Prawie jak Bordeaux
Mimo kryzysu, nieżyciowych przepisów, niesprzyjającego klimatu, braku wsparcia ze strony państwa produkcja i spożycie polskiego wina wzrasta o 20 proc. rocznie.
Makowice, niewielka wieś na południe od Świdnicy. Roztacza się stąd widok na leżące w dole miasto, Ślężę i Góry Sowie. Na łagodnych, wystawionych do słońca pagórkach dojrzewają okazałe kiście winogron. Regent, Pinot Blanc, Pinot Noir, Cabernet Dorsa, Leon Milot, Muskat, Riesling, Marshall Foch, Rondo, Chardonnay – dla laików nazwy tych szczepów brzmią tajemniczo, a wyglądają, przynajmniej na pierwszy rzut oka, bardzo podobnie. Trudno uwierzyć, że te szlachetne odmiany na stale zagościły na polskiej ziemi.
W ostatnich latach, czy to za sprawą ocieplenia klimatu, czy też dzięki nowoczesnej technologii, strefa wina wyraźnie przesuwa się na północny wschód Europy, obejmując nie tylko Lubuskie i Dolny Śląsk, ale także Małopolskę i Podkarpacie.
Położona w Makowicach Winnica Świdnicka zajmuje 4 hektary, co w naszych warunkach stanowi już duży areał.
– Od wielu lat w Świdnicy prowadzę sklep i warsztat samochodowy – mówi Ryszard Gut. – Razem z żoną zastanawialiśmy się, co kiedyś będziemy robić na emeryturze, i postanowiliśmy zacząć uprawiać winorośl. W 2004 r. zaczynaliśmy od 40 arów, a w przyszłym roku będziemy obsadzać kolejne 4 hektary, to znaczy, że osiągniemy powierzchnię, jaką ma przeciętna rodzinna winnica we Francji czy Hiszpanii.
Na początku Gutowie posadzili ponad 120 odmian, które kupo- wali w specjalistycznych firmach. Po kilku latach i szczegółowej selekcji zdecydowali się uprawiać zaledwie 15. Dziś mają własną zarejestrowaną szkółkę kontrolowaną przez Państwową Inspekcję Ochrony Roślin i Nasiennictwa.
– Winorośl nie jest wymagająca pod względem warunków glebo- wych – wyjaśnia pan Ryszard. – Można nawet powiedzieć, że im gorsza klasa ziemi, tym lepiej. We Francji widziałem bardzo znane winnice posadzone na glebie kamienistej i piaszczystej.
To, co oszczędzimy, kupując lichą ziemię VI klasy, to wydamy na drogie sadzonki. Obsadzenie hektara ziemi to dziś wydatek około 120 tysięcy złotych, a może jeszcze więcej.
– W naszym regionie winnice wymagają także ogrodzenia przed szkodnikami... dwunożnymi – śmieje się właściciel. sze koszty produkcji są większe niż na południu Europy czy w Ameryce Południowej. W restauracjach butelka polskiego markowego wina może kosztować nawet ponad 120 zł. Jednak tylko znikoma część tej kwoty zostaje u winiarza – większość trafia do kieszeni pośredników i restauratorów.
– Badania dotyczące spożycia wina w Polsce bardzo się od siebie różnią, podając wielkości od 2 litrów z kawałkiem do prawie 5 litrów przypadających rocznie na głowę statystycznego Polaka. To bardzo mało, zważywszy na to, że przeciętny Francuz, Hiszpan czy Włoch wypija średnio około 40 litrów rocznie, a mieszkaniec Watykanu – 62 litry!
– Myślę, że wypijamy około 4 litrów rocznie. Ale o wiele lepiej wygląda dynamika spożycia, która od pewnego czasu zwiększa się o 20 proc. rocznie. Coraz mniej Polaków pije tanie wina, a co piątego miłośnika tego trunku można już nazwać koneserem.