Reputacja przetrwała
suto jak w Polsce.
Pod „Truskaweczką” u naszych sąsiadów kryje się sieć intymnych outletów, gdzie można dostać m.in. zestaw gadżetów służących seksualnym igraszkom. A wejście do pawilonów opatrzonych nazwami „Euro-Second Hand” lub „Planeta Second Hand” wiązać się będzie z możliwością zakupu po przystępnej cenie przechodzonych ciuchów ( także pewnie tych „erotycznych”), całymi kontenerami importowanych z zachodu Europy, także z Polski.
Obok szmateksów we Lwowie są – a jakże! – butiki renomowanych zachodnich mistrzów igły. Ponadto ku swemu zaskoczeniu odkryłem dżentelmenów o aparycji robociarzy, mających na sobie koszulki „Fibak Fashion Industry”. Nie wiem tylko, czy nasz świetny kiedyś tenisista ma własną wytwórnię odzieży ( jeśli w ogóle), czy też może ktoś bezprawnie nadużywa jego imienia. A może to inny Fibak? Przetrząsanie netu nie rozwiało mych wątpliwości.
Lwowianie przeważnie są siermiężnie odziani, co by mogło świadczyć nie tylko o względnym ubóstwie, lecz i o nieprzywiązywaniu wagi do rzeczy trywialnych. Ale przechadzka centralną aleją Swobody (d. Wałami Hetmańskimi), ciągnącą się od Opery do pomnika Mickiewicza, uzmysławia, że niegdysiejsza stolica Galicji Wschodniej to ciągle niekończąca się galeria pięknych kobiet, wystrojonych w fatałaszki skrojone według najlepszych wzorców europejskich. Rozwinięty przez Polaków od połowy XIV wieku po 1772 rok ( gdy go zagarnęli Austriacy, zresztą też tam ochoczo inwestują- cy), a później szlifowany przez pokolenie Polaków w epoce międzywojnia ( 1918 – 1939) Lwów zawsze uchodził za centrum elegancji Rzeczypospolitej. Można powiedzieć, że
mimo zmiany państwowej przynależności grodu Lwa. Nie mogą jej nijak popsuć byle jacy, wyśmodrani karciarze rżnący w duraka na ławeczkach w alei Swobody, czy gracze w tryktraka, gry w Polsce niemal nieznanej. Na pewno już nie mogą tej renomy nadwerężyć uroczy pieśniarze, najczęściej starsi wiekiem i obojga płci, okazjonalnie się skrzykujący i zbierający na d. Wałach Hetmańskich pod monumentem wieszcza Tarasa Szewczenki. I ci mili ludzie wykonują np. stare dumki opiewające czyny niejakiego Dowbusza ( po naszemu Dobosza), zbója z XVIII stulecia, takiego jak Janosik. Opryszek długo uchodził pogoni, szlachta nie mogła z nim sobie poradzić i dopiero zgładził go Hucuł, któremu Dobosz uwiódł żonę.
Jeszcze a` propos Dowbusza. We Lwowie – tak jak w Warszawie czy Paryżu (gdzie dziś ponoć masowo rabują Chińczyków) – też można zostać okradzionym albo nawet oberwać. Ale nie na kluczowych szlakach turystycznych. I nie wtedy, gdy się sprawujemy jak normalni turyści, z nikim się nie wdajemy w spory przy gorzałce mogące skutkować bójką. Bo czym to się może skończyć, widziałem na własne oczy, na przykładzie pana Władimira, który cudem uniknął śmierci, a na dużej bani nieopatrznie posprzeczał się ze znajomymi. A że się hardo stawiał, ci wyciągnęli broń i z obrzyna wypalili mu prosto w twarz. Uruchamiając resztki świadomości pan Wołodia się lekko odchylił i kula rozorała mu „tylko” wargi i policzek. Do dziś wysławia się niezrozumiale, ale żyje. Lwowianie zwracają uwagę, że dość liczną i nieposkromioną grupę stanowią Romowie, mający w mieście swoją typową strukturę i hierarchię, łącznie z cygańskimi książętami. Przy ulicy hetmana Mazepy, na łące pomiędzy blokami mają nawet wypasać swoje konie, jakie w „godzinach pracy” ciągną powozy z przyjezdnymi, którym marzy się odrobina luksusu. Konie na osiedlu zaskakują może nawet bardziej niż święte krowy w Delhi.
