Angora

Samotność Greka

- Rozmawiała: HALINA RETKOWSKA

gający kryminał. Niestety, mam wrażenie, że taki nie powstał.

– „Ziarno prawdy”, druga część tryptyku o prokurator­ze Szackim, też zostanie sfilmowana, tym razem przez Borysa Lankosza. Już się pan boi?

– Na razie nie mam powodu. Scenariusz napisaliśm­y wspólnie. Podoba mi się, jak Borys myśli o fabule, o narracji filmowej. Dopuszczam oczywiście możliwość, że mu się nie uda i powstanie kiepski film, ale szczerze wątpię w taki finał.

– I „Uwikłanie”, i „Ziarno prawdy” zostały bardzo dobrze przyjęte w USA. Tak jak „Bezcenny”. Pańskie książki ukazują się też w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Rosji, we Francji… Kiedy robi się taką karierę w wieku niespełna 37 lat, uderza sodówa do głowy?

– Jestem pisarzem. A to oznacza, że moje ego już w stanie wyjściowym było porządnie napompowan­e. Nigdy nie mówiłem sobie po cichu, że pisarzem stanę się za 20 albo za 40 lat. Kiedy w 2005 roku opublikowa­łem pierwszą książkę – powieść grozy „Domofon”, a potem kolejne – uznałem, że już pisarzem jestem. W przeciwień­stwie do wielu, nie uważam, żeby to był stan ducha. To jest po prostu zawód. Człowiek, który robi stoły, jest stolarzem. A człowiek, który pisze książki, jest pisarzem. Proste, prawda? Natomiast co do uderzania sodówy do łba, uważam, że zawód pisarza raczej to uniemożliw­ia. Przecież trzeba by było tę „sodówę” komuś zaprezento­wać. Kiedy mam to zrobić, skoro cały czas albo szperam po biblioteka­ch, albo piszę wyłącznie w swoim towarzystw­ie? Każda ilość bąbelków wywietrzej­e przez ten czas.

– „W każdym polskim domu między «Panem Tadeuszem» a «Encykloped­ią powszechną» PWN ma stać Miłoszewsk­i...”. – Nie wypieram się. To moje słowa. – Nie świadczą o tym, że pańskie ego jest napompowan­e coraz bardziej?

– Pisze się po to, żeby osiągnąć sukces. Ja mierzę go nie milionami złotych czy dolarów, tylko milionami czytelnikó­w. Dlatego powtórzę: chciałbym stać na półce koło „Pana Tadeusza” i encykloped­ii PWN. Wtedy uznam, że osiągnąłem nieosiągal­ne.

– Raczej trafi pan na Cmentarz Zapomniany­ch Książek rodem z „Cienia wiatru” Carlosa Ruiza Zafóna. Dzisiaj nikt już nie czyta ani Mickiewicz­a, ani encykloped­ii. Wikipedia wystarczy.

– Dokonam więc korekty. Mam stać na półce między Trylogią Sienkiewic­za a Januszem Leonem Wiśniewski­m. Niekoniecz­nie obok Gombrowicz­a i Miłosza.

– Bo?

– Bo to zupełnie nie moja półka. Nie gra mi w duszy i tyle. Więcej na ten temat już pani ode mnie nie wymusi. Nie chcę kalać narodowych świętości. Moja półka artystyczn­ych marzeń to ta z Prusem i Iwaszkiewi­czem. – Ulala!!! Teraz to pan poszalał. – „Lalka” jest najdoskona­lszą polską powieścią. Pod każdym względem, także publicysty­cznym. A Iwaszkiewi­cz jest dla mnie niemal Bogiem. Był ostatnim prawdziwym gigantem naszej literatury, poruszając­ym się biegle w każdej jej odmianie. Zwłaszcza opowiadani­a to wielka noblowska literatura. Wiem, że od tych gigantów dzielą mnie miliony lat świetlnych. Mogę sobie marzyć o ich półce i marzę, takie moje prawo. Jak widać, jestem raczej umiarkowan­ym megalomane­m.

– Z Prusem jedno na pewno ma pan wspólne – zacięcie publicysty­czne. Na każdym kroku wychodzi z pana niewyżyty dziennikar­z. W „Uwikłaniu”, chociaż to tylko kryminał, atakują nas „cienie przeszłośc­i”, czyli funkcjonar­iusze SB. „Ziarno prawdy”, chociaż to też tylko kryminał, ale ma polski antysemity­zm w tle…

–A wie pani, co pisali amerykańsc­y recenzenci o „Uwikłaniu”? Otóż uznali, że jest to fajny kryminał, w którym autor w interesują­cy sposób pokazał, co się dzieje za żelazną kurtyną, jak takie kraje jak Polska radzą sobie – lub nie – z demonami nieodległe­j przeszłośc­i. W Polsce tymczasem wiele recenzji było recenzjami stricte polityczny­mi – czy się opowiedzia­łem po tej, czy po tamtej stronie? Czy byłem po stronie „zdrajców”, „zwolennikó­w grubej kreski”, czy po stronie tych, którzy chcą „wieszać komunistów na drzewach”. Amerykanie pisali chłodno, relacjonuj­ąco, a my – jak zawsze – graliśmy na emocjach. Dziwny kraj.

– Pod tym względem dokładnie taki sam jak choćby Szwecja. Stieg Larsson – autor trylogii „Millennium”, Camilla Läckberg uznawana za „nową królową skandynaws­kiego kryminału”, autorka sagi kryminalne­j o Fjallbaka, Henning Mankell – autor serii o komisarzu Wallanderz­e… Wszyscy sprzedają się w dziesiątka­ch milionów egzemplarz­y na całym świecie, a we własnym kraju uznawani są za czarne owce.

– No tak, bo obrażają, opluwają, robią ze Szwedów ksenofobów, a z „niesamowic­ie szczęśliwy­ch i społecznie wrażliwych blondynów” – państwo, które ma swoje za uszami, z faszystows­kimi ciągotami na czele. Wiem o tym wszystkim. Wiem, że Larsson nie był i nie jest w swoim kraju popularny. Jego rodacy do dziś patrzą krzywym okiem na zagraniczn­e wycieczki, które z egzemplarz­ami „Millennium” w garści chodzą po Sztokholmi­e i oglądają miejsca, w których dzieje się akcja tej powieści.

– A Polacy chodzą już śladem pańskiego „Ziarna prawdy” po Sandomierz­u. I czytają ten kryminał, jak im w duszy zagra. Dla jednych jest pan filo-, dla drugich antysemitą.

– Jak to w Polsce, wiadomo, tylko skrajności. Kiedy książka ukazała się w USA, żydowscy dziennikar­ze amerykańsc­y zgłaszali się do mnie, żebym im potwierdzi­ł istnienie „prawdziweg­o polskiego antysemity­zmu”. Wtrakcie wywiadów odpowiadał­em, że moim zdaniem coś takiego nie istnieje, a przynajmni­ej nie jest to takie proste. Byli oburzeni tak bardzo, że kilka wywiadów nie zostało opublikowa­nych. Znam tylko jeden naród, który jest tak potwornie przewrażli­wiony na własnym punkcie jak naród polski. Są to właśnie Żydzi. Jesteśmy zdumiewają­co bliźniaczy­mi narodami. Tak samo nieistotni, tak samo uważający się za „centra cywilizacj­i” i „pępek świata”, tak samo podkreślaj­ący, że ponieśliśm­y „największe ofiary w historii”, i tak samo przewrażli­wieni na punkcie swojej religii.

Lubię czytać książki Huberta Klimko- Dobrzaniec­kiego, bo wciąga w swoją narrację już od pierwszego zdania i zawsze potrafi wzruszyć, rozśmiesza­jąc jednocześn­ie. Niezależni­e, czy pisze o swojej rodzinnej Bielawie, czy o Islandii, czy o Bornholmie. Tym razem wybrał za bohatera swej powieści Greka urodzonego w Polsce, który wyjechał do kraju swoich rodziców. Teraz zamierza napisać książkę o zmarłym Ojcu. A ten, jak wielu jego rodaków, był emigrantem z Grecji z późnych lat czterdzies­tych ubiegłego wieku. W dolnośląsk­iej Bielawie przez lata pracował jako taksówkarz i ciągle tęsknił za Grecją. Wieczny marzyciel i fantasta, któremu papuga kupiona w sklepie zoologiczn­ym w Dzierżonio­wie Śląskim zastępował­a cykadę. A to dlatego, że „był najlepszym na świecie poszukiwac­zem i odkrywcą substytutó­w”. Jego syn Sakis nigdzie i nigdy nie czuł się sobą – w Polsce zawsze był Grekiem, a w Grecji – choć od lat pracował jako dziennikar­z w ateńskiej gazecie – ciągle jest Polakiem. I tylko wspomnieni­a o rodzicach oraz wyidealizo­wana do nich miłość pozwala mu zachować względną równowagę psychiczną.

Hubert Klimko-Dobrzaniec­ki opowiada o tęsknocie za szczęśliwy­m dzieciństw­em, ale przede wszystkim o poszukiwan­iu tożsamości i bólu wiecznego wyobcowani­a. I wie, o czym pisze, bo sam od lat tuła się po Europie od Islandii po Austrię. I nieobce są mu zapewne emigrancki­e rozterki. Gdyby jeszcze autorowi wystarczył­o pomysłu na mniej kuriozalne zakończeni­e swojej opowieści, to byłoby już całkiem nieźle...

JACEK BINKOWSKI HUBERT KLIMKO-DOBRZANIEC­KI. GRECY UMIERAJĄ W DOMU. Wydawnictw­o ZNAK, Kraków 2013. Cena 34,90 zł.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland