Mocniej, szybciej, wyżej…
gotowanie człowieka lub – co gorsza – zawodzi go wyobraźnia.
Kilka miesięcy temu na szczycie wielkiej góry umarło dwóch polskich wspinaczy. Poszło czterech, wróciło do bazy dwóch. Ci, co wrócili, zostali obwinieni za to, że nie pomogli kolegom. Ale uratowana dwójka wróciła, bo była na tyle silna, by poddać się instynktowi samozachowawczemu i nadludzkim wysiłkiem, nieznanym ruchowi olimpijskiemu, ocalić życie. Gdy czwórka wspólnie wchodziła – wyżej i wyżej! – wiedziała, że ociera się o granice swojej wytrzymałości. Dwóm wspinaczom, jakimś cudem, udało się tej granicy nie przekroczyć. Czy mogli na Broad Peaku liczyć na pomoc skądinąd? Nie. Byli zdani wyłącznie na siebie, tak jak zdani tylko na siebie są ludzie w chwili zbliżającej się śmierci. Jednym się udało, drugim nie, jak w rosyjskiej ruletce. Ryzyko na własne życzenie. Himalaiści są – swą pasją – najbliżsi saperom; daleko im do olimpijczyków, niemniej trudno, przynajmniej mnie, objaśnić ich imperatyw, by ciągle gdzieś wchodzić, choć nie ma już na ziemi niezdobytych szczytów. Zapewne, jak w przypadku biegaczy, himalaistom wcale nie chodzi o to, by cel osiągnąć, tylko by do niego dążyć. Tak jak dla wędrowca celem samym w sobie nie jest cel u kresu drogi, lecz wędrówka sama w sobie.
Mamy też międzynarodową aferę wywołaną przez aktywistów Greenpeace’u, którzy zaatakowali rosyjską platformę wiertniczą na morzu Barent- sa. Ekolodzy, ludzie cynicznie naiwni, wiedzieli, że ryzykują co najmniej niewolę, bo jak wiadomo, los tych, którzy droczą się z Rosjanami, zazwyczaj miły nie jest. Ale Greenpeace uznał, że trzeba mocno, a może – zgodnie z duchem olimpizmu naszych czasów – jeszcze mocniej zaprotestować przeciw potencjalnej degradacji środowiska naturalnego Arktyki. Dziś ekolodzy, których poniosła wyobraźnia, czekają w rosyjskim kryminale na proces, zaś świat przysiadł na chwilę zasromany, zastanawiając się, jak ich z tej opresji – na własne życzenie – wyciągnąć. Ekolodzy, narażając się Rosjanom na zarzut piractwa, też przekroczyli umowną granicę i choć życie ocalili, nie jest pewne, czy na dłużej nie trafią do łagru.
Trzy przypadkowe epizody rozgrywające się niemal równocześnie niosą znaną od zawsze refleksję. Jesteśmy wolni. Mamy wolną wolę i wolność wyboru. Ale życie bezwzględnie udowadnia nam, kiedy tylko chce, że to, co mamy, jest nieistotne. Nieważne są prawa olimpizmu i bez znaczenia są nasze aspiracje i propagowane idee. Życie uczy, że podlegamy zupełnie innym prawom, niż nam – przemądrzałym – się zdaje. Możemy szczęśliwie przebiec niejeden maraton, wejść na kolejny ośmiotysięcznik i z niego powrócić, a nawet zdobyć rosyjską platformę naftową. Owszem, da to poczucie ekscytującej satysfakcji, ale może też skończyć się inaczej, bo jesteśmy ostatnimi, którzy mają wpływ na cokolwiek…
henryk.martenka@angora.com.pl
(...) Nie jest tajemnicą, że niemal każda sieć sklepów w Ameryce od lat dąży do przewidywania zwyczajów konsumentów. Wielu specjalistów w tej dziedzinie zbliża się do perfekcji, o czym może świadczyć przytaczany przeze mnie przykład z Minnesoty – do sklepu Target przyszedł mężczyzna oburzony gazetką reklamową, która nadeszła pocztą do jego córki. Był zdegustowany, krzyczał: „Ona chodzi jeszcze do liceum, a wy przysyłacie jej kupony na odzież ciążową i łóżeczka?”. Okazało się, że sklep wiedział o ciąży dziewczyny wcześniej od jej ojca – analitycy odkryli to na podstawie zmian w jej nawykach zakupowych. Sieci takie jak Target, badając zakupy swoich klientek, są nawet w stanie precyzyjnie określić trymestr ciąży (…). Zanim zaczęto odkrywać nawyki każdego klienta z osobna, próbowano innych sztuczek. Weźmy zakupy spożywcze. W większości supermarketów pierwszą rzeczą, na jaką trafiasz po wejściu na ich teren (a w markecie ludzie zawsze idą w prawo – to udowodnione), są owoce i warzywa ułożone w obfite stosy. Jest to mało praktyczne – przecież mogą się zgnieść na dnie wózka. Ale odkryto, że jeśli zakupy rozpoczniemy od czegoś zdrowego, później będziemy bardziej skłonni do kupna słodyczy albo chipsów.
Charles Duhigg – autor książki „Siła nawyku”, dziennikarz „New York Timesa”, tegoroczny laureat Nagrody Pulitzera Rozmawiał RYSZARD WOLFF „Polityka” nr 41 (9 – 15 X)
Wybrał i opr.: B.W. dzieć o mojej adwersarce, której w Krynicy się nie udało, w karierze operowej też nie bardzo, w wokalistyce jeszcze gorzej, a w odczytywaniu moich intencji zupełnie fatalnie.
Obecnie pozostaje jej modlitwa i pokuta. Podobno (niech mnie to chroni „przed odpowiedzialnością sądową za pomówienia”) Węgorzewska już po krynickiej defenestracji dała w Lublinie kościelny koncert dedykowany... trzem papieżom. Jeśli Ich Świątobliwości podzieliła trójkami wstecz aż do św. Piotra, dedykując każdej trójce swe koncerty zabiegające o przychylność Niebios, to po pierwsze – powinna śpiewać dobrze, po drugie – wyznać w konfesjonale liczne grzechy i niegodziwości, obmywać się, pić i moczyć w święconej wodzie, co podobno dobrze robi na rozum, korpulencją i ogólne przeczyszczenie.
Moja przepowiednia o jej dymisji w Krynicy spełniła się o wiele wcześniej, niżby się ktokolwiek spodziewał. Teraz przepowiadam, że my jeszcze o niej zapewne usłyszymy nieraz. Szczerze życzę, aby było to w bardziej pozytywnym i bardziej „merytorycznym” kontekście.