Zabawy podmiejskie
Na taki mecz w małej miejscowości zwykle czeka się całe życie. Przyjedzie wielki klub. Mają go wspominać dzieci i wnuki. Gorzej, jeśli hordy pijanych Hunów w dresach zamienią święto w horror. Awantury w Łomiankach nie były czymś wyjątkowym. Polska piłka,
Zarządca stadionu w Raciążu, pan Andrzej, pokazuje wiszące w pokoju prezesa proporczyki. Błękitni grali z zespołami dawnej Jugosławii, NRD, a nawet z Algierii. Ale nazwy takie jak Diana Stara Pazova, Motor Ludwigsfelde czy FC Herral nie pobudzają wyobraźni zwykłego kibica, są jedynie ciekawostką z odległej przeszłości. Mecz z Polonią Warszawa to być może jedno z najważniejszych wydarzeń w historii klubu. A może nawet najważniejsze – obok wygranych baraży z Jednością Żabieniec, które dały drużynie awans do V ligi. Wtedy stadion też był pełny. Dlatego prezesowi Januszowi Chłopikowi nie przyszło do głowy, żeby oddać mecz walkowerem.
– Nie widzimy powodu. Poza tym w kolejnych ligach Polonia będzie miała podobne problemy – mówi Chłopik. Raciąż zawsze był miastem Legii. Tu jako piłkarz dorastał Marek Jóźwiak, który pochodzi z Krzeczanowa, wsi położonej niedaleko. Stąd jest Tomasz Arceusz, którego ojciec Jerzy zostanie wkrótce patronem miejscowego stadionu. Na mecz Błękitnych z warszawską Polonią jest wielka mobilizacja. Do Raciąża mają przyjechać kibice z okolicznych miejscowości, a być może warszawiacy.
Nie ma wolnego
Prezes Chłopik, który zresztą większość życia kibicuje warszawskiej Legii, uważa, że klub wyciągnął wnioski z wydarzeń w Łomiankach i poradzi sobie z organizacją. Wylicza błędy, które popełniono w podwarszawskiej miejscowości. Przede wszystkim taki, że kibice z charakterystycznym znakiem Powstania Warszawskiego na koszulkach przyszli we wczesnych godzinach przedpołudniowych i zaczęli spożywać alkohol. Poza tym ochrona. W Raciążu i na wjazdowych drogach wszystko ma być zabezpieczone. Na tutejszej komendzie pracuje 19 funkcjonariuszy i tego dnia nikt nie dostanie wolnego. Ale to oczywiście nie wszystko. Przyjedzie kilkuset policjantów, z Radomia i Płocka, profesjonalna firma ochroniarska, którą wynajął burmistrz, i stali ochroniarze, czy raczej działacze z żółtymi znacznikami.
– Wierzymy, że wszystko rozstrzygnie się na boisku i że będzie to święto futbolu – mówi Chłopik.
Znaczą terytorium
O ile kibice Polonii nie sprawiają kłopotów, o tyle wiadomo, że na większość meczów mają za nimi jeździć legioniści. Już na przedsezonowe sparingi Polonii przyjeżdżali chuligani z Legii. Stąd strach małych miaste-
Powiedzieli:
czek. Prezes MKS Ciechanów już zapowiedział, że myśli o tym, aby oddać mecz walkowerem. Janusz Chłopik słyszał, że część działaczy z innych klubów również jest za tym rozwiązaniem. Dla czwartoligowców z małych miast jak Raciąż duży klub to duży problem. Sprzedaż biletów i tak nie jest prowadzona, a do cateringu nie ma chętnych, bo kibice zbyt często biorą i nie płacą. Święto zamienia się w horror.
Przeglądając internet, co chwila można natknąć się na opisy „prawdziwych patriotów” jadących lub wracających z meczów, demolujących wagony pociągów, przepędzających matki z małymi dziećmi czy starszych ludzi do korytarzy pociągów czy wręcz wypraszających z autobusów. Do legendy przeszło spotkanie w Siwiałce, kilkadziesiąt kilometrów na – Nie oddamy Polonii Warszawa meczu walkowerem. Nie widzimy powodu. Janusz Chłopik, prezes Błękitnych Raciąż
*** – Dla nas to był początek końca naszego klubu. Wcześniej przychodziły tu rodziny z dziećmi, na każdym meczu było tu i 70 osób. Od tego czasu wszystko się zepsuło. Ludzie nie chodzą na mecze, trener stracił kontrolę, a zawodnicy – zapał. Klub się staczał, aż w końcu się rozwiązał. Tadeusz Buczyński, prezes Tęczy Siwiałki, o dawnych awanturach
z udziałem kibiców Lechii Gdańsk *** – Nie mogliśmy zorganizować tego meczu. Nie sprzedajemy biletów. A jak zareagowaliby kibice, gdybyśmy nie wpuścili ich na stadion? Boisko mieści się obok fabryki, na parkingu stoją samochody pracowników. Kto zapłaciłby za zniszczenia? Grzegorz Mikucki, prezes KS Paradyż, o powodach odwołania
meczu przeciwko ŁKS Łódź północ od Starogardu Gdańskiego. Kilkanaście minut po rozpoczęciu meczu kibice zobaczyli biegnącą w stronę boiska miejscową gospodynię. To była pani Jadwiga, kobieta na oko 45-letnia, z domu znajdującego się na drodze na stadion. Kilka minut wcześniej jeden ze sklepikarzy zobaczył w swoich drzwiach kilkunastu dobrze zbudowanych pijanych młodych ludzi w biało-zielonych szalikach. Ci wzięli ze sklepu, co uważali za stosowne i wyszli, nie płacąc. Ktoś coś zrzucił z półki, ktoś inny napluł na podłogę. Kibice oznaczyli swój teren. Sprzedawca zadzwonił szybko do znajomego, który na tej samej ulicy prowadził konkurencyjny sklepik. Ten zdążył zamknąć drzwi, ale nie zamknął bramy. Podpici chłopcy złapali z jego podwórza krowę i zaczęli ciągnąć ją do pobliskiego stawu. Przerażona pani Jadwiga próbowała krowę ratować. Chłopaków nie przekonał argument, że krowa ma za trzy tygodnie termin porodu. Ostatecznie z pomocą krowie ruszyli inni gospodarze i udało się ją uratować, choć już po szyję była zanurzona w błotnistym stawie. Pani Jadwiga pobiegła na boisko, zawołała policjantów, a gdy ci opuścili teren okalający boisko i pojechali do wsi, zaczęły się rozróby na stadionie czy raczej stadioniku. Część kibiców Lechii stanęła za bramką gospodarzy i zaczęła rzucać w bramkarza kamieniami. Każdy piłkarz, który szedł po piłkę, jeśli ta wyleciała na aut, był kopany, przewracany albo opluwany. Na uwagi miejscowych i sędziów, że stoją za blisko boiska, odpowiadali (według relacji w „Dzienniku Bałtyckim”): „Możemy stać 1 metr od linii bocznej, bo tak jest w Anglii, a wy, wieśniacy, skąd macie o tym wiedzieć, skoro nawet nie macie telewizorów”.
Dodatkowo dwóm miejscowym zawodnikom skradziono rowery, ale policjantom udało się je odzyskać.
Początek końca
– Dla nas to był początek końca klubu. Wcześniej przychodziły tu rodziny z dziećmi, na każdym meczu było tu i 70 osób. Od tego czasu wszystko się zepsuło. Ludzie nie chodzą na mecze, trener stracił kontrolę, a zawodnicy – zapał. Klub się staczał, aż w końcu się rozwiązał – mówi prezes Tęczy Siwiałki Tadeusz Buczyński, który liczy, że być może uda się zorganizować wszystko od początku. Oczywiście przydałaby się pomoc Lechii. Zniszczenia w samym klubie z Siwiałki wyceniono na ponad 2,5 tysiąca złotych (początkowo „Dziennik Bałtycki” pisał o 1800). Poza tym były straty sklepikarza, któremu nigdy nikt nic nie zwrócił. Lechia zobowiązała się dać Tęczy 27 piłek meczowych, komplet strojów i bramkę treningową. Zamiast tego przyjechała bramka, 8