Dzieci we mgle
Nie wiem, jak dzieci, ale czytelnicy molestowani są pedofilią w sposób nie do wytrzymania i naprawdę domagający się jakiejś kary. Nie ma tytułu, który by o tym nie napisał, zwracając jednocześnie uwagę – jak Polityka – że „ wykorzystywanie seksualne dzieci nie zdarza się dziś częściej niż 10 lat temu”, choć „ blisko 50 proc. dorosłych wyraziło taką opinię”. To tylko dorośli molestowani są pedofilią znacznie częściej.
„ Pedofilia za sprawą skandali w Kościele katolickim jest medialna”. Tymczasem sam Kościół zachowuje się jak dziecko we mgle. Nawet publicysta Gościa Niedzielnego gościnnie w tygodniku Do Rzeczy pisze krytycznie o reakcji kościelnej w sprawie skazanego proboszcza z Tarchomina: „ Arcybiskup Henryk Hoser zabiera głos dopiero po kilku dniach. W wywiadzie telewizyjnym przeprasza »jeżeli sytuacja sprawia wrażenie, że to próba niedostrzeżenia powagi przestępstwa (…). Ksiądz otrzymał decyzję o konieczności opuszczenia parafii«. Pytanie, dlaczego dopiero teraz, bo sprawa proboszcza z Tarchomina ciągnie się od kilkunastu lat. Natomiast zapowiedź na antenie odwołania ks. Lipki ze stanowiska kanclerza sprawia wrażenie poświęcenia kozła ofiarnego. To fakt, że jego zachowanie podczas rzeczonej konferencji budziło konsternację, ale chyba nie on ponosił formalną przynajmniej odpowiedzialność za diecezję”.
Każde wystąpienie kościelne przynosi więcej szkody niż pożytku i tylko go pogrąża wcale nie dlatego, że jest tam tylu pedofilów, tylko dlatego, że jest tam tak wielu nieuków. Nie potrafią skonstruować jasnego przekazu, sformułować prostego zdania, wyrazić zrozumiałej opinii, każde wystąpienie jest jakimś zbiorem lapsusów, za które muszą już następnego dnia – jak arcybiskup Michalik – przepraszać. Słowem, mówią do nas jak na tureckim kazaniu.
Ilekroć słucha się takiego księdza toczącego nierówne boje z językiem polskim, przypomina się dowcip o zajączku. Pamiętają państwo: zajączek chodził sobie po lesie i mruczał pod nosem „jestem królem zwierząt, jestem królem zwierząt”, a kiedy go ktoś dopytywał, co mówi, odpowiadał „tak sobie popierdalam”. Czyż tak nie wygląda każda kościelna konferencja prasowa?
Trudno się zresztą temu dziwić: wystarczy zobaczyć, jakim językiem tam mówią sami do siebie. „ Wytyczne dotyczące wstępnego dochodzenia kanonicznego w przypadku oskarżeń duchownych o czyny przeciwko szóstemu przykazaniu Dekalogu z osobą niepełnoletnią poniżej osiemnastego roku życia” są dokumentem polskiego Episkopatu wydanym nie w roku 1220 – jak z pozoru wyglądają – ale 2012. Nawiasem mówiąc, sam Dekalog akurat nie mówi nic o osobach niepełnoletnich poniżej osiemnastego roku życia (trudno o osoby niepełnoletnie powyżej tego wieku) i powoływanie się na niego w tym kontekście jest tylko kolejnym mieszaniem pojęć i terminów.
Newsweek dorzuca do tego informację, że „ w podręcznikach dla współczesnych księży, spowiedników, jest lista tak zwanych nowych grzechów ciężkich. I na tej liście obok handlu narkotykami, seksu z przedmiotami (molestowanie przedmiotów? – dopisek mój MO), in vitro jest też ujawnianie skandali”. Nie skandal jest w Kościele grzechem ciężkim, ale jego ujawnienie.
Stanowisko to popiera w pełni pismo Do Rzeczy. „ Winy Kościoła w kwestii pedofilii są mniejsze niż tych, którzy go tak zaciekle oskarżają” – uważa. Tytuł „I kto tu jest pedofilem” przekonuje ostatecznie, że sprawa dotyczy dzieci. To przecież zwykła u dzieci argumentacja i metoda polemiki: „jesteś głupi – sam jesteś głupi”, „jesteś pedofilem – sam jesteś pedofilem” itd.
Tygodniki molestują nie tylko księżmi i dziećmi, ale i Hanną Gronkiewicz-Waltz. Wyniki referendum w sprawie jej odwołania są tygodnikom oczywiście jeszcze nieznane, ale zwraca uwagę sensowna uwaga Krzysztofa Czabańskiego w tygodniku W Sieci: „ Dziwię się Platformie, że tak się napięła przy okazji referendum w stolicy (…). PO zamiast zlekceważyć referendum, udać, że to sprawa lokalna, bez wielkiego znaczenia, zażądała bojkotu w Warszawie i na wszelkie dostępne sposoby usiłuje ten bojkot wymusić”. Niewątpliwie tymi swoimi działaniami nadała mu dopiero rangę i wynik nabrał przez to o wiele większego znaczenia, niż ma w istocie.
Czasami ma się wrażenie, że w Polsce żyje tylko parę osób, bo na okrągło mówi się o tych samych. Tygodnik W Sieci zrobił wywiad z cór- ką byłego prezydenta Martą Kaczyńską o Jarosławie Kaczyńskim, ale Do Rzeczy jest lepsze, bo o Jarosławie Kaczyńskim zrobiło wywiad z samym Jarosławem Kaczyńskim.
Marta Kaczyńska na pytanie: „ Słyszy pani pretensje do Jarosława Kaczyńskiego, że bywa autorytarny, że nie chce się dzielić władzą?” odpowiada zupełnie nie na temat, ale prawdziwie: „ Znam trochę kuchnię”. Wto akurat nie wątpimy: jest to miejsce, gdzie rozmówczyni pisma czuje się najlepiej.
Sam Jarosław Kaczyński na kuchni się nie zna (przynajmniej nic o tym nie mówi), ale na pokoju również nie. Zna się bowiem raczej na wojnie. W wywiadzie z nim pada mnóstwo niemożliwych do sprawdzenia tez na temat przeszłości, ale wszystkie bije końcowa. W odpowiedzi na pytanie: „Wiele razy pan mówił, że Lech Kaczyński miał szansę na reelekcję w 2010 r. Na jakiej podstawie?” prezes PiS odpowiada: „ Jego wygraną uważam za przynajmniej dość prawdopodobną, choć mógł też przegrać”.
To wyważone stanowisko podpiera jednak prawdziwą bombą: „ W nocy, kilka godzin przed tragedią, usłyszałem wyniki badań, które były optymistyczne. Według nich Leszek zbliżał się do Bronisława Komorowskiego”. „ W piątek, 9 kwietnia?” – dziennikarz upewnia się, czy dobrze usłyszał. „ To była już noc, więc może i sobota”.
Jest to pierwsza informacja, jaka przedostaje się do wiadomości publicznej, co robił Jarosław Kaczyński w dzień katastrofy smoleńskiej. Czytał sondaże.
Warto dodać, że nigdy ich nie ujawniono, a i wnioski samego Jarosława Kaczyńskiego są ostrożne: „ Być może więc wygralibyśmy te wybory, choć głowy za to nie daję”.
Najbardziej niepokojące jest to, że Do Rzeczy uznaje analizy kolejnych klęsk PiS z niezwykłą biegłością przeprowadzane przez Kaczyńskiego za „ temat tygodnia”. Czyżby chcieli tym coś sugerować?
Na koniec wciągająca rozmowa z Charlesem Duhiggiem, który mówi Polityce o sile przyzwyczajeń. „ 4o procent działań, które podejmujemy każdego dnia, nie wynika z przemyślanych decyzji, tylko jest efektem nawyków”. W tekście sensacyjna wręcz informacja, że instynktownie zawsze idziemy w prawo! Po wejściu do marketu „ ludzie z a w s z e idą w prawo – to udowodnione”.
Jest tym bardziej dziwne, że w różnych innych sytuacjach życiowych, kiedy mają wybrać kierunek: prawo czy lewo, tak rzadko wybierają prawo! A już na pewno nie kierują się w tę stronę w życiu – tak jak to robią w supermarkecie – automatycznie.