Tylna furtka?
Państwo karze za oszczędność? Zachciało mi się do stolicy...
chcieliby mieć idealnie matematycznie wszystko w świecie poukładane i zaszufladkowane.
Z poważaniem
Czytam Wasz tygodnik regularnie (prenumerata) od deski do deski już od wielu lat i jestem bardzo zadowolony, że takie czasopismo jest dostępne.
W 36. numerze ANGORY, w rubryce „Przegląd tygodnia” odtrąbiliście „Definitywny koniec kary śmierci” w Polsce. Stwierdzenie to nie jest prawdą i jest to w dwójnasób smutne. Nie chcę się nad tym rozwodzić, ale pierwszy powód to bezkarność zdrajców czy dezerterów w czasie ewentualnej wojny.
Jestem dobrej myśli i mam nadzieję, że do żadnej wojny nie dojdzie (po cóż wtedy likwidować możliwość wykonania kary śmierci w czasie jej trwania?).
Drugą i jeszcze smutniejszą (a może wręcz straszną) rzeczą jest to, że europejscy urzędnicy – do bólu poprawni politycznie i przeciwni karze śmierci teraz i zawsze – pozostawili jednak dla niej tylną furtkę. Otóż w pewnym przypisie do innego przypisu traktat europejski dopuszcza zastosowanie kary śmierci m.in. w celu stłumienia zamieszek. Zostało to tak skrzętnie ukryte (dlaczego?), że tylko eksperci analizujący ów traktat byli w stanie do tego przypisu dotrzeć. Obecnie niemiecki profesor Karl Albrecht Schachtschneider z uniwersytetu w Norymberdze pozywa Unię Europejską w sprawie tego przepisu, o czym donosiła prasa.
Po poprawnym politycznie zakazie stosowania najwyższego wymiaru kary we wszystkich krajach członkowskich UE przepis ten jest jedyną obowiązującą regulacją odnośnie do kary śmierci. Krótko mówiąc, w razie buntów społecznych, w celu stłumienia zamieszek Unia może w zgodzie z prawem zabijać swoich obywateli.
Miejmy oczywiście nadzieję, że do tego nie dojdzie, ale informację o tym należy podać do wiadomości publicznej (...).
Pozdrawiam serdecznie
Przez kilka lat pracowałem na dobrze płatnym stanowisku. Różnie jednak w życiu bywa i moje drogi z pracodawcą się rozeszły... Zdarza się. W tym czasie odprowadzono ponad 50 tysięcy złotych z mojego wynagrodzenia – nie licząc kosztów pracodawcy. Przy takich zarobkach byłem w stanie odłożyć trochę grosza...
Od tego czasu szukałem pracy, równocześnie utrzymując się przez około 5 miesięcy z własnych oszczędności.
Niestety, zdarzył się wypadek i wylądowałem na kilka dni w szpitalu. Nie będąc zatrudniony, nie miałem ubezpieczenia zdrowotnego – pojawił się więc problem z płatnością za mój pobyt. Po wyjściu zwróciłem się więc do MOPS-u z prośbą o opłacenie stosownej składki. Podkreśliłem od razu, że nie chcę żadnej dodatkowej zapomogi. Chciałem tylko opłacenia składki wstecz (sam tego zrobić nie mogę). Okazało się jednak, że moje oszczędności, z których opłacam mieszkanie i się utrzymuję, są w świetle ustawy DOCHODEM, w związku z czym „nie łapię się” na jakąkolwiek pomoc społeczną.
Okazuje się więc, że według naszych rządzących każda odłożona złotówka jest de facto dochodem w przyszłości. Dodajmy do tego podatek Belki i mamy totalny absurd: najpierw się opodatkowuje dochód z pracy, później z oszczędności, na koniec państwo (wielkiej litery użyć nie mogę) stwierdza, że te resztki, które zostają po kilku latach, to dochód.
Czy pomoc społeczna ma służyć jedynie alkoholikom? A co z ludźmi, którzy to finansują?
Właśnie mi się zachciało do Stolicy przyjechać. Tak naprawdę to miałem z Okęcia odlot do Genewy, ale niech będzie, że mi się zachciało do Warszawy przyjechać. Szedłem z synem 20 sierpnia 2013 r. do Muzeum Narodowego, a że po drodze był Pałac Prezydencki to – widząc opuszczony łańcuch – wszedłem, nieopatrznie, jak się okazało, na „zakazany teren”... Nie było żadnego znaku i ostrzeżenia, że nie wolno wchodzić na teren poza łańcuchami, więc wszedłem. Zaraz doskoczył do mnie dziarski dwudziestolatek ubrany w „morówkę” i krzyczy, że „tutaj nie wolno wchodzić!”. Może i nie wolno, chociaż w całej Europie wolno wejść i nikt na mnie nie wrzeszczał. Pytam młodego człowieka: „Dlaczego”. „Nie, bo... nie!”
