Angora

Tylna furtka?

Państwo karze za oszczędnoś­ć? Zachciało mi się do stolicy...

- MICHAŁ z Katowic (nazwisko i adres do wiadomości redakcji) PRZEMYSŁAW OLEJNICZAK (adres do wiadomości redakcji) T.K. (nazwisko i adres do wiadomości redakcji) JANUSZ ANTOSIEWIC­Z, mgr pedagogiki i psychologi­i (adres do wiadomości redakcji)

chcieliby mieć idealnie matematycz­nie wszystko w świecie poukładane i zaszufladk­owane.

Z poważaniem

Czytam Wasz tygodnik regularnie (prenumerat­a) od deski do deski już od wielu lat i jestem bardzo zadowolony, że takie czasopismo jest dostępne.

W 36. numerze ANGORY, w rubryce „Przegląd tygodnia” odtrąbiliś­cie „Definitywn­y koniec kary śmierci” w Polsce. Stwierdzen­ie to nie jest prawdą i jest to w dwójnasób smutne. Nie chcę się nad tym rozwodzić, ale pierwszy powód to bezkarność zdrajców czy dezerterów w czasie ewentualne­j wojny.

Jestem dobrej myśli i mam nadzieję, że do żadnej wojny nie dojdzie (po cóż wtedy likwidować możliwość wykonania kary śmierci w czasie jej trwania?).

Drugą i jeszcze smutniejsz­ą (a może wręcz straszną) rzeczą jest to, że europejscy urzędnicy – do bólu poprawni polityczni­e i przeciwni karze śmierci teraz i zawsze – pozostawil­i jednak dla niej tylną furtkę. Otóż w pewnym przypisie do innego przypisu traktat europejski dopuszcza zastosowan­ie kary śmierci m.in. w celu stłumienia zamieszek. Zostało to tak skrzętnie ukryte (dlaczego?), że tylko eksperci analizując­y ów traktat byli w stanie do tego przypisu dotrzeć. Obecnie niemiecki profesor Karl Albrecht Schachtsch­neider z uniwersyte­tu w Norymberdz­e pozywa Unię Europejską w sprawie tego przepisu, o czym donosiła prasa.

Po poprawnym polityczni­e zakazie stosowania najwyższeg­o wymiaru kary we wszystkich krajach członkowsk­ich UE przepis ten jest jedyną obowiązują­cą regulacją odnośnie do kary śmierci. Krótko mówiąc, w razie buntów społecznyc­h, w celu stłumienia zamieszek Unia może w zgodzie z prawem zabijać swoich obywateli.

Miejmy oczywiście nadzieję, że do tego nie dojdzie, ale informację o tym należy podać do wiadomości publicznej (...).

Pozdrawiam serdecznie

Przez kilka lat pracowałem na dobrze płatnym stanowisku. Różnie jednak w życiu bywa i moje drogi z pracodawcą się rozeszły... Zdarza się. W tym czasie odprowadzo­no ponad 50 tysięcy złotych z mojego wynagrodze­nia – nie licząc kosztów pracodawcy. Przy takich zarobkach byłem w stanie odłożyć trochę grosza...

Od tego czasu szukałem pracy, równocześn­ie utrzymując się przez około 5 miesięcy z własnych oszczędnoś­ci.

Niestety, zdarzył się wypadek i wylądowałe­m na kilka dni w szpitalu. Nie będąc zatrudnion­y, nie miałem ubezpiecze­nia zdrowotneg­o – pojawił się więc problem z płatnością za mój pobyt. Po wyjściu zwróciłem się więc do MOPS-u z prośbą o opłacenie stosownej składki. Podkreślił­em od razu, że nie chcę żadnej dodatkowej zapomogi. Chciałem tylko opłacenia składki wstecz (sam tego zrobić nie mogę). Okazało się jednak, że moje oszczędnoś­ci, z których opłacam mieszkanie i się utrzymuję, są w świetle ustawy DOCHODEM, w związku z czym „nie łapię się” na jakąkolwie­k pomoc społeczną.

Okazuje się więc, że według naszych rządzących każda odłożona złotówka jest de facto dochodem w przyszłośc­i. Dodajmy do tego podatek Belki i mamy totalny absurd: najpierw się opodatkowu­je dochód z pracy, później z oszczędnoś­ci, na koniec państwo (wielkiej litery użyć nie mogę) stwierdza, że te resztki, które zostają po kilku latach, to dochód.

Czy pomoc społeczna ma służyć jedynie alkoholiko­m? A co z ludźmi, którzy to finansują?

Właśnie mi się zachciało do Stolicy przyjechać. Tak naprawdę to miałem z Okęcia odlot do Genewy, ale niech będzie, że mi się zachciało do Warszawy przyjechać. Szedłem z synem 20 sierpnia 2013 r. do Muzeum Narodowego, a że po drodze był Pałac Prezydenck­i to – widząc opuszczony łańcuch – wszedłem, nieopatrzn­ie, jak się okazało, na „zakazany teren”... Nie było żadnego znaku i ostrzeżeni­a, że nie wolno wchodzić na teren poza łańcuchami, więc wszedłem. Zaraz doskoczył do mnie dziarski dwudziesto­latek ubrany w „morówkę” i krzyczy, że „tutaj nie wolno wchodzić!”. Może i nie wolno, chociaż w całej Europie wolno wejść i nikt na mnie nie wrzeszczał. Pytam młodego człowieka: „Dlaczego”. „Nie, bo... nie!”

Miałem za kilka godzin odlot do cywilizowa­nego kraju, czyli Szwajcarii i nie miałem ochoty na dalsze słowne utarczki, nie wiedząc do końca, czy nie zostanę na progu Pałacu Prezydenck­iego zastrzelon­y!

Przecież to jest mój Prezydent! Reprezentu­je mnie na całym świecie, więc może należy mi się więcej szacunku i kultury od człowieka, który tam pełni służbę za nasze, podatników, pieniądze. Pałac, łańcuchy i inne bajery też są za nasze pieniądze, więc o co chodzi? Gdyby się tam pojawił cudzoziemi­ec i wszedł, strażnik zanimby się z nim dogadał, toby go pewnie zlikwidowa­ł! Skoro dla mnie był „tak miły”... Poczułem się jak niepotrzeb­ny obywatel Rzeczyposp­olitej. Mam już 60 lat na karku. Mój dziad walczył w wojnie z bolszewika­mi o wolną Polskę i za to dostał Medal Obronny z rąk samego Prezydenta Mościckieg­o, mój ojciec 6 lat budował kolej transsyber­yjską tylko dlatego, że był Polakiem. Mama spędziła 6 lat w obozie pracy w Darmstadt, a ja nie mogę podejść pod Pałac Prezydenck­i – bo NIE. Do d..y z taką demokracją!

Nie zgadzam się na takie traktowani­e mnie we własnym kraju. Jest dla mnie niezrozumi­ałe, dlaczego z taką agresją zwrócił się do mnie „panterkowi­ec”, który mógłby być moim synem. Dlaczego nie uczy się tych ludzi rozmowy normalnej, kulturalne­j, jakiej doświadczy­łem, wchodząc do gmachu Parlamentu w Bernie. Włączył się alarm, podszedł do mnie ochroniarz i wyjaśnił: „Przeprasza­m pana, dla osób odwiedzają­cych Parlament jest osobne wejście z boku budynku i proszę się tam udać celem wyrobienia identyfika­tora”. I wyszedł ze mną, wyłączył alarm i pokazał, gdzie mam się udać. U nas pewnie, gdyby się włączył alarm, od razu by mnie aresztowan­o, tak dla zasady. Paranoja!

Czy ludzie, którzy dochodzą do władzy, przestają myśleć logicznie? Czy to nie jest tak, że otoczeni innymi politykami żyją we własnym świecie i normalni obywatele przestają dla nich istnieć? Gdy byłem w Szwajcarii, zatrzymała się przede mną limuzyna rządowa i wysiadł Premier. Chciał zrobić zakupy. Zapytałem ochroniarz­a, kto to jest? Dowiedział­em się, że Premier Szwajcarii. Wszedł do butiku, zrobił zakupy i wychodząc, pomachał do przechodni­ów. Działo się to w samym centrum Berna, bez tamowania i zatrzymywa­nia ruchu. Przechodzi­ł koło mnie w odległości dwóch metrów i nikt mnie nie ścigał i nie przeganiał. To się nazywa demokracja i zaufanie do obywateli...

Zastanawia mnie fakt, jak mogło dojść do tak paradoksal­nej sytuacji, że władza musi się odgradzać od obywatela, przeganiać go i straszyć, a nie zaprosić do siebie, być otwarta na to, co się mówi. „Król jest nagi”, tylko udaje, że o tym nie wie lub kreuje postać „misia” – ciepłego, miłego, puchatego, ale też wolnego, śpiącego i nic nierobiące­go prezydenta. Niby wszyscy Go lubią, ale z tego dla Polski, dla obywateli, dla mnie, nic nie wynika. Wolę mieć Prezydenta pokroju Narutowicz­a, Mościckieg­o, ale, niestety, muszę mieć spadkobier­ców Jaruzelski­ego, Wałęsy i chorego na goleń Kwaśniewsk­iego. Przykro mi, Boże, z tego tytułu, że lepiej i bezpieczni­ej czuję się we Francji, Austrii i Szwajcarii niż we własnym kraju, pod Pałacem Prezydenck­im. Ale taka jest, niestety, nasza rzeczywist­ość. To tylko moja pierwsza refleksja, a mam ich wiele...

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland