Związki walczą
piłek treningowych i strój bramkarski. Uznano, że tyle wystarczy.
O kibicach Lechii awanturujących się w niższych ligach krążą legendy. Świadkowie opowiadali, że jeszcze z tego samego wyjazdu z Siwiałki wracali pekasem. Wysadzili z miejsc starszych ludzi, sami się rozsiedli i zażądali kursu do Gdańska. Kierowca zamknął drzwi i nie otwierał ich aż do przystanku, który sam ustanowił – przy wejściu na posterunek policji w centrum miasta.
Kajakarze
Mieszkańcy małych miejscowości na Lubelszczyźnie do dziś wspominają kibiców Motoru Lublin, którzy w IV lidze demonstrowali swoją wyższość nad miejscowymi. – Wchodzili do sklepów, restauracji, stacji benzynowych, brali jedzenie, picie, nie płacili. To była grupa licząca od 50 do 200 osób, w zależności od meczu. Gdy zbliżał się mecz, ludzie bali się wychodzić na ulicę. Wielkich awantur nie było, choć oczywiście zdarzały się przypadki pobić, ale to głównie na stadionach. Początkowo nikt nie spodziewał się, że może coś takiego być i organizatorzy meczów nie byli przygotowani na awantury. Co może zrobić trzech dziadków, którzy założyli żółte koszulki i udają ochronę? Dopiero z czasem policja wyciągnęła wnioski i opanowała sytuację. Po kilku kolejkach był spokój – mówi nam jeden z lubelskich dziennikarzy. Do historii przeszedł przypadek, gdy kibice Motoru w jednej z miejscowości wypoczynkowych wpadli do wypożyczalni kajaków, przegonili klientów i „wynajęli” kajaki na kilka godzin. Oczywiście zapomnieli zapłacić.
18 punktów za nic
Kibice Śląska Wrocław zaprzyjaźnieni z tymi z Lublina w III lidze w sezonie 2004/2005 nie notowali większych ekscesów. Może poza odebraniem spikerowi w Zielonej Górze mikrofonu, który był im potrzebny do wyznania miłości Wiśle i Lechii. Dopiero w 90. minucie ostatniego meczu ligowego z Polonią Słubice wbiegli na boisko, przez co klub został ukarany walkowerem. Polonia utrzymała się kosztem zespołu Motobi Kąty Wrocławskie, którego prezes głośno oskarżał działaczy ze Słubic o podpłacenie chuliganów z Wrocławia. Byłby to więc majstersztyk godny „Piłkarskiego Pokera”, jednak nikt nikogo za rękę nie złapał.
Gdy w IV lidze grał GKS Katowice, kilka klubów wolało oddać mecz walkowerem niż przyjmować tłumy fanów Gieksy. Albo zgody nie wydawała policja, albo miejscowe władze. W sumie zespół z Katowic zdobył dzięki walkowerom aż 18 punktów, choć faktem jest, że większość już w momencie, gdy awans zespołu nie podlegał dyskusji.
„Nie chcę awansu przy zielonym stoliku, ale skoro się boją, to ich problem. Ostatnio byliśmy w 900 osób, płotek miał metr wysokości i nic się nikomu nie stało” – pisał jeden z fanów GKS Katowice na kibicowskim forum internetowym.
Kibiców ŁKS-u obawiają się z kolei w IV lidze łódzkiej, tym bardziej że sam klub nie chce podjąć się organizacji wyjazdów. Mimo wyraźnej prośby działaczy KS Paradyż, członkowie zarządu ŁKS-u nie chcieli rozdzielać wejściówek. Umyli ręce od odpowiedzialności. – Nie mogliśmy zorganizować tego meczu. Nie sprzedajemy biletów. A jak zareagowaliby kibice, gdybyśmy nie wpuścili ich na stadion? Boisko mieści się obok fabryki, na parkingu stoją samochody pracowników. Kto zapłaciłby za zniszczenia? – pyta retorycznie Grzegorz Mikucki, prezes klubu KS Paradyż.
Wiadomo, że w podłódzkich miejscowościach kibicuje się raczej Widzewowi niż ŁKS-owi, dlatego obawy są uzasadnione.
Prezes Paradyża wolał oddać mecz walkowerem. Teraz spotkanie odwołał prezes Startu Brzeziny. To pewnie nie koniec, tym bardziej że fani ŁKS chcą jeździć na mecze w grupie liczącej ponad tysiąc osób, a na to nie są przygotowani mieszkańcy małych miejscowości. Głos z forum kibicowskiego: „Po co zatrudniać 11 piłkarzy, wystarczy wynająć grupę osiłków i awans gotowy”. Tę metodę stosują działacze ŁKS. Okazuje się jednak, że nie jest skuteczna, bo choć ostatni mecz, ze Startem Brzeziny, również został odwołany, to jednak się odbędzie. W okręgowym związku chcą, by odbył się też mecz Paradyż – ŁKS.
Kiedyś nie było sensu liczyć na okręgowe związki. Teraz i działacze się cywilizują, choć szefowie klubu z Łomianek, których Mazowiecki Związek Piłki Nożnej uznał jedynymi winnymi, mają prawo być rozczarowani.
Razem z policją
– Uznaliśmy, że wina leży wyłącznie po stronie organizatora, a więc klubu – przyznaje wiceprezes MZPN ds. bezpieczeństwa Mirosław Starczewski. Dodaje jednak, że sytuacja się nie powtórzy. Razem z policją i przedstawicielami małych klubów starają się doprowadzić do sytuacji, by wszystkie mecze z udziałem Polonii były rozegrane.
– Wierzymy, że w Raciążu mecz będzie trwał 90 minut i wszystko przebiegnie sprawnie. Ludziom, którzy mają zamiar przyjechać i nie zamierzają przestrzegać przepisów, po prostu nie opłaca się tam być – ostrzega Starczewski.