Miałem za kilka godzin odlot do cywilizowanego kraju, czyli Szwajcarii i nie miałem ochoty na dalsze słowne utarczki, nie wiedząc do końca, czy nie zostanę na progu Pałacu Prezydenckiego zastrzelony!
Przecież to jest mój Prezydent! Reprezentuje mnie na całym świecie, więc może należy mi się więcej szacunku i kultury od człowieka, który tam pełni służbę za nasze, podatników, pieniądze. Pałac, łańcuchy i inne bajery też są za nasze pieniądze, więc o co chodzi? Gdyby się tam pojawił cudzoziemiec i wszedł, strażnik zanimby się z nim dogadał, toby go pewnie zlikwidował! Skoro dla mnie był „tak miły”... Poczułem się jak niepotrzebny obywatel Rzeczypospolitej. Mam już 60 lat na karku. Mój dziad walczył w wojnie z bolszewikami o wolną Polskę i za to dostał Medal Obronny z rąk samego Prezydenta Mościckiego, mój ojciec 6 lat budował kolej transsyberyjską tylko dlatego, że był Polakiem. Mama spędziła 6 lat w obozie pracy w Darmstadt, a ja nie mogę podejść pod Pałac Prezydencki – bo NIE. Do d..y z taką demokracją!
Nie zgadzam się na takie traktowanie mnie we własnym kraju. Jest dla mnie niezrozumiałe, dlaczego z taką agresją zwrócił się do mnie „panterkowiec”, który mógłby być moim synem. Dlaczego nie uczy się tych ludzi rozmowy normalnej, kulturalnej, jakiej doświadczyłem, wchodząc do gmachu Parlamentu w Bernie. Włączył się alarm, podszedł do mnie ochroniarz i wyjaśnił: „Przepraszam pana, dla osób odwiedzających Parlament jest osobne wejście z boku budynku i proszę się tam udać celem wyrobienia identyfikatora”. I wyszedł ze mną, wyłączył alarm i pokazał, gdzie mam się udać. U nas pewnie, gdyby się włączył alarm, od razu by mnie aresztowano, tak dla zasady. Paranoja!
Czy ludzie, którzy dochodzą do władzy, przestają myśleć logicznie? Czy to nie jest tak, że otoczeni innymi politykami żyją we własnym świecie i normalni obywatele przestają dla nich istnieć? Gdy byłem w Szwajcarii, zatrzymała się przede mną limuzyna rządowa i wysiadł Premier. Chciał zrobić zakupy. Zapytałem ochroniarza, kto to jest? Dowiedziałem się, że Premier Szwajcarii. Wszedł do butiku, zrobił zakupy i wychodząc, pomachał do przechodniów. Działo się to w samym centrum Berna, bez tamowania i zatrzymywania ruchu. Przechodził koło mnie w odległości dwóch metrów i nikt mnie nie ścigał i nie przeganiał. To się nazywa demokracja i zaufanie do obywateli...
Zastanawia mnie fakt, jak mogło dojść do tak paradoksalnej sytuacji, że władza musi się odgradzać od obywatela, przeganiać go i straszyć, a nie zaprosić do siebie, być otwarta na to, co się mówi. „Król jest nagi”, tylko udaje, że o tym nie wie lub kreuje postać „misia” – ciepłego, miłego, puchatego, ale też wolnego, śpiącego i nic nierobiącego prezydenta. Niby wszyscy Go lubią, ale z tego dla Polski, dla obywateli, dla mnie, nic nie wynika. Wolę mieć Prezydenta pokroju Narutowicza, Mościckiego, ale, niestety, muszę mieć spadkobierców Jaruzelskiego, Wałęsy i chorego na goleń Kwaśniewskiego. Przykro mi, Boże, z tego tytułu, że lepiej i bezpieczniej czuję się we Francji, Austrii i Szwajcarii niż we własnym kraju, pod Pałacem Prezydenckim. Ale taka jest, niestety, nasza rzeczywistość. To tylko moja pierwsza refleksja, a mam ich wiele...