Połączyła nas metafizyka
55 się”. I o dwóch kulach wyprowadza psa, po drodze jeszcze zakupy robiąc.
– Chyba doszliśmy do sedna waszej bliskości. Jesteście po prostu do siebie podobni. No i każde z was jest dumne z dokonań drugiej osoby.
Zofia: – Jestem bardzo z Mariusza dumna. Chociaż duma to niewłaściwe słowo, raczej mam satysfakcję z tego, że mogę pochwalić się tą przyjaźnią.
Mariusz: – A ja jestem dumny, gdy widzę cię w różnych filmach. Jak Zosia dostaje większą rolę, mnie to strasznie podnieca. Muszę wszystko zobaczyć. Zagrała w 300 filmach, codziennie więc można trafić na nią w telewizji. Dzwonią do mnie: „Włącz, na Dwójce jest Zosia, na Polsacie jest Zosia, na Kulturze jest Zosia”.
– Może chociaż tantiemy pani Mariuszowi zapisze?
Zofia: – Ma zapisaną już połowę moich tantiem. Ale nawet nie przeczytał testamentu.
Mariusz: – Bo twoja śmierć, Zosiu, wydaje mi się nierzeczywista, bardzo odległa. Mam pozytywny stosunek do życia i pozytywny do śmierci.
Zofia: – Do mojej zwłaszcza (śmiech). Zostawię ci przy świadku takie przesłanie: „Człowiek ma prawo przyznawać się do błędów, ale nigdy do porażek”. Pamiętaj o tym. Porażka to jedna z najgorszych rzeczy w życiu. – Ale Mariusz nie miewa porażek. Zofia: – Miał na pewno, tylko o tym nie mówi.
Mariusz: – Bo wytworzyłem w sobie taką cechę, żeby nie wiązać z czymś za dużych oczekiwań. Przyjdzie to, co ma przyjść. Gdybym przywiązał się do myśli, że „Gottland” dostanie nagrodę Nike, to jak bardzo bym przeżywał, gdyby nie dostał?
Zofia: – Mówiłam ci, że dostanie, i dostał Nike Czytelników. Ja wszystko czytam, co ty napiszesz. Przepowiadałam ci, że reportaż „Śliczny i posłuszny” wywoła wielką burzę? No i widzisz, sam premier powiedział, że nie mógł zasnąć po tym, jak go przeczytał.
Mariusz: – Zosia mnie dziś bardzo wzmacniała, bo najpierw wszystkie telewizje mnie zapraszały i chwaliły, ale po ataku na moją bohaterkę zaczął się atak na mnie. Setki maili, telefonów. Pakuję się i jadę popracować w spokoju.
Zofia: – Pojechałabym z tobą, ale gram. Jestem kobietą pracującą.
Piosenkarka, kompozytorka, aktorka i pedagog. Od kilkudziesięciu lat na scenie. Charakteryzuje się silnym głosem o dźwięcznej, czystej barwie. Śpiewa wiersze współczesnych poetów polskich, a także polskich i europejskich klasyków. Jej interpretacje wyróżnia szczególne ciepło i liryzm, co w połączeniu z dogłębnym zrozumieniem śpiewanego tekstu oraz perfekcją wykonania daje efekt doceniany również przez samych „śpiewanych” twórców.
Ze swymi recitalami występowała w Polsce i poza jej granicami. Żegnała się ze sceną i wciąż na nią wracała. Wraz z mężem, dziennikarzem Andrzejem Ibisem Wróblewskim, działała społecznie, była radną, walczyła z chorobą męża, a potem swoją.
Każdą wolną chwilę stara się spędzać na działce, w lesie, kilkadziesiąt kilometrów od Warszawy. To prezent od męża, który otrzymała w 1986 roku. – Mam tam letni, drewniany domek nad rzeczką dzieciństwa mojego męża – Rawką.
Lubi też
albo w Bieszczady. Ostatnio mało jednak śpiewa. Jej zdaniem dziś jest taki system, że aby wystąpić, trzeba przygotować dla urzędników jakieś dziwne papiery, które po akceptacji pozwolą człowiekowi zaśpiewać… raz na rok.
W ten sposób od trzech lat realizują z Jackiem Bąkiem „Cztery pory życia człowieka” wg Juliana Ursyna Niemcewicza.
– To chory system zarządzania kulturą i nie potrafię ani się w tym odnaleźć, ani w tym żyć. Rząd ustawił się w pozycji sutenera, zmuszając nas do poszukiwania sponsorów – ukryta forma prostytucji. Panu premierowi słowo kultura więźnie w gardle, choć to nie „gała”.
Niekiedy występuje – w różnych miejscach.
– Czasem jest to sala teatralna, a czasem maleńki klub. Jeżdżę tam, gdzie mnie chcą. Nie mam menedżera, który starałby się o występy, przygotowywał trasę koncertową, a ja sama nie lubię się tym zajmować. Uważam, że jak ktoś chce mnie słuchać, to znajdzie do mnie drogę. Wciąż ma swoją publiczność. – Na przykład mój ostatni występ w Opolu, na jubileuszowym, 50. Festiwalu Piosenki spowodował, że mój pro-
jeździć na Mazury
fil na Facebooku rozgrzał się do czerwoności. A i publiczność w amfiteatrze nagrodziła mnie ogromnymi brawami. Nie było to ani wyreżyserowane, ani zapłacone. To wielka radość i satysfakcja.
Urodziła się i wychowywała w Częstochowie. Już w V klasie szkoły podstawowej, w wieku 12 lat, debiutowała rolą Nel w Teatrze Dramatycznym im. Adama Mickiewicza w Częstochowie w adaptacji powieści Henryka Sienkiewicza „W pustyni i w puszczy”.
W ukochanym liceum im. J. Słowackiego grała w teatrzyku szkolnym, wygrywała konkursy recytatorskie. Po maturze chciała studiować aktorstwo w PWST w Krakowie. I najpierw dowiedziała się, że została przyjęta, a potem, że nie. – Byłam na liście osób przyjętych, ale przywieziono jakąś panienkę, którą promował dyrektor departamentu z Ministerstwa Kultury. Mnie skreślono, ją przyjęto. Nie miałam nikogo, kto by za mną stanął. Po pół roku ją wyrzucono, a u mnie rozpoczął się okres, że im lepiej ze mną, tym gorzej dla mnie.
Było już po wszystkich egzaminach. Trafiła więc do Cieszyna, do Studium Nauczycielskiego, kierunek wychowanie muzyczne. Studiowała dwa lata. Za muzykę do spektaklu z wierszy Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego otrzymała nagrodę na festiwalu teatrów studenckich, ale tuż przed dyplomem przerwała naukę, bo chciała jeszcze raz spróbować swojej szansy