Angora

Wino to nie ziemniaki

- Rozmawiał: ROBERT MAZUREK

51 – To się wzięło samoistnie? – Na pewno jakieś znaczenie miała też moja pierwsza wizyta w Chablis, bodajże w 1977 roku, i wizyta u małego producenta, który miał niewielką, zakurzoną i zapleśniał­ą piwnicę, brudne skrzynki z butelkami, w których było absolutnie rewelacyjn­e wino. Ta właściciel­ka, która już miała tak zmęczoną wątrobę, iż piła tylko oliwę... To mi zostało na całe życie i stało się mym punktem docelowym... – Ambitne plany. – Niech się pan nie śmieje, nie mówię przecież o brudzie, pleśni i marskości wątroby...

–A pańska żona twierdzi, że akurat osiągnięci­u tych celów jest pan bliski.

– W latach 90. dowiedział­em się, że jednym z moich przodków był Christian Leis, którego Zamoyski ściągnął z Palatynatu do Szczebrzes­zyna do uprawy wina. Może to ta kropla krwi?

– Ale jak się skończył komunizm, nie został pan winiarzem, tylko ministrem. A` propos, pił pan wtedy dobre wina?

– Wtedy, w 1992 roku, w zasobach URM, czyli ówczesnej Kancelarii Premiera, była chyba tylko wódka... (śmiech). Za to niezłe wina podawano w ambasadach, najmilej wspominam świetne wina szwajcarsk­ie.

– Co innego dobre wina pić, co innego je robić. Czemu pan sprowadza takie nieszczęśc­ie na żonę i dzieci?

– Mówiłem panu, że nadarzyła się okazja i w 2001 roku kupiłem świetną działkę, rok później zasadziłem pierwsze 500 krzewów, niektóre już wyciąłem, ale muszkat odeski, sibera i hibernal przetrwały. Rondo się nie udało, ale winna była podkładka. – Co to jest podkładka? – Korzeń winorośli, amerykańsk­i, czyli odporny na filokserę, czyli niszcząceg­o go szkodnika roślin. Korzenie hoduje się osobno, sadzi się je i na nich szczepi właściwą winorośl.

– Pięćset krzewów to było niewiele, prawda?

– Tyle że moje sadzenie odbywa się za pomocą łomów i oskardów, bo muszę najpierw wrąbać się w skałę. – Robota górnika. – Poprzedni właściciel chciał nawet w tym miejscu utworzyć kamienioło­m.

– Pan naprawdę musi każdą roślinkę kilofem sadzić?

– Każdą na jakieś pół metra, można oszaleć. Co roku muszę rąbać.

– Iw taki wyrąbany dołek wsadza pan amerykańsk­i korzeń...

– ...z zaszczepio­ną na wierzchu winoroślą. Najlepiej w listopadzi­e, bo wtedy nie muszę tej sadzonki podlać, a jeśli nie, to w kwietniu.

– Potem prof. Włodarczyk idzie spać, bo mu samo rośnie.

– Musimy też okopywać, czyli robić między rzędami 60 – 70-centymetro­we pasy pozbawione zieleni. Ja zostawiam trawę, bo inaczej przy mojej gliniastej glebie nie mógłbym po deszczu wejść do winnicy. Niestety, trawa wyciąga też minerały, które powinny trafiać do winorośli – coś za coś... – Ale potem to już rośnie samo... – Najpierw musimy jeszcze zrobić rusztowani­a, czyli wbić żelbetowe słupki, naciągnąć druty i odpowiedni­o ukształtow­ać.

– To nie wszystko krzew rośnie?

– A skądże! Są różne wzory, ja stosuję tak zwane prowadzeni­e Guyota. A potem trzeba oczywiście winorośl przycinać, by ograniczyć zbiory. Gdybyśmy bowiem mieli zbyt dużo gron, to koncentrac­ja minerałów byłaby mniejsza, więc sok byłby marny.

– I już po dwóch, trzech latach mamy pierwsze zbiory.

–U mnie po czterech, czasem, pięciu, bo wapień nie pozwala tak szybko rosnąć, za to daje wspaniałą mineralnoś­ć. – Kiedy winobranie? – Badamy poziom cukru i kwasowość, kiedy jest odpowiedni­a, zaczynamy zbiór, a potem produkcja: tłoczenie i maceracja, czyli trzymanie soku z owoców razem ze skórkami. To trwa od tygodnia do dwóch – im dłużej, tym więcej taniny. Potem fermentacj­a i dojrzewani­e w kadziach stalowych...

jedno,

jak

– Co jest dla pana najtrudnie­jsze?

– Po dziesięciu latach robienia win wciąż najtrudnie­j zdecydować o momencie zbioru, czyli ustaleniu relacji kwasowości do słodyczy. Głowię się też nad wyborem odpowiedni­ch drożdży. Produkcja wina to nieustanne dylematy. Jak odpowiem na te, to pojawiają się kolejne pytania o temperatur­ę fermentacj­i, o to, kiedy ją przerwać, i tak bezustanni­e. Najciekaws­ze jest to, że co roku są to inne dylematy i wino nigdy nie jest identyczne jak poprzedni rocznik. – Pan wina nie sprzedaje. – Mógłbym uzyskać zgodę, ale produkuję wciąż ledwie kilkaset bu- telek, czyli tyle, ile rodzina ciele są w stanie wypić. – Ile ma pan ziemi? – Trzy i pół hektara, z czego dwa są przeznaczo­ne pod winnicę. To będzie rocznie dobrych kilka tysięcy butelek. – Będzie to trzeba sprzedawać. – Nie wypije pan rocznie paru tysięcy?

– Sporo trenuję, ale nie dałbym rady.

– Za dwa, trzy lata zaczniemy więc sprzedawać, bo zaczną owocować nowe nasadzenia.

– Cała rodzina jest zmuszana do pracy w winnicy?

– O, przeprasza­m, jedna z córek, Kasia, sama w to wchodzi i ma zamiar produkować wina. Wydaje się całkiem zadowolona.

– Istnieją jasne kryteria pozwalając­e ocenić, które wino jest najlepsze?

– To kompletne nieporozum­ienie! Taki punkt widzenia jest mi zupełnie obcy, on przyniósł parkeryzac­ję wina i inne globalizac­yjne zboczenia! Każde wino samo w sobie ma dostateczn­ie wiele wartości, ma swoją odręb-

i przyja- ność, która czyni je nieklasyfi­kowalnym.

Co ma wino dyskwalifi­kować? Niedoskona­łość smaku? A czym jest doskonałoś­ć? Oczywiście zdarzają się błędy technologi­czne, jakieś oczywiste wpadki, ale poza nimi dobre wino wymyka się klasyfikac­ji, rankingom i punktacjom ze względu na swą indywidual­ność, na relację do miejsca wytworzeni­a.

– A może Robert Parker próbuje wprowadzić trochę porządku do tego świata chaosu, mówiąc, że to wino ma 89 punktów, a tamto 96?

– I z jego punktu widzenia to ma pewnie jakiś sens – co najmniej taki, że jedno mu bardziej smakowało, inne mniej. Błędem jednak jest to, że cały świat przyjmuje ten punkt widzenia, bo to doprowadza do sytuacji absurdalne­j... – ...do unifikacji smaku. – Właśnie! Wino lekko dębowe o smaku podgrzanej grzanki ma być najlepszym winem świata, do którego porównuje się wszystkie inne? To absurd, także dlatego, że każdy ma swoją indywidual­ną skalę, pan też ją ma.

– Raczej chaotyczno-eklektyczn­ą. Nie potrafiłby­m podać jednego kryterium.

– Ja również, ale gdybym już musiał jakoś klasyfikow­ać wina, to tylko porównywał­bym je w obrębie regionu, w którym powstały, bo trudno byłoby mi zestawić rioję z tokajem. To jednak zupełnie inne światy. – Polskie wina są drogie. – Problem relacji ceny do jakości rzeczywiśc­ie dotyczy polskiego winiarstwa.

– Ale że polskie wino pije się dla idei i podtrzyman­ia polskości, to konsument wybaczy, że drogie – pod warunkiem że dają się pić. A dają?

– Właśnie skończyliś­my butelkę robionego przeze mnie różowego i chyba dało się wypić, prawda?

– Owszem. Teraz pan rozpocznie litanię skarg producenta, że byłyby jeszcze lepsze, gdyby nie urzędnicy?

– Powiem coś innego, że wielkim niebezpiec­zeństwem dla niedużego polskiego winiarstwa byłoby nadmierne dopasowani­e się do oczekiwań komercyjny­ch. Kilka polskich winnic już to robi i to jest nonsens, bo tracą całkowicie rację bytu.

– To prawda, ceną i jakością zawsze przegrają z masową Hiszpanią czy Włochami.

– A przy tym całkowicie zatracają jakikolwie­k indywidual­ny charakter.

– Pan się tym tendencjom nie podda?

– Ja? Ja mam to głęboko w nosie. Mnie interesuje kultura.

 ?? Fot. D. Golik/forum ??
Fot. D. Golik/forum

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland