Nie warto być artystą
Studiują, zdobywają dyplomy i zawód. Muzycy, pieśniarze, malarze, rzeźbiarze, aktorzy. Kończą akademie muzyczne, plastyczne, teatralne i filmowe. Mają plany, marzenia, nadzieję na rozwój, karierę i sukces. Niestety, jakże często okazuje się, że dla wielu z nich nie ma pracy. Pozostawieni sami sobie, imają się różnych zajęć, tracąc wiarę, że kiedykolwiek uda się im pracować w wyuczonym zawodzie. Niektórzy żyją w poczuciu klęski i z przeświadczeniem, że dziś nie ma już miejsca na prawdziwą sztukę.
Paulina Strzegowska ma 29 lat. Ładna, zdolna, z dyplomem Akademii Muzycznej w kieszeni i bez szansy na realizowanie się w wymarzonej profesji. To ona po moim artykule o Jerzym Tataraku inspiruje mnie swoim listem do zajęcia się tym problemem. – „Tak pięknie opowiedział Pan historię Jerzego Tataraka” – napisała Paulina. – „Szacunek dla Mistrza! A może opowiedziałby Pan Redaktor coś o współczesnych muzykach, ich drogach, losach, karierach i klęskach. Tak zwyczajnie, w kontekście polskiej biedy, masowej emigracji za chlebem, znieczulicy, stępienia, spadku wrażliwości na sztukę i wszechobecnej komercjalizacji. Wystarczającym wstępem będzie wytarty dowcip: „– Co mówi student akademii muzycznej do absolwenta akademii muzycznej? – Hot doga poproszę!”. Chętnie opowiem, co nas – młodych muzyków – trapi i którędy podążamy. Artykuł o Jerzym Tataraku szczególnie mnie poruszył, bo też gram na saksofonie. Wiele osób twierdzi, że to najpiękniejszy instrument na świecie i coś w tym jest”.
Paulina podkreśla, że nie chodzi o nią, ale o problem. Na spotkanie przychodzi z koleżanką. 26-letnią Justyną Jasiulewicz, pochodzącą z Podlasia, absolwentką Studium Wokalno-Aktorskiego przy Teatrze Muzycznym w Gdyni, studentką Akademii Muzycznej w Gdańsku i Wydziału Prawa na Uniwersytecie Gdańskim.
Paulina pochodzi z Łeby. Jest absolwentką Akademii Muzycznej w Krakowie. – Od zawsze grałam na saksofonie, więc tylko ten kierunek mnie interesował. I ta uczelnia. To było moje wielkie marzenie. Cztery lata temu ukończyła wydział instrumentalny i otrzymała dyplom z wyróżnieniem. Początkowo myślała o pozostaniu w Krakowie, planowała też wyjazd za granicę. Stęskniła się jednak za nadmorskim powietrzem. Mieszka i pracuje w Trójmieście. – Pracuję, to za dużo powiedziane, właściwie… mam pół etatu nauczyciela saksofonu w Sopockiej Szkole Muzycznej. Uczę dzieci grać na saksofonie. Dorywczo gram w Teatrze Wybrzeże w jednej sztuce – „Ciała obce” w reżyserii Kuby Kowalskiego. Grywam też eventy to tu, to tam. Wszystko na życzenie klienta, jak trzeba – to rozrywkę, jak trzeba – to klasykę na ślubach, jazz w klubach, smooth jazz, house itd. Dodatkowo studiuję śpiew solowy i aktorstwo, tak dla wzbogacenia duszy. Z czego żyje? – Z zawodu, w którym przydają się delikatne ręce i miły uśmiech.
Jestem higienistką stomatologiczną.
Kiedy Justyna kończyła studia, właśnie zaczynał się remont Dużej Sceny w Teatrze Muzycznym. – Dla świeżo upieczonych absolwentów nie było żadnych propozycji. Co roku kończy studium kilkanaście osób. Justyna dodaje, że Studium w Teatrze Muzycznym i tak daje szansę, bo już w czasie studiów można grać w spektaklach. – Zależało mi na czteroletniej edukacji. Nigdy nie chciałam tu zostać, myślałam o wyjeździe za granicę. Kocha muzykę, śpiew i taniec. – I się rozwijam, w gdańskiej Akademii Muzycznej, w klasie śpiewu solowego. Wierzę, że są szanse na pracę w tej dziedzinie. Jak ktoś bardzo chce, to ją dostanie. Byleby były to godziwe pieniądze.
Niestety, takich nie ma. Na przykład w chórach operowych artyści otrzymują najniższą krajową pensję. Trudno żyć i trudno się rozwijać. Zresztą z innymi profesjami w placówkach kultury jest podobnie. Tylko nieliczni nie muszą dorabiać. Wiele zależy od tego, jak zarządzana jest placówka kulturalna. – Opera Nowa w Bydgoszczy świetnie się rozwija – mówi Justyna. – Podobnie jest w Białymstoku, gdzie powstała jedna z najnowocześniejszych oper w Europie. Ale tam są świetni menedżerowie, a nabór odbywa się w formie castingu.
Polska Filharmonia Kameralna w Sopocie ma już ponad 30 lat. Zdobycie pracy w orkiestrze nie jest łatwe. Dostają ją tylko nieliczni. – Czasem trzeba zwiększyć skład orkiestry, na jakiś koncert. Organizowane są wtedy przesłuchania, taki muzyczny casting – tłumaczy Eugeniusz Terlecki, dyrektor Bałtyckiej Agencji Artystycznej w Sopocie. – Wojciech Rajski, dyrektor i dyrygent zarazem, ma kontakty, zna ludzi i zaprasza na takie przesłuchania. Ale to praca nie na stałe, na umowę-zlecenie. Na co dzień mamy stały skład. Dyrektor Terlecki dodaje, że wszystko zależy od tego, jaka to ma być orkiestra. – Jeśli muzyki poważnej, to najważniejsze są umiejętności. A jeśli grająca muzykę rozrywkową, to wtedy istotne mogą też być inne kryteria.
Paulina miała propozycję pracy w orkiestrze Morskiego Oddziału Straży Granicznej. Tylko tam miała szansę na grę na saksofonie.– Ale musiałabym trafić na dziewięciomiesięczne szkolenie wojskowe, jak każdy przyszły funkcjonariusz SG. A potem wybrać, czy pracować w placówce granicznej, czy grać w orkiestrze. Jeśli wybrałabym orkiestrę, realizowałabym się muzycznie, ale nie byłoby już czasu na rozwój. A wyżyć z pensji w orkiestrze jest bardzo trudno. Problem w tym, że w orkiestrach teatralnych, symfonicznych nie ma saksofonu. Ten instrument potrzebny jest jedynie do muzyki współczesnej.
Adam Maliszewski zaczął dorabiać w pizzerii już na drugim roku studiów. Brakowało mu pieniędzy na wynajem mieszkania i po prostu na życie. Nie mógł liczyć na pomoc finansową rodziny. Puzon zawsze był jego pasją i nie zamierzał wybierać innych studiów niż muzyczne.
– Najprościej było zostać kelnerem lub pizzerem. Pracuję w Gdańsku w dobrze prosperującej pizzerii,
czasem kręcę pizzę, czasem ją rozwożę.
Bywa, że przychodzę na nocki i pracuję od 22 do 4 rano, a potem jadę prosto na uczelnię.
Na puzonie gra od jedenastego roku życia. Rzadko zdarza się, że ma okazję zagrać w orkiestrze symfonicznej, czasem tylko wchodzi na zastępstwo. – Częściej łapię chałtury, gram w półamatorskich orkiestrach podczas procesji w Boże Ciało i przy innych uroczystościach kościelnych. Rzadko też zdarza się, że udzielam prywatnych lekcji, bo puzon to nie jest popularny instrument.
W październiku Adam będzie bronić pracę magisterską. – Gdy już będę miał dyplom, to nie wiem, czy nie ucieknę za granicę. Może do Niemiec, bo dość dobrze znam język, a muzycy klasyczni dobrze tam zarabiają. Myślałem, że grając na tak unikatowym instrumencie jak puzon, nie będę musiał się martwić o pracę. Liczyłem też na etat w Orkiestrze Straży Granicznej lub Orkiestrze Marynarki Wojennej, ale wiem, że na razie wszystkie miejsca są zajęte, poza tym trzeba najpierw przejść wiele testów, m.in. sprawnościowych, a później kilkumiesięczne szkolenie wyjazdowe m.in. w Koszalinie lub Kętrzynie. Na pracę w szkole muzycznej też nie ma co liczyć, bo wszystkie etaty w promieniu 200 km są zajęte.
Na razie w czasie wakacji chce zarobić trochę pieniędzy na ewentualny wyjazd, więc pracuje dłużej w pizzerii. – Nawet gdyby udało mi się załapać na pół etatu w jakiejś szkole, to i tak muszę gdzieś dorabiać, bo za 1000 zł nie da się w Polsce godnie żyć. W tym kraju nie widzę perspektyw, abym mógł sobie kupić mieszkanie i utrzymać rodzinę. Chciałbym pracować jako muzyk instrumentalista i nie wyobrażam sobie, że puzon będzie stał w kącie, a ja będę żył z czegoś innego. To już wolę spakować walizki i grać gdzieś na ulicy.
Paulina już kilka razy grała na ulicy. – Wyjeżdżałam na tzw. streeta do