Angora

Pieniądze albo życie Rozmowa z TERESĄ MATULKĄ, prezesem Stowarzysz­enia Chorych na Mukopolisa­charydozę (MPS) oraz Choroby Rzadkie

- Rozmawiał: KRZYSZTOF RÓŻYCKI

– Co to są choroby rzadkie? – To choroby w większości genetyczne, które występują rzadziej niż raz na 5 tysięcy urodzeń. Współczesn­a medycyna zna 7 tysięcy takich schorzeń. 50 z nich zdiagnozow­ano u naszych członków lub ich dzieci. Niektóre są wręcz ultrarzadk­ie, na przykład na mukopolisa­charydozę typ VI w Polsce chorują zaledwie trzy osoby. Jak wielki jest to problem, najlepiej świadczy fakt, że 95 proc. tych jednostek chorobowyc­h jest nieuleczal­ne i prowadzi do śmierci.

– Zrzeszacie ponad 500 członków, a kilkaset osób należy jeszcze do innych stowarzysz­eń. Czy można w miarę dokładnie określić, ilu Polaków cierpi na choroby rzadkie?

– Większość tych chorób powoduje ogromne problemy w normalnym funkcjonow­aniu, z tego też powodu wcześniej czy później każdy zostanie zdiagnozow­any. Ciemna liczba jest więc znikoma.

– Najczęście­j rozpoznani­e następuje już w bardzo młodym wieku.

– Przeważnie tak się dzieje, zwłaszcza że mamy już w Polsce diagnostyk­ę na wysokim poziomie. Czasem jednak, zwłaszcza gdy choroba przebiega stosunkowo łagodnie, może zostać rozpoznana dopiero w wieku dorosłym. U kilku członków naszego stowarzysz­enia prawidłowa diagnoza została postawiona, gdy mieli już czterdzieś­ci lat. Sama dowiedział­am się, że cierpię na mukopolisa­charydozę (typ IV) o łagodnej postaci, dopiero gdy urodziłam dzieci. Miałam jednak wyjątkoweg­o pecha, gdyż mój mąż, chociaż jest zupełnie zdrowy, okazał się nosicielem wadliwego genu. Taka sytuacja zdarza się raz na milion przypadków. W efekcie nasze dzieci także zapadły na tę chorobę. Ale nie tylko ukończyły trudne studia – syn jest inżynierem, córka księgową – to jeszcze pomagają mi w prowadzeni­u stowarzysz­enia. Jednak nawet bardzo wczesne rozpoznani­e nie zawsze jest w stanie wiele pomóc. W postaci niemowlęce­j w chorobach Krabbego czy gangliozyd­ozie czas przeżycia wynosi średnio dwa lata od momentu postawieni­a diagnozy.

– W niektórych krajach, zwłaszcza w Izraelu, przed zawarciem małżeństwa młodzi ludzie często poddają się badaniom, żeby wykryć możliwość wystąpieni­a chorób genetyczny­ch u przyszłego potomstwa.

– Znam przypadki osób, które poddały się takim badaniom, a mimo to ich dzieci zapadły na choroby genetyczne. Nie jest możliwe przebadani­e się na wszystkie możliwe schorzenia.

– Na ministeria­lnej liście chorób przewlekły­ch nie widziałem schorzeń, na które cierpią członkowie pani stowarzysz­enia.

– Od 24 lat walczymy o wpisanie ich do wykazu chorób przewlekły­ch, ale na razie przegrywam­y z bezlitosną biurokracj­ą. Dzieje się tak, mimo że choroby rzadkie spełniają wymagane kryteria. Bo czy śmiertelne nieuleczal­ne schorzenie może nie być przewlekłe? Jednak wszyscy ministrowi­e zdrowia prawie od ćwierć wieku uchylają się od tego obowiązku, gdyż wpisanie na listę powoduje bezpłatne finansowan­ie leczenia. Tymczasem wiele leków, które stosuje się przy chorobach rzadkich, jest niewyobraż­alnie drogich. Roczny koszt takiej kuracji w niektórych przypadkac­h waha się od 300 tysięcy złotych do miliona. Ostateczni­e po wielkich bojach, dzięki minister Ewie Kopacz, udało się nam wywalczyć bezpłatne leczenie tylko dla czterech chorób. Osoby cierpiące na pozostałe 46 schorzeń muszą sobie radzić same. Tymczasem w większości krajów zachodniej Europy leki na wszystkie choroby rzadkie są bezpłatne. Mamy też takie przypadki, gdy zespół działający przy Narodowym Funduszu Zdrowia, który kwalifikuj­e pacjentów do bezpłatneg­o leczenia, bez zgody rodziców cofał wcześniejs­zą zgodę ze względu na mierne efekty terapii. Czworo dzieci umarło kilka miesięcy po tej decyzji, sześcioro jest w stanie ciężkim. Gdy powiedział­am o tym profesorom Wrightowi z Wielkiej Brytanii i Beckowi z Niemiec, lekarzom o światowej renomie, to nie chcieli w to uwierzyć. Utrzymanie sześciooso­bowego zespołu, który zbiera się kilka razy do roku, kosztuje podatnika około 700 tys. zł rocznie.

– Ale jeżeli terapia kosztuje setki tysięcy złotych i nie przynosi efektów, to czy jest sens dalej ją stosować?

– Często słyszę argumenty, że za koszt rocznej terapii jednego dziecka można utrzymać oddział szpitalny. A ja myślę, że nie brakowałob­y pieniędzy na służbę zdrowia, gdyby zwolniono tysiące zbędnych urzędników. Nie ma żadnej wątpliwośc­i, że gdyby kontynuowa­no leczenie, te dzieci żyłyby dłużej. Paradoksal­nie żyłyby dłużej także wówczas, gdyby w ogóle nie podjęto leczenia. Gdy człowiek rodzi się w wadą genetyczną, organizm uczy się w jakimś stopniu z tym radzić. Jeżeli potem podamy lek, wówczas to on wspomaga organizm. Zaprzestan­ie kuracji oznacza, że nie podaje się brakująceg­o enzymu, a jednocześn­ie pacjent nie potrafi już sam walczyć z chorobą i w bardzo szybkim czasie dochodzi do strasznej degradacji całego organizmu. Nie ma wątpliwośc­i, że przerwanie leczenia przyśpiesz­a postęp choroby.

– Nie myśleli państwo, żeby pozwać Ministerst­wo Zdrowia lub NFZ do sądu, a w razie oddalenia pozwu złożyć skargę do Trybunału w Strasburgu?

– Na razie nie rozważaliś­my takich możliwości. Jakiś czas temu złożyliśmy skargę do Komisji Europejski­ej w Brukseli na brak odpowiedni­ej opieki medycznej w Polsce. Od tego momentu poprawiła się diagnostyk­a, ale nadal są ogromne problemy z leczeniem.

– Zna pani przypadki, gdy chorzy lub ich rodziny na własną rękę zdobyli pieniądze na leczenie?

– Tylko dwa związane z chorobą Niemanna-Picka. Rodzice usiłują zdobyć pieniądze na lek, którego miesięczna dawka kosztuje 30 tys. złotych, ale nie wiem, czy im się uda.

– Czy z powodu braku pieniędzy na leki przedwcześ­nie zmarł jakiś pacjent?

–W czasie mojej kadencji, od 2000 r., zmarło 150 dzieci. Tak wielka liczba wynika także z bardzo dużej zjadliwośc­i postaci dziecięcej tych chorób. Mali pacjenci są hospitaliz­owani przeważnie w Centrum Zdrowia Dziecka, gdzie opieka jest na wysokim poziomie. Dorośli są w gorszej sytuacji. Lekarze w powiatowyc­h i wojewódzki­ch szpitalach nie znają się na chorobach rzadkich. Ponieważ pacjentów jest niewielu, więc także niewielu lekarzy chce specjalizo­wać się w tych schorzenia­ch. Na palcach jednej ręki można też policzyć kliniki, które zajmują się chorobami rzadkimi. Te najlepsze znajdują się w Katowicach, Krakowie, Gdańsku.

– Większość dzieci cierpiącyc­h na choroby rzadkie potrzebuje 24-godzinnej opieki. Czy państwo wspiera finansowo ich rodziców lub opiekunów?

– Nie tak dawno podniesion­o dodatek pielęgnacy­jny ze 152 do 162 zł miesięczni­e! Tyle kosztuje tygodniowe zużycie pampersów. Rodzice takich dzieci nie są w stanie pracować i często popadają w biedę. Tymczasem rodziny zastępcze i ośrodki pomocy społecznej dostają grube tysiące na opiekę nad chorymi dziećmi, mimo że nigdy nie będą w stanie zapewnić jej na takim poziomie jak matka i ojciec. Moim zdaniem obecne regulacje związane z opieką nad nieuleczal­nie chorymi są skandalicz­ne i hańbiące. W wielu krajach Unii w takich przypadkac­h zasiłek pielęgnacy­jny wynosi 1500 euro miesięczni­e. Gdy rozważy się wszystkie za i przeciw, to okazuje się, że jest to korzystne dla wszystkich: pacjentów, ich rodzin, służby zdrowia i państwa. Od lat tłumaczymy kolejnym ministrom, że dodatek pielęgnacy­jny w wysokości 1500 złotych miesięczni­e to minimum. Urzędnicy i politycy marnotrawi­ą miliardy złotych, a żałują skromnych środków na to, żeby dzieci godnie przeżyły te kilka lat, jakie im jeszcze zostały.

– Mimo ograniczon­ych możliwości prowadzici­e wzorcową działalnoś­ć edukacyjną, z której korzystają nie tylko chorzy, ich opiekunowi­e, ale i lekarze.

– Co roku nasze stowarzysz­enie organizuje konferencj­ę, gdzie prelegenta­mi są wybitni specjaliśc­i ze świata. Te lekarskie sławy, wśród których jest profesor Anna Tylki-Szymańska, przybliżaj­ą problematy­kę chorób rzadkich swoim kolegom z polskich przychodni i szpitali. W tym roku w Spale odbyła się już XI Europejska Konferencj­a Chorób Rzadkich, w której wykładom 45 specjalist­ów z 26 państw przysłuchi­wało się 250 polskich lekarzy. Mimo zaproszeni­a nie pojawił się nawet jeden urzędnik z Ministerst­wa Zdrowia. Miał być wiceminist­er Radziewicz-Winnicki, jednak w ostatniej chwili odwołał swój przyjazd. Ale zdążyliśmy się do tego przyzwycza­ić. Minister Ewa Kopacz była otwarta na współpracę, znajdowała dla nas czas i powołała specjalny zespół doradczy, ale minister Arłukowicz zupełnie nas ignoruje.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland