieka uczucie diametralnie inne niż stan błogiego relaksu: niekontrolowane skurcze mięśni i ataki chichotu (…).