Nie jestem wojownikiem
Rozmowa z JAROMIREM NOHAVICĄ, bardem, kompozytorem i poetą
Najpierw pisał teksty piosenek dla wykonawców muzyki pop. W latach osiemdziesiątych rozpoczął karierę pieśniarza, zyskując wielką popularność i uznanie w Czechach (mieszka w Ostrawie), Słowacji i Polsce. Ogromną zaletą Nohavicy jest bogate słownictwo, wyczucie śpiewności języka czeskiego, w którym zachwyca siłą, przejrzystością, wyrazistymi pointami, prostotą. Nagrał 8 płyt, wśród nich CD ze swoimi piosenkami w interpretacji polskich wykonawców. Polską publiczność podbił pod koniec lat 90. Na jego koncertach zawsze są tłumy, a każdy nowy krążek jest wydarzeniem. Płyty sprzedaje w dziesiątkach tysięcy egzemplarzy. Na jego piosenkach oparta jest ścieżka dźwiękowa do filmu „Rok diabła”, w którym gra samego siebie. We wrześniu znów koncertuje w Polsce.
– Mówią, że jest pan Polakiem, tylko mieszka po drugiej stronie Olzy...
– Jest to dla mnie bardzo miłe, bardzo... W Polsce jestem jak u siebie. Gdybym pojechał np. na Ukrainę, nie byłoby czegoś takiego, bo nie ma tej wspólnoty. Choć ludzie, którzy nie rozumieją słów piosenek, odbierają je sercem. Występowałem w Stanach Zjednoczonych, w sali, gdzie na 400 osób połowa była pochodzenia czeskiego, reszta nie, a reagowali świetnie. Ale wolę występować tutaj, to jest moje podwórko, choć lubię poznawać nowe kraje. Przyznaję, że jestem reliktem epoki austro-węgierskiej. Czechy, Słowacja i Polska – to mój region.
– Gdy występuje pan w Polsce, ma pan przygotowany specjalny repertuar, inny od tego dla Czechów i Słowaków?
– Każdy swój koncert próbuję tak skonstruować, jakby to była premiera. Jeżeli chodzi o repertuar, to utwór funkcjonuje tylko w tej jednej chwili, z jedynym człowiekiem, w jedynym klimacie. W poniedziałek ta sama pieśń zabrzmi zupełnie inaczej niż we wtorek. Wszystko zależy od nastroju, publiczności, energii.
– Jakie piosenki najbardziej podobają się polskiej publiczności?
– Zauważyłem, że Polacy lubią smutne, romantyczne pieśni; wyróżniają w moim repertuarze to, czego brakuje im na polskiej scenie. Podoba się im trochę czeskiej ironii, która jest w moich pieśniach, czeskiego dystansu i uśmiechu.
– Czym inspiruje się pan, tworząc piosenki?
– Życiem, całym jego wachlarzem, tym, co mnie otacza... Piszę pieśni o wszystkim.
– Dla Polaków śpiewa pan po polsku czy po czesku?
– Generalnie śpiewam po czesku i zauważyłem, że Polacy to lubią, ale konferansjerkę prowadzę po polsku. Tylko dwie, trzy pieśni próbuję śpiewać po polsku.
– Gdzie nauczył się pan języka polskiego?
– Nauczyłem się sam, bo bardzo chciałem. Kiedy przeprowadziłem się do czeskiego Cieszyna, gdzie mieszkała moja przyszła żona, nie mogłem przejść przez granicę do Polski, bo komunizm na to nie pozwalał. Na przekór zacząłem czytać polskie książki. Miałem zadanie ułatwione, bo pracowałem w bibliotece. Kiedy skończył się komunizm i mogłem wreszcie jeździć do Polski, to ciągle w tym języku gadałem i gadałem..., aż się dogadałem. Teraz czytam wielki polski słownik frazeologiczny.
– Jak to się dzieje, że sprzedaje pan płyty w dziesiątkach tysięcy egzemplarzy, mimo że nie mają żadnej reklamy?
– Gram swoje koncerty w taki sposób, żeby widz chciał przyjść za kilka lat, żeby kupił moje płyty, żeby polecał mój koncert innym. W ten sposób grono moich zwolenników ciągle się powiększa.
– Nie zawsze dobrze się panu wiodło. Po drodze były upadki...
– Były, bo jak to w życiu: raz idziemy do góry, raz jest okres zniżkowy.
– Od początku był pan śpiewakiem folkowym?
– Po raz pierwszy publicznie wystąpiłem 30 lat temu. Miałem w ręku gitarę i śpiewałem swoje pieśni. I tak jest po dzień dzisiejszy. Nie nazywałbym tego, co robię, muzyką folkową.
– Mało kto wie, że z wykształcenia jest pan bibliotekarzem.
– Lubiłem książki, obcowanie z nimi i nadal tak jest. Ciągle czuję się bibliotekarzem.
– Zanim zaczął pan śpiewać, pisał pan teksty piosenek. Kiedy ta przyjemność przemieniła się w pracę?
– Zaczynałem od pisania pieśni dla siebie. Miałem wtedy 13 lat i bardzo mnie to bawiło; dzisiaj również. Nie uważam tego za pracę, traktuję nadal jako hobby.
– Kiedy zapragnął pan sam stanąć na scenie?
– Chciałem śpiewać od chwili, gdy napisałem pierwszą pieśń. Miałem 14 lat i siedziałem na trzepaku. Słuchali mnie rówieśnicy z podwórza – to była pierwsza publiczność.
– Kiedy zaczął pan śpiewać publicznie jako dorosła osoba? – Miałem 29 lat. – Dosyć późno, wiele gwiazd w tym wieku gaśnie. – Ja nie jestem gwiazdą. – Jest pan artystą ponadczasowym i może długo śpiewać. – Zapraszam na mój koncert. – Co dało panu szansę śpiewania zawodowego?
– Festiwale folkowe. Ale nie mówmy o śpiewaniu w kategorii szansy, która jest tylko nadzieją, a ja jestem bardzo ostrożny.