Skusiły mnie pieniądze, a teraz się wstydzę...
Bożena N. była pierwszą kobietą, która dała się namówić na takie małżeństwo. Skusiły ją pieniądze, bo miała kłopoty finansowe. Szykował się „łatwy” zysk, a ona chciała spłacić swoje długi i długi rodziców.
Dziś potwierdza przed sądem, że zawarła fikcyjne małżeństwo z Nigeryjczykiem.
– Bardzo tego żałuję i bardzo się teraz wstydzę – przyznaje Bożena N.
I wyjaśnia szczegółowo, jak do tego doszło.
– To było w marcu 2008 roku. Moja koleżanka Małgosia zwierzyła mi się, że zamierza zawrzeć fikcyjny ślub za pieniądze. Powiedziała tylko, że z jakimś obcokrajowcem, ale nie mówiła, z jakiego kraju. Wydaje mi się, że wspominała, że ma to być ktoś z Afryki. Później poznała mnie z Sabiną i Olkiem, którzy mieli to organizować. Dostałam propozycję, żeby też wyjść za mąż za pieniądze. Początkowo rozśmieszyło mnie to, ale po dłuższym namyśle postanowiłam, że zainteresuję się tym bliżej.
Na początek tysiąc euro
Bożenę N. interesowało przede wszystkim, ile można na tym zarobić. Dowiedziała się, że około 1000 euro. Ale powinna sobie to dobrze przemyśleć, bo po podjęciu decyzji nie będzie się można już z tego wycofać. Powiedziano jej także, że takie małżeństwo musi być zawarte na minimum 3 – 4 lata i dopiero później będzie możliwość jego rozwiązania.
– Kiedy już się zgodziłam, pojechałam z Małgosią oraz z tą Sabiną i Olkiem do Warszawy. Tam poszliśmy do jakiegoś domu, gdzie całe piętro wynajmowali Nigeryjczycy. I właśnie tam poznałam Krisa. Był bardzo miły i sympatyczny, ale tylko do momentu dopóki mu się ktoś nie sprzeciwił. Mieszkał w Polsce od 8 lat i miał polskie obywatelstwo. Jego żona była Polką, miał z nią dziecko. To on poznał mnie z moim przyszłym mężem. To był student i na imię miał Collins. Od razu poszliśmy do ambasady Nigerii, gdzie musiałam podpisywać jakieś dokumenty. Generalnie chodziło o to, żebym złożyła oświadczenie, że nie będę rościć żadnych praw w stosunku do ambasady, gdy rozstanę się ze swoim mężem. Na przykład, jak wyjedzie do swojego kraju.
Tam też miała się odbyć krótka rozmowa w języku angielskim z przedstawicielem ambasady. Oskarżeni: Isiah U-O (37 l.), Forturnatus N-U (35 l.) O: m.in. oszustwa, pomoc w zalegalizowaniu obcokrajowcom pobytu w Polsce Sąd: Bartłomiej Witek, Sąd Okręgowy w Katowicach Oskarżenie: Tomasz Pałka, Prokuratura Okręgowa w Katowicach Obrona: Igor Służałek (adwokat Isiaha U-O), Monika Sawarska (Forturnatusa N-U)
– Pytano mnie, czy jestem pewna co do chęci zawarcia tego małżeństwa. Powiedziałam, że tak, i to był właściwie koniec tej rozmowy. A na drugi dzień ja, Kris, Sabina i mój przyszły mąż poszliśmy do Urzędu Stanu Cywilnego w Pruszkowie załatwić formalności ślubne. Ślub wyznaczono na 15 lipca. I wtedy jeszcze raz przypomniano mi, że nie mogę się już wycofać z tego wszystkiego, bo może mi się stać krzywda. Albo moim bliskim…
Bożena N. dowiedziała się także od Sabiny i Olka, że ona także może werbować dziewczyny i proponować takie małżeństwo. Za samo doprowadzenie do spotkania z „narzeczonym” miałaby dostać 200 euro, a za doprowadzenie do ślubu – jeszcze coś ekstra. Ale już nie powiedziano jej ile.
Zakupy na stadionie i obrączki ze srebra
Na dwa dni przed planowanym ślubem Bożena N. znów przyjechała do Warszawy. Następnego dnia rano w mieszkaniu, w którym nocowała, pojawił się jej przyszły mąż Collins oraz Sabina, która miała być świadkiem. Wspólnie pojechali na Stadion Dziesięciolecia na zakupy.
– Collins ubrał mnie i świadkową i za wszystko płacił. A później kupił jeszcze obrączki – były ze srebra. W nocy nie mogłam spać i cały czas nurtowała mnie myśl, że jednak nie chcę tego ślubu. Myślałam o tym, żeby zerwać te wszystkie ustalenia i zrezygnować. Jednak Sabina, która ze mną nocowała, przekonywała, że nie wolno mi tak zrobić. Poddałam się i usnęłam.
WUrzędzie Stanu Cywilnego dostała od swojego przyszłego męża pieniądze na opłacenie muzyki, na szampana i na okładki do aktu ślubu. Na uroczystość przyszło około dziesięciu osób.
– Jeszcze wtedy chciałam zrezygnować z tego wszystkiego, ale znów mi grozili. Usłyszałam, że za zerwanie umowy musiałabym zapłacić karę w wysokości 10 tysięcy złotych. Powiedziałam więc „tak” przed urzędnikiem USC. Już po wszystkim zrobiono nam kilka zdjęć i pojechaliśmy do hotelu Marriott do chińskiej restauracji „Wook”. Właśnie tam odbyło się krót- kie przyjęcie weselne, gdzie znowu robiono nam fotki. Trwało to wszystko może półtorej godziny i rozstałam się ze swoim „mężem”. Pojawił się natomiast Kris i wręczył mi 1000 euro.
Ale nie był to jeszcze koniec. W „kontrakcie” była też przewidziana wizyta w Mazowieckim Urzędzie Wojewódzkim, gdzie Bożena N. musiała potwierdzić, że jej małżeństwo jest jak najbardziej legalne. Tak też zrobiła.
To była bardzo kusząca
propozycja
Również Ewa K. przyznała się do fikcyjnego ślubu z Nigeryjczykiem. I także w jej przypadku mieli w tym pośredniczyć Sabina, Olek i Kris.
– Zaczęło się od spotkania towarzyskiego w jakimś barze w Chorzowie. Właśnie wtedy dowiedziałam się, że jedna z moich koleżanek ma zamiar zawrzeć takie małżeństwo z Nigeryjczykiem za pieniądze. Nie pytałam o szczegóły, bo nie byłam tym zainteresowana. Ale na innym spotkaniu poznałam niejakiego Olka z jego dziewczyną Sabiną. I właśnie ta Sabina wytłumaczyła mi, o co w tym wszystkim chodzi. I zapewniała, że na takim małżeństwie można nieźle zarobić.
Ewa K. również nie miała najlepszej sytuacji finansowej i skusiła ją ta propozycja. Zwłaszcza że chciała się usamodzielnić i wyprowadzić od rodziców.
– Pamiętam, że jak tylko się zgodziłam, to jeszcze tego samego dnia Sabina „nagrywała” mi już jakiegoś męża z Nigerii.
A dalej wszystko potoczyło się według takiego samego scenariusza jak w przypadku Bożeny N. Pojechała do Warszawy do domu, gdzie mieszkali Nigeryjczycy, poznała tam Krisa, poszła do ambasady, później do Urzędu Stanu Cywilnego w Pruszkowie. Jej przyszły mąż miał na imię Augustine. Po ślubie zrobiono im fotki, odbyło się krótkie przyjęcie weselne, znowu fotki, spotkanie w urzędzie wojewódzkim, 1000 euro…
– Wyglądało na to, że jest już po wszystkim. Ale któregoś dnia zadzwonił mój mąż i powiedział, że jeszcze raz muszę pójść z nim na to spotkanie w urzędzie. Ale ja już nie miałam zamiaru jechać jeszcze raz do Warsza- wy i przestałam odbierać telefony oraz odpisywać na esemesy. – Dlaczego? – chciał ustalić sąd. – Po prostu nie chciałam już dalej pomagać w tym, żeby mój fikcyjny mąż uzyskał tytuł pobytowy w Polsce. Wystarczyło mi, że dałam się namówić na to absurdalne małżeństwo. Ale on mnie nadal nękał i wysyłał esemesy. Straszył w nich, że jak nie zrealizuję do końca tej umowy, to powie o wszystkim moim rodzicom. A oni nic nie wiedzieli.
Jeden z ostatnich esemesów brzmiał tak: „Czy pamiętasz, ile mi jesteś winna. Za ciuchy, bilety i za ślub? Jutro czekam na kasę”.
– I wtedy już zaczęłam się bać o siebie i swoich bliskich.
Matka Ewy K. zeznała później w sądzie:
– O tym, co zrobiła moja córka, dowiedziałam się dopiero, jak przyjechali do nas pod blok jacyś Murzyni. Szukali Ewy i powiedzieli, że wyszła za mąż za Nigeryjczyka, a teraz nie chce z nim utrzymywać żadnego kontaktu i nie odbiera telefonów. Dopiero wtedy córka mi o wszystkim opowiedziała. Przyznała, że to nie było małżeństwo z miłości, tylko z głupoty i za pieniądze. Ale ja do tej pory nie rozumiem tej głupoty… Mamy dwie córki i żadnej nigdy nic nie brakowało. Zawsze – jako rodzice – dawaliśmy im wszystko, co mogliśmy dać najlepszego, zawsze z naszej strony mogły liczyć na pomoc. Dla mnie jako matki to strasznie przykra sprawa. Nigdy nie przypuszczałam, że może mnie w życiu spotkać coś takiego…
Jedenaście „lewych” ślubów
Śledztwo w tej sprawie trwało ponad 2,5 roku. W tym czasie prokuratorzy ustalili, że grupa przestępcza zajmująca się organizowaniem fikcyjnych małżeństw działała od grudnia 2007 roku do maja 2009 roku. Nigeryjczycy działający w tej grupie rozpowszechniali wśród swoich kolegów informację, że za 5 tys. euro są w stanie zorganizować fikcyjny ślub, co umożliwi im stały pobyt w Polsce, a tym samym – na terenie Unii Europejskiej.
Głównymi organizatorami mieli być – według prokuratury – Forturnatus N-U, znany jako Kris oraz Isiah U-O, znany jako Kejsi. Pomagali im w tym Polacy, między innymi Sabina Dz. i Olgierd L., znany jako Olo. To ta dwójka była odpowiedzialna za poszukiwanie chętnych kobiet na terenie Śląska i Małopolski. Stawki za werbowanie wynosiły od 250 do 1000 euro, a dziewczynom za fikcyjny ślub proponowano nawet 3 tys. euro. To była bardzo atrakcyjna kwota, dlatego uda-