Spacer kultowymi Plantami (aleja Swobody) uzmysławia, że po międzywojennym 20-leciu pozostały nie tylko widoki powabnych pań. Do rudymentarnych przejawów „polskości” czy – jak kto woli – również „austriackości”, zaliczyłbym jeszcze uliczną sprzedaż lokalnych precli lub pieczonych (po ukraińsku „smażonych”) kasztanów, o której wcześniej usłyszeć mogłem w opowieściach lwowskich przodków. Tego nie ma ani w Kijowie, ani w Dniepropietrowsku. O europejskości miasta nad Pełtwią (rzeką we Lwowie ujętą w podziemny kolektor) świadczyć też może jazda kierowców, którzy zatrzymują swe pojazdy przed pasami i przepuszczają pieszych. Takie refleksje nie pachną może oryginalnością, niemniej warto je upowszechnić, ponieważ tej „klasy” samochodziarzy trudno uświadczyć w stolicy Ukrainy Kijowie, a już zupełną rzadkością są w dawnej stolicy imperium – Moskwie.
Przewodniki turystyczne po miastach i krainach, które pojawiają się w literaturze, nie są współczesnym pomysłem. Towarzyszą literaturze, niemal od początku, dość wspomnieć piśmiennictwo objaśniające peregrynacje mitycznych bogów, Odyseusza czy Eneasza, o pomniejszych postaciach nie wspominając. Także i dziś popularnością cieszą się bedekery oprowadzające czytelnika śladami Henryka Sienkiewicza czy Juliusza Verne’a, choć już raczej nie Karola Maya, który swój świat Dzikiego Zachodu wymyślił, siedząc w więzieniu.
Autor szczególnego przewodnika po Sztokholmie (i nie tylko) wędruje – i nas zafascynowanych prowadzi za sobą – śladami pisarza Stiega Larssona, młodego błyskotliwego autora powieści kryminalnych (trylogia „Millennium”), którego w szczycie możliwości zabrała śmierć. A ponieważ wątek Larssona byłby zbyt wątły jak na cały przewodnik, Orliński prowadzi nas śladami bohaterów jego powieści, stąd pięć rozdziałów poświęconych redaktorowi Mikaelowi Blomkvistowi, Lisbeth Salander czy mecenasowi Nilsa Bjurmanowi. Nawet jeśli przyjdzie nam tę oryginalną metodę poznawania Szwecji uznać za warsztatowy trick literacki, bardzo szybko damy się autorowi uwieść, poznając – nawet ci z nas, którzy kraj ten znają – nieuświadomione sobie sekrety i frapujące dzieje społeczeństwa z drugiego brzegu Bałtyku.
Wiedza Orlińskiego o Szwecji, Szwedach i ich codzienności imponuje. Autor swobodnie radzi sobie z tematyką polityczną, życiem społecznym, obyczajowym i kulturalnym. Wędrówka z Larssonem ukazuje nam kraj inny niż ten z relacji sezonowych robotników. Książka zawiera wiele niepublikowanych fotografii, użyteczne mapy i sporo wiedzy praktycznej, która pomoże wszystkim zainteresowanym w rozpoczęciu i emocjonalnym przeżyciu wakacyjnej eskapady. A przecież każdy pretekst, nawet literacki, jest dobry, by postarać się poznać kraj i życie sąsiadów.
WOJCIECH ORLIŃSKI. SZTOKHOLM. PRZEWODNIK. ŚLADAMI BOHATERÓW STIEGA LARSSONA. Wydawnictwo PASCAL, Bielsko-Biała 2013, s. 192. Cena 34,90 zł.