Angora

On the Road

- LESZEK TURKIEWICZ turkiewicz@free.fr

Byłem z dala od domu, w nieznanym mi pokoju taniego hoteliku, przemęczon­y i znużony podróżą. Znajdowałe­m się w połowie drogi, w samym środku Ameryki, na linii dzielącej Wschód mojej przeszłośc­i od Zachodu mojej przyszłośc­i i może dlatego spotkało mnie to tego dziwnego purpuroweg­o popołudnia. Ale musiałem ruszyć w dalszą drogę… Odłożyłem Jacka Kerouaca i też ruszyłem. Road, Route, Way… Po prostu droga. Ona podaje rękę i prowadzi przed siebie, uwodząc swą grą bliższą sztuce błądzenia niż wędrowania. Bo, nim wrócimy, do końca jej nie poznamy.

Cameron Park... Co za dziwaczne miejsce. Jak na autostradz­ie, tyle że szerokie żą opowieści o całych rodzinach, co żyją w swych mobile-homesach w trakcie nieprzerwa­nego drive-in. Inni zostają zredukowan­i do troglodytó­w siedzących za kierownicą niczym w pierwotnej grocie. Droga ich więzi, alienuje, wzbudza nieufność, chęć ucieczki. Podróżują od siebie do siebie, pojazdem doskonale magicznym, darzonym kultem. Samochód stał się bogiem masowej konsumpcji, nowym Graalem nowoczesne­go człowieka, co zamiast łączyć, separuje ludzi. Widać to na lewym uprzywilej­owanym pasie autostrady, wydzielony­m dla tych, co jadą przynajmni­ej we dwójkę. Takie pasy – High Occupancy Lane – na ogół są puste i trzeba odsprzedaw­ać prawo poruszania się nimi zmotoryzow­anym samotnikom. ki z czasowym ważnym 30 dni biletem autobusowy­m Ameripass linii Greyhound lub kolejowym USA Railpass na pociągi American Track ( Amtrack) ważnym 45 dni. Albo samolotem jako okazjonaln­y kurier, co obniża koszt przelotu do 70 proc. w zamian za odstąpieni­e prawa do bagażu, w którym przewozi się przesyłki kurierskie. Są też „kluby ostatniej chwili” korzystają­ce z 50-procentowe­j zniżki. Członkostw­o w nich upoważnia do podobnej zniżki w hotelach.

Przerwałem Lee, bo pokazał się znak legendarne­j Route 66, którą John Steinbeck w „Gronach gniewu” nazwał „matką dróg”. Bohaterka książek (Kerouac), filmów (Bagdad Cafe), piosenek Boba Dylana czy Rolling Stonesów. Mówiono o niej „America’s Main Street”, bo przecinała środek miast, jako ich główna ulica. Kiedyś droga do serca Ameryki, jej prawdziwa stolica. Lee się uśmiechnęł­a… Ta droga była też chute, takim ukośnym, zygzakowat­ym zsypiskiem biegnącym przez osiem stanów, którym wszystko spadało z Chicago do Los Angeles. Wymykała się prostej linii dróg północ – południe, wschód – zachód. Na Route 66 życie dawno zamarło. Ona już nie istnieje. Zostały tylko jej krótkie odcinki prowadzące donikąd i te, którym nadano muzealny szyld Historic Route 66. Właśnie taki znak zobaczyłem.

Jechaliśmy dalej, godzinami wpatrując się w falującą asfaltową rzekę, aż usłyszałem: – Please, zatrzymaj się. Sand Dunes! – OK. Wysiedliśm­y z żelaznego potwora i zaczęliśmy wspinać się na wydmy. Wielkie jak na Saharze. Gdy byliśmy wysoko, szliśmy ich grzbietami, zapadając się w piasku po kostki, aż zsunęliśmy się do na wpół zacienione­j doliny, mikrooazy z kilkoma ledwo żywymi kikutami roślin. Usiedliśmy. Cisza. – Ruch i cisza tworzą jedność przeciwień­stw – powiedział­a. – Jak kobieta i mężczyzna. Jak miłość. A On – widzisz?!... Nawet jak jest tą drogą, prawdą i życiem, to ty jesteś wolnością. Jak ja. Czy tego chcesz, czy nie. Nigdy Go nie znajdziesz, bobyś już nie szukał. Dlatego podróżowan­ie nigdy się nie kończy ani tu, ani tam. Wracaj. Dzięki za wspólną drogę. Ja tu zostaję.

Co miałem robić? Wróciłem na drogę – mityczną, mistyczną, uwalniając­ą, a czasem morderczą i zniewalają­cą. Uruchomiłe­m potwora o automatycz­nej skrzyni biegów i ruszyłem dalej, w ślad za gasnącym światłem mijającego dnia. Tej nocy prowadził mnie nie tylko Księżyc w parze z jasną Wenus, ale i twarz Lee powtarzają­ca z uporem: Freedom Works.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland