Skazani na wczasy
Łowienie ryb, zbieranie grzybów, przejażdżki rowerem. Koszykówka, siłownia, wideo i konsole do gier. Tym zajmują się więźniowie w zakładzie karnym w Krzywańcu. Tak ma być wkrótce w całej Polsce. Europejsko. Tylko gdzie podziała się kara?
Droga paskudna, popękany asfalt, koleiny; ostry żwir bombarduje podwozie. Jedziemy już 5 km w całkowitej głuszy. Pięknej. Wokół tysiące hektarów strzelistych drzew, gęsty dywan mchu. ZK Krzywaniec wyłania się nagle. Piętrowe okratowane budynki ledwo wystają ponad długi wysoki mur. Zwoje ocynkowanego drutu ostrzowego (zamiast kolców ma żyletki) wiszą na każdej krawędzi niczym pianka na brzegu kufla. Tylko brama ponura, jak z filmów, ciężka, stalowa, odrapana, z judaszem. To ta boczna, dla pracowników, bo główna wygląda imponująco – jak konstrukcja z modnego klubu techno. Zobaczymy ją później, od środka, teraz przed nami wycieczka w zamknięty świat więziennej codzienności.
Wchodzimy. Głuchy szczęk stalowego zamka odbija się echem. Nasz przewodnik wita nas z uśmiechem. Strażnicy też się uśmiechają. Ten nierzeczywisty, wręcz nachalny uśmiech wszystkich pracowników będzie nam towarzyszyć do końca. Uśmiechają się nawet więźniowie. Coś tu jest nie tak...
– Widzicie ten napis? – pyta funkcjonariusz służby więziennej, który przeszukuje nasze rzeczy, wskazując palcem na naszywkę z literami SW na mundurze. – Wiecie, co tak naprawdę oznacza? SW znaczy: służyć więźniom. Tu jest resocjalizacja pełną gębą. Trzeba podać im odpowiednie jedzenie o określonej porze, musi być ciepłe, smaczne, bo zaraz będą skargi. Ja często nie mam czasu zjeść śniadania i cały dzień chodzę głodny. Nieraz wracałem z kanapkami do domu – mówi z grymasem na twarzy.
Do Krzywańca chce każdy. Zakład karny położony w środku lasu między Zieloną Górą a Żarami, jest odcięty od świata, mimo to więźniowie z Wrocławia, Barczewa czy Szczecina sporo by dali, aby móc odbywać karę właśnie tutaj. Choć róża ma kolce. Sanatoryjne warunki to komfort niespotykany w innych ośrodkach odosobnienia, lecz złoty łańcuch trudno tu zrzucić – obecne kierownictwo, jak psioczą osadzeni, znacznie rzadziej niż w innych ZK zgadza się na wypuszczanie przed terminem. Coś za coś.
Ale wróćmy do zwiedzania. Kierownik kuchni zaprasza do gabinetu. Na stole stos papierów z menu na każdy dzień. Przeglądamy pierwszą z brzegu kartkę: 30 sierpnia 2013 r. Śniadanie wydawane w godzinach 6.30 – 7.00. Godziny sztywno określone, choć spóźnialskich nie ma. Pół litra herbaty nalewanej chochlą do naczynia własnego. Bo w Krzywańcu nie ma stołówki. Spożywa się w celach. Ci z oddziałów zamkniętych odbierają jedzenie przez otwory w drzwiach cel, ci z półotwartych podchodzą do