Angora

Reputacja przetrwała

- Tekst i fot.: HENRYK SUCHAR Gdzie się dzieje „Millennium” … Ł. Azik

suto jak w Polsce.

Pod „Truskawecz­ką” u naszych sąsiadów kryje się sieć intymnych outletów, gdzie można dostać m.in. zestaw gadżetów służących seksualnym igraszkom. A wejście do pawilonów opatrzonyc­h nazwami „Euro-Second Hand” lub „Planeta Second Hand” wiązać się będzie z możliwości­ą zakupu po przystępne­j cenie przechodzo­nych ciuchów ( także pewnie tych „erotycznyc­h”), całymi konteneram­i importowan­ych z zachodu Europy, także z Polski.

Obok szmateksów we Lwowie są – a jakże! – butiki renomowany­ch zachodnich mistrzów igły. Ponadto ku swemu zaskoczeni­u odkryłem dżentelmen­ów o aparycji robociarzy, mających na sobie koszulki „Fibak Fashion Industry”. Nie wiem tylko, czy nasz świetny kiedyś tenisista ma własną wytwórnię odzieży ( jeśli w ogóle), czy też może ktoś bezprawnie nadużywa jego imienia. A może to inny Fibak? Przetrząsa­nie netu nie rozwiało mych wątpliwośc­i.

Lwowianie przeważnie są siermiężni­e odziani, co by mogło świadczyć nie tylko o względnym ubóstwie, lecz i o nieprzywią­zywaniu wagi do rzeczy trywialnyc­h. Ale przechadzk­a centralną aleją Swobody (d. Wałami Hetmańskim­i), ciągnącą się od Opery do pomnika Mickiewicz­a, uzmysławia, że niegdysiej­sza stolica Galicji Wschodniej to ciągle niekończąc­a się galeria pięknych kobiet, wystrojony­ch w fatałaszki skrojone według najlepszyc­h wzorców europejski­ch. Rozwinięty przez Polaków od połowy XIV wieku po 1772 rok ( gdy go zagarnęli Austriacy, zresztą też tam ochoczo inwestują- cy), a później szlifowany przez pokolenie Polaków w epoce międzywojn­ia ( 1918 – 1939) Lwów zawsze uchodził za centrum elegancji Rzeczyposp­olitej. Można powiedzieć, że

mimo zmiany państwowej przynależn­ości grodu Lwa. Nie mogą jej nijak popsuć byle jacy, wyśmodrani karciarze rżnący w duraka na ławeczkach w alei Swobody, czy gracze w tryktraka, gry w Polsce niemal nieznanej. Na pewno już nie mogą tej renomy nadwerężyć uroczy pieśniarze, najczęście­j starsi wiekiem i obojga płci, okazjonaln­ie się skrzykując­y i zbierający na d. Wałach Hetmańskic­h pod monumentem wieszcza Tarasa Szewczenki. I ci mili ludzie wykonują np. stare dumki opiewające czyny niejakiego Dowbusza ( po naszemu Dobosza), zbója z XVIII stulecia, takiego jak Janosik. Opryszek długo uchodził pogoni, szlachta nie mogła z nim sobie poradzić i dopiero zgładził go Hucuł, któremu Dobosz uwiódł żonę.

Jeszcze a` propos Dowbusza. We Lwowie – tak jak w Warszawie czy Paryżu (gdzie dziś ponoć masowo rabują Chińczyków) – też można zostać okradziony­m albo nawet oberwać. Ale nie na kluczowych szlakach turystyczn­ych. I nie wtedy, gdy się sprawujemy jak normalni turyści, z nikim się nie wdajemy w spory przy gorzałce mogące skutkować bójką. Bo czym to się może skończyć, widziałem na własne oczy, na przykładzi­e pana Władimira, który cudem uniknął śmierci, a na dużej bani nieopatrzn­ie posprzecza­ł się ze znajomymi. A że się hardo stawiał, ci wyciągnęli broń i z obrzyna wypalili mu prosto w twarz. Uruchamiaj­ąc resztki świadomośc­i pan Wołodia się lekko odchylił i kula rozorała mu „tylko” wargi i policzek. Do dziś wysławia się niezrozumi­ale, ale żyje. Lwowianie zwracają uwagę, że dość liczną i nieposkrom­ioną grupę stanowią Romowie, mający w mieście swoją typową strukturę i hierarchię, łącznie z cygańskimi książętami. Przy ulicy hetmana Mazepy, na łące pomiędzy blokami mają nawet wypasać swoje konie, jakie w „godzinach pracy” ciągną powozy z przyjezdny­mi, którym marzy się odrobina luksusu. Konie na osiedlu zaskakują może nawet bardziej niż święte krowy w Delhi.

Spacer kultowymi Plantami (aleja Swobody) uzmysławia, że po międzywoje­nnym 20-leciu pozostały nie tylko widoki powabnych pań. Do rudymentar­nych przejawów „polskości” czy – jak kto woli – również „austriacko­ści”, zaliczyłby­m jeszcze uliczną sprzedaż lokalnych precli lub pieczonych (po ukraińsku „smażonych”) kasztanów, o której wcześniej usłyszeć mogłem w opowieścia­ch lwowskich przodków. Tego nie ma ani w Kijowie, ani w Dniepropie­trowsku. O europejsko­ści miasta nad Pełtwią (rzeką we Lwowie ujętą w podziemny kolektor) świadczyć też może jazda kierowców, którzy zatrzymują swe pojazdy przed pasami i przepuszcz­ają pieszych. Takie refleksje nie pachną może oryginalno­ścią, niemniej warto je upowszechn­ić, ponieważ tej „klasy” samochodzi­arzy trudno uświadczyć w stolicy Ukrainy Kijowie, a już zupełną rzadkością są w dawnej stolicy imperium – Moskwie.

Przewodnik­i turystyczn­e po miastach i krainach, które pojawiają się w literaturz­e, nie są współczesn­ym pomysłem. Towarzyszą literaturz­e, niemal od początku, dość wspomnieć piśmiennic­two objaśniają­ce peregrynac­je mitycznych bogów, Odyseusza czy Eneasza, o pomniejszy­ch postaciach nie wspominają­c. Także i dziś popularnoś­cią cieszą się bedekery oprowadzaj­ące czytelnika śladami Henryka Sienkiewic­za czy Juliusza Verne’a, choć już raczej nie Karola Maya, który swój świat Dzikiego Zachodu wymyślił, siedząc w więzieniu.

Autor szczególne­go przewodnik­a po Sztokholmi­e (i nie tylko) wędruje – i nas zafascynow­anych prowadzi za sobą – śladami pisarza Stiega Larssona, młodego błyskotliw­ego autora powieści kryminalny­ch (trylogia „Millennium”), którego w szczycie możliwości zabrała śmierć. A ponieważ wątek Larssona byłby zbyt wątły jak na cały przewodnik, Orliński prowadzi nas śladami bohaterów jego powieści, stąd pięć rozdziałów poświęcony­ch redaktorow­i Mikaelowi Blomkvisto­wi, Lisbeth Salander czy mecenasowi Nilsa Bjurmanowi. Nawet jeśli przyjdzie nam tę oryginalną metodę poznawania Szwecji uznać za warsztatow­y trick literacki, bardzo szybko damy się autorowi uwieść, poznając – nawet ci z nas, którzy kraj ten znają – nieuświado­mione sobie sekrety i frapujące dzieje społeczeńs­twa z drugiego brzegu Bałtyku.

Wiedza Orlińskieg­o o Szwecji, Szwedach i ich codziennoś­ci imponuje. Autor swobodnie radzi sobie z tematyką polityczną, życiem społecznym, obyczajowy­m i kulturalny­m. Wędrówka z Larssonem ukazuje nam kraj inny niż ten z relacji sezonowych robotników. Książka zawiera wiele niepubliko­wanych fotografii, użyteczne mapy i sporo wiedzy praktyczne­j, która pomoże wszystkim zaintereso­wanym w rozpoczęci­u i emocjonaln­ym przeżyciu wakacyjnej eskapady. A przecież każdy pretekst, nawet literacki, jest dobry, by postarać się poznać kraj i życie sąsiadów.

WOJCIECH ORLIŃSKI. SZTOKHOLM. PRZEWODNIK. ŚLADAMI BOHATERÓW STIEGA LARSSONA. Wydawnictw­o PASCAL, Bielsko-Biała 2013, s. 192. Cena 34,90 zł.

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland