Jak tata mógł zrobić coś takiego
Śmierć w płynie
„Po borygo się nie rzygo”, tylko umiera. I tak właśnie zrobili dwaj panowie balangujący w Kleczewie. Gdy ich gospodarz poszedł spać, a wódka się skończyła, znaleźli płyn do chłodnic i, mimo że wiedzieli, iż to niebezpieczne, wypili go na spółkę. Nazajutrz kolega znalazł ich w ogrodzie. Nierozgrzanych.
Na podst. inform. prasowych
Kolekcjoner kości
56 czaszek i 55 innych ludzkich kości znalazła policja u 47-latka z Austrii. Facet ukradł je z kościelnej krypty i zabrał do własnego mieszkania, a potem handlował szczątkami na pchlim bazarze. Policji wyjaśnił, że była to swoista reklama, mająca przyciągnąć ludzi do jego prywatnego muzeum.
Na podst. www.itvl.pl
Paląca durnota
Trwa proces, który ma ustalić, czy szczątki znalezione w domowym piecu w rumuńskim Dogaru to pozostałości bezcennych obrazów Picassa, Matisse’a i Moneta, skradzionych z muzeum Kunstahl w Rotterdamie. Właścicielka domu, matka jednego z mężczyzn oskarżonych o tę kradzież, zeznała, że spaliła dzieła warte 100 – 200 mln euro, by „ukryć dowody”.
Na podst. „Metra”
Człowiek oświecony
Dorośli powinni wiedzieć, że prąd zabija, a jednak 34-latek z Chorzowa wspiął się na słup podtrzymujący sieć trakcyjną nad torami i próbował przeciąć przewody. Mało kto będzie więc pewnie zdziwiony, że został śmiertelnie porażony. Zaskakiwać może natomiast fakt, że są kolejne takie przypadki.
Na podst. inform. prasowych
Imieninowy zawrót głowy
Policjanci z Wisconsin zatrzymali busa. Jechał wężykiem, więc nie byli zaskoczeni, gdy znaleźli przy kierowcy marihuanę. W osłupienie popadli dopiero wtedy, gdy się przedstawił. – Beezow Doo-doo Zopittybop-bop-bop – usłyszeli z jego ust. Imię potwierdził wpis w dowodzie. Facet wcześniej nazywał się Jeffrey Wilschke, ale uznał to za banalne. Szczególnie na haju.
Na podst. www.usatoday.com
Prawdziwa rakieta
Młodą kibickę żużla zatrzymała policja po meczu Startu Gniezno i Stali Gorzów. Powodem było wniesienie przez nią na stadion wyrobów pirotechnicznych. Dokonała tego w ciekawy sposób, gdyż świece dymne ukryła w... staniku. Za swe czyny (nieobyczajne) stanie przed sądem dla nieletnich.
Na podst. „Przemiany na Szlaku Piastowskim”
Kierowca scanii w pierwszej chwili pomyślał, że to żart, gdy zobaczył jadącego wprost na niego mercedesa vito. Zwłaszcza że tamten nikogo nie wyprzedzał. Kiedy zaczął trąbić i migać światłami, a auto z przeciwka jechało dalej lewym pasem drogi, był przekonany, że kierowca zasłabł za kierownicą.
Nie zasłabł. W tym czasie szarpał się z żoną, która chciała odbić kierownicą w prawo. Krzyczała: „Puść tę kierownicę!”. Krzyczały też siedzące z tyłu córki.
Urszula S.: – Byłam coraz bardziej przerażona, bo ten tir był coraz bliżej. Cały czas trąbił i mrugał światłami, ale jak chciałam tą kierownicą z całych sił odbić, mąż coraz bardziej szarpał nią w lewo.
– Ten mercedes był już coraz bliżej mnie i w ogóle nie hamował. Odniosłem nawet wrażenie, że przyspieszał. Wcale nie chciał uniknąć tego zderzenia. Kiedy próbowałem odbić w innym kierunku, to on kierował się wprost na moją ciężarówkę – można powiedzieć, że wręcz celowal w środek. Ale prawe koła mojej scanii jechały już po poboczu, a lewe po krawędzi jezdni. Dlatego mercedes tylko otarł się o mnie – zezna później w prokuraturze iw sądzie Waldemar Z.
Urszula S.: – Otarliśmy się o tę cieżarówkę i zatrzymaliśmy w rowie. Zaczęłam wypinać z fotelika najmłodszą córkę. Marek wciąż siedział za kierownicą i nic nie mówił. Ja już wtedy siedziałam w rowie z Amelką na rękach. Miała krew na twarzy, bo skaleczyła ją pęknięta szyba. Słyszałam, jak najstarsza córka przeprasza tego kierowcę, a średnia nadal siedzi w samochodzie i kopie nogami w siedzenie. Dopiero jak mąż wysiadł, rzuciła mu się na szyję i krzyczała: „Nigdzie stąd nie pójdziesz!”. A Marek chyba powiedział: „Dajcie mi teraz zapalić”...
Kierowca scanii natychmiast zadzwonił po policję, pogotowie i podszedł do mercedesa. Zobaczył siedzącego nieruchomo za kierownicą męż- czyznę. Na pewno był przytomny, ale nie reagował na żadne pytania.
– Podeszła natomiast do mnie dziewczyna, jak się okazało – najstarsza córka tego kierowcy. Płakała i przepraszała za ojca. A strażakom i policjantom powiedziała, że on chciał popełnić samobójstwo, a przy okazji zabić ich wszystkich.
Anna S., córka: – Kiedy już przyjechała policja i pogotowie, nie interesowałam się swoim stanem, tylko powiedziałam, żeby ojciec został zamknięty, bo ja się go bardzo boję. Dlaczego tak powiedziałam? Dlatego, że normalny człowiek nie mógłby zrobić czegoś takiego. Później przesłuchujący mnie policjant powiedział wprost: „Dziewczyno, dobrze, że twoja mama odbiła tą kierownicą, bo dziś już byśmy ze sobą nie rozmawiali...”.
Niewiele miał natomiast do powiedzenia sprawca wypadku.
– Nie wiem, jak do tego doszło, straciłem świadomość i nic nie pamiętam. Byłem bardzo zmęczony i pewnie zasłabłem. Przytomność odzyskałem dopiero w karetce pogotowia. I nie potrafię powiedzieć, dlaczego wykonałem taki manewr, w ogóle go nie pamiętam – powie na pierwszym przesłuchaniu Marek S.
Podczas kolejnej rozmowy z prokuratorem przyzna się tylko do tego, że prowadził auto, nie mając prawa jazdy, które zabrano mu kilka lat temu za jazdę po pijanemu. I zwierzy się:
– Jestem wyczerpany psychicznie swoją sytuacją.
– To znaczy czym? – dociekał prokurator.
– Ano tym, że musiałem ukrywać rodzinę przed mafią. A kocham ich nad życie. Dlatego myślę, że psychiczne zmęczenie doprowadziło do tej sytuacji na drodze.
Marek S. opowiadał, że od dłuższego czasu miał długi u ludzi, których określał jako mafia.
– Dwa tygodnie przed tym wypadkiem musiałem zapłacić im kolejną ratę, czyli 15 tysięcy złotych. A ja nie miałem tych pieniędzy. Napisałem więc list do żony, że to już koniec. Ale po rozmowie z księdzem zrezygnowałem jednak z zamiaru skończenia ze sobą.
Szczegółowo opowiada też o swoich kłopotach.
– Od paru lat prowadziłem firmę budowlaną i często miałem problemy z uzyskaniem pieniędzy od inwestorów. Jeden z nich był mi winien 18 tysięcy złotych. We wrześniu 2011 roku przyszedł do mnie znajomy i powiedział, że zna ludzi, którzy mogą mi pomóc w odzyskaniu długu. Zgodziłem się i za tydzień przyszli ci ludzie. Powiedzieli, że odzyskają dług za 5 tysięcy złotych. Zapłaciłem. Po dwóch tygodniach znów przyjechali i powiedzieli, że sprawa wygląda cienko, bo ten inwestor coś kręci. Ale jak jeszcze im zapłacę, to go bardziej przycisną. Dopłaciłem 3 tysiące.
Ratowanie rodziny
przed mafią?
Mężczyźni znów mieli spotkać się z Markiem S. i powiedzieć, że raczej nie uda się odzyskać tego długu, bo inwestor jest bardzo uparty.
– Ostrzegli mnie też, że na mieście mnie ścigają i będzie mi potrzebna ochrona. Od tego momentu zacząłem im płacić 5 tysięcy złotych miesięcznie, za każdy dzień zwłoki doliczali tysiąc. W maju 2012 roku miałem już zaległe 16 tysięcy. Skontaktowałem się z kolegą, którego mama pracuje w prokuraturze. Doradził mi, żeby w pierwszej kolejności wywieźć gdzieś rodzinę, bo ci ludzie nie dadzą mi spokoju. A później powinienem złożyć zeznania w prokuraturze. Ale już nie zdążyłem, bo był ten wypadek.
Pod koniec maja Marek S. zadzwonił do innego kolegi z prośbą, żeby „ratował jego żonę”, a później w jego biurze żona znalazła list pożegnalny. Zaczynał się tak: „Jeżeli