Rekordowa oglądalność
Relacja z Sopot Top Of The Top Festival 2013
Kiedyś TVP przygotowywała sopocki festiwal piosenki przez cały rok, a wielkie gwiazdy kontraktowała kilka lat wcześniej. Nowy organizator imprezy, komercyjna telewizja Polsat, poświęca na to mniej niż pół roku, a wykonawców zaprasza często na dwa miesiące przed rozpoczęciem piosenkarskich igrzysk w Operze Leśnej. Marcin Perzyna, dyrektor festiwalu, ma ograniczony budżet, dlatego ma takich wykonawców, na jakich go stać.
Lata osiemdziesiąte
Pomysł z przełomowymi latami osiemdziesiątymi w muzyce rozrywkowej, zaproszenie paru bardziej i mniej znanych gwiazd z tamtych lat, mógł sprawdzić się w sopockiej Operze Leśnej pod warunkiem perfekcyjnej realizacji koncertu według precyzyjnego scenariusza, konsekwentnej reżyserii i nienagannego nagłośnienia. Scenariusz był zbiorowy i nikt konkretny się pod nim nie podpisał. Chociaż było trzech reżyserów ( Bolesław Pawica, Marek Lamprecht, Konrad Smuga), to na scenie był chaos. Zwłaszcza nie sprawdziła się koncepcja reżysera Smugi.
Paulina Sykut i Krzysztof Ibisz, otwierający festiwal i prowadzący pierwszy koncert „Przełomowe lata 80.”, nie stworzyli klimatu tak charakterystycznego dla festiwali sprzed lat, które wspomina się z sentymentem. Sykut była zbyt kameralna jak na tak wielką scenę, a Ibisz co prawda mniej rozkrzyczany niż zwykle, za to ciągle walczący z upływającym czasem, teraz w woskowej wersji twarzy. Opowieść o latach 80. na wideo była szara i smutna, a pierwsza wykonawczyni wciąż pamiętanej piosenki „La Luna”, 55-letnia Amerykanka Belinda Carlisle, nie tylko się zestarzała, ale jeszcze śpiewała nieczysto; niestety aż trzy piosenki. Nie bardzo wiadomo, dlaczego zaproszono Grzegorza Stróżniaka z Lombardu i umieszczono go między Belindą a kolejną gwiazdą tamtych lat, 47-letnim Rickiem Astleyem z Wielkiej Brytanii, który utracił dawny wdzięk, zachował co prawda głos, ale ubóstwo środków wyrazu było widoczne. Można wnioskować, że został wykonawcą jednego przeboju („Never Gonna Give You Up”) i taki pozostanie już do emerytury. Na konferencji prasowej niewiele miał do powiedzenia poza tym, że lubi szybką jazdę samochodem i wtedy słucha książek czytanych przez lektora z płyty. Konferencja prowadzona przez niedoświadczonego Macieja Dowbora była długa i nudna. A przecież Polsat ma świetnie radzącego sobie na takich spotkaniach, znającego języki, Marcina Cejrowskiego czy doświadczonego w roli rzecznika festiwalowego Konrada Stachurskiego.
Nie ma co ukrywać, Helenka Vondráčková wygląda na swoje 66 lat, ale się nie poddaje i „Malovany dzbanku” zaśpiewała prawie jak w 1977 roku. Przed Carlosem Ferreirą nieopatrznie wstawiono ekshumowaną Kobranockę, która pasuje do takiego festiwalu jak przysłowiowa pięść do oka. Na szczęście Budka Suflera ratowała poziom rodzimych wokalistów i chociaż Izabela Trojanowska była tylko namiastką Izy sprzed 30 lat (jej ubogi wokal był prawie niesłyszalny), to honoru zespołu bronili: niezniszczalny Krzysz- tof Cugowski (po udanej operacji biodra jak nowo narodzony) i siwiuteńki jak gołąbek Felicjan Andrzejczak („Jolka, Jolka, pamiętasz”). Będąca w bardzo dobrej formie wokalnej Edyta Górniak, efektownie choć kontrowersyjnie zaśpiewała światowy cover „The Power of Love”. Wykonała go po części falsetem, co może oznaczać, że bała się śpiewania pełnym głosem i w ten sposób się asekurowała, albo taki rodzaj interpretacji wokalnej sobie wymyśliła. Krytyko- wano jej stroje, bo skórzane spodnie nie bardzo pasowały do rangi imprezy i miejsca. Wcześniej Górniak zlekceważyła media i nie przyszła na konferencję prasową, mimo zapowiedzi, że powinna być obecna jak pozostali wykonawcy pierwszego dnia festiwalu. W tym samym czasie Edyta umówiła się z makijażystką... Gwiazda nie pokazywała się w Sopocie, schowana w apartamencie Grand Hotelu, przemykała do samochodu, ukrywając twarz w obszer- nym kapturze. Na próbie kazała wyjść fotoreporterom i publiczności. Ale duet „All The Way” z kanadyjskim piosenkarzem Mattem Duskiem zaśpiewała wyjątkowo pięknie. Szkoda, że wystąpili ostatni i ludzie wychodzili podczas ich romantycznego występu. Matt Dusk, który konsekwentnie trzyma się wyznaczonej przez siebie drogi artystycznej, mógłby być supergwiazdą tego festiwalu, ale pozostał tylko gościem z jedną solową piosenką i wspomnianym duetem. Masowa polska publiczność nie miała więc okazji poznać, na czym polega wartość jego sztuki wokalnej.
Nie byłoby tego festiwalu bez konkursu. Widzowie w głosowaniu SMS-owym wybierali największy przebój koncertu, a jego wykonawca otrzymał statuetkę Bursztynowego Słowika. Trudno nazwać przebojem piosenkę wykonywaną przez Imany z Francji, która zanim zaczęła śpiewać, przez siedem lat pracowała jako modelka w Nowym Jorku. Bez żadnego doświadczenia w show-biznesie, z dnia na dzień, spróbowała szczęścia w Paryżu. Zaczęła występować w coraz bardziej prestiżowych miejscach. Na jednym z koncertów zainteresował się nią senegalski producent, który pomógł Imany w nagraniu płyty. Płyta okazała się wielkim sukcesem w Europie, zyskując status złotej, platynowej, sześciokrotnie platynowej w Holandii i potrójnie platynowej w Polsce. Będąc jedną z nielicznych znanych w Polsce wokalistek z konkursowego dnia, zyskała najwięcej głosów i wygrała festiwal w Sopocie.
Z pozostałych wykonawców zagranicznych wyróżniali się Amy Macdonald, której album „Life In A Beautiful Light” ma status złotej płyty w Polsce, Nabiha z Danii (imponujące afro) o niespożytej energii, o której zapewne decyduje marokańsko-gambijsko-malijskie pochodzenie. Wokalistka wystąpiła na niedawnym jubileuszu duńskiej królowej. Loreen ze Szwecji, która naprawdę nazywa się Lorine Zineb Noka Talhaoui, była prezenterką w jednej ze szwedzkich stacji telewizyjnych, potem odniosła sukces w konkursie Eurowizji 2012 i zrobiła karierę poza granicami swojego kraju. Yannick Bovy z Belgii jest okrzykniętym flamandzkim Michaelem Bublé. Z powodzeniem śpiewa lekkie standardy jazzowe, w których podoba się paniom. Znacznie lepiej brzmi w nagraniach niż na żywo, co można było zauważyć w Sopocie.
Top Of The Top