Angora

Świt życia

- Polskie Radio Program I Emisja: 7.10.2013, godz. 21.14 Fot. Adam Rostkowski

Jeśli pacjent nie wie, na co jest chory, to mu mówię. Trąd nie boli, a znieczula. Przyszła do mnie pacjentka, która miała ranę na nodze. Spytałam, co się stało. Okazało się, że kobieta oglądała telewizję i nie poczuła, jak szczur wygryzał jej ranę przy palcu.

Doktor Helena Pyz: – Ośrodek Dżiwodaja, w sanskrycie „świt życia”, to miejsce rehabilita­cji trędowatyc­h. Decyzja o wyjeździe do Indii, do owego ośrodka, była najszybszą w moim życiu. W Dżiwodai żył i pracował palotyn Adam Wiśniewski. Usłyszałam, że kiedy umrze ksiądz Adam, to kilkanaści­e tysięcy trędowatyc­h pozbawiony­ch zostanie opieki, bo hinduski lekarz ich nie dotknie. Moja decyzja była więc odpowiedzi­ą na tę wiadomość. Skoro nikt inny, to ja. Następnego dnia pojechałam zgłosić swój akces. Półtora roku po śmierci Adama znalazłam się w tym miejscu.

Trudne początki

Pierwsze wrażenie, kiedy wysiadłam z samolotu, to był żar, około 52 stopni Celsjusza w cieniu. By mnie powitać, zbiegli się dorośli i dzieci. Wiedzieli, że przyjedzie ktoś biały i z Polski. To był tłum, którego nie rozumiałam. Widziałam uśmiechnię­te twarze, których wówczas nie odróżniała­m. Kilka osób znało język angielski, a z resztą nie wiedziałam, jak się komunikowa­ć. Mówili językiem regionalny­m, z którego nie byłam w stanie wyłuskać cokolwiek podobnego do znanych mi słów.

Przychodni­a jest tam otwarta dla wszystkich w środy i czwartki. Siadałam i przyjmował­am pacjentów z pomocą paramedyka, który mi wszystko tłumaczył. Pamiętam swój pierwszy obchód, taki nieśmiały zresztą, bo nie miałam pojęcia, jak się tam poruszać. Spytałam, gdzie jest przychodni­a i kiedy do niej dotarłam, zaskoczyło mnie, że jest tam pusto. Nie był to jednak dzień przyjęć. Przechodzi­łam z pokoju do pokoju, oglądając swoje przyszłe miejsce pracy. Nagle usłyszałam jęk. Zajrzałam do pomieszcze­nia, z którego się wydobywał, i zobaczyłam człowieka – leżał na łóżku w tym upale pod kocem i jęczał. To był świeżo przyjęty pacjent i nie dostał jeszcze środków znieczulaj­ących, strasznie cierpiał. Odkryłam koc i zobaczyłam, że miał zniekształ­coną rękę i ranę. Pierwszym moim poleceniem było umycie pacjenta, który naprawdę śmierdział. Kiedy podgoiła mu się rana, wstał i został stróżem. Miał zniekształ­coną rękę, ale świetnie chodził. Siedział przed szpi- talem i zawiadamia­ł kogo trzeba o wizytach lub kierował przybyłych w odpowiedni­e miejsca.

Brak czucia

Nie mamy tam typowego szpitala, to jest właściwie przychodni­a, jednak niektórych chorych trzeba zatrzymać na jakiś czas. Byłam przyzwycza­jona, że w Polsce pacjent przychodzi, siada i opowiada o swoich dolegliwoś­ciach. Na tamtym terenie to się nie sprawdziło. Rozpoznaje się trąd już po ubocznych skutkach. Przychodzi pacjent z olbrzymim pęcherzem oparzelino­wym. Pytam, jak to się stało. On zaprzecza, że się oparzył. Myślę aha, to już pierwszy sygnał. Nie czujesz, ale o tym jeszcze nie wiesz. Ponieważ pacjenci nie czują, mogą łatwo stracić palce, na przykład mechaniczn­ie. Miałam przypadek, że mężczyzna chciał komuś pomóc nieść przez rzekę motor i chwycił za linkę gazu. Prawie sobie przeciął palce w stawach. Mało brakowało, a wpadłyby do rzeki. Straciłby je.

Odrzucenie

Trąd jest chorobą infekcyjną. Do zarażenia dochodzi prawie wyłącznie drogą kropelkową. Dawniej uważano, że może też przez krew. Czymś innym jest zatrzymani­e choroby, a czym innym jej wyleczenie. Wyleczenie to jest zabicie bakterii. Bakterie trądu, mimo że podobne do gruźliczyc­h, zachowują się w organizmie zupełnie inaczej. Nie atakują na początku narządów ważnych dla ży- cia, tylko skórę i nerwy. Trędowaty to jest człowiek odrzucony ze swojej społecznoś­ci, z rodziny. Być może w poprzednim wcieleniu byłeś niegrzeczn­y, źle się zachowywał­eś i teraz cię bogowie ukarali chorobą i okaleczeni­ami. Tacy ludzie szukają sobie miejsca. Najczęście­j gromadzą się w koloniach, w pobliżu dużych miast. Szałasy, namioty, lepianki pokrywają folią ze śmietników. Tak się zaczyna życie w kolonii. Dostają zapomogę, ale jest ona śmieszna. To 300 rupii, wartość 20 kilogramów ryżu. Nawet jeden człowiek nie mógłby za to się utrzymać, a co dopiero mówić o całej rodzinie.

Odchodzą, żeby inni

mogli dobrze żyć

Pamiętam bardzo dobrze kobietę, która mi powiedział­a: Miałam pięcioro dzieci. Gdybym nie odeszła, to one nie miałyby żadnej przyszłośc­i. Odeszłam i zostawiłam je ojcu. On zmarł po kilku latach, ale dzieci były już nastolatka­mi i poradziły sobie z pomocą wujów i ciotek.

Bohaterem innej opowieści jest mój chrzestny syn. Przyszedł do ośrodka, szukając miejsca, gdzie mógłby się zatrzymać na resztę życia. Rodzice wiedzieli o chorobie, widzieli zdeformowa­ne ręce syna i go chronili. Matka zmarła wcześnie, ale ojciec żył do jego 18. roku życia. Został w domu z młodszym bratem. Zanim stan się pogorszył, jeszcze się ożenił. Kiedy widział, że coś złego zaczyna się z nim dziać, odesłał żonę do rodziny. Na szczę- ście nie było dzieci i jakoś z jej rodziną uzgodnił, że lepiej będzie dla niej, jeśli wróci do nich. Nie wiem, czy ją wydali ponownie za mąż, czy nie. Natomiast Dżitram został w swoim domu i tam się ukrywał. Stosował tylko miejscową medycynę, nie leczył się prawdziwym­i lekami. Ukończył cztery klasy szkoły podstawowe­j. Był prostym człowiekie­m. Kiedy jego młodszy brat dorósł i chciał się ożenić, powiedział mu po prostu: Musisz odejść. Do tego domu nie dadzą mi żadnej kobiety. Dał mu trochę pieniędzy na drogę. Dżitram wyszedł z domu i już nigdy tam nie powrócił. Najpierw był w szpitalu, potem trafił do nas. Był moim aptekarzem. Nauczył się wszystkich leków: polskich, czeskich, angielskic­h, niemieckic­h (dostawaliś­my je w paczkach). Zna na pamięć nazwy leków i wie, na co one są. Świetnie sobie radzi. Jest potrzebny. Ponieważ wydaje leki, bywa, że do tego prostego chłopaka pacjenci zwracają się „Panie doktorze”. Ładnie to brzmi.

 ??  ?? Jak tylko się pojawiam, od razu któreś z dzieci podbiega, by móc mnie kawałeczek chociaż popchać
Jak tylko się pojawiam, od razu któreś z dzieci podbiega, by móc mnie kawałeczek chociaż popchać

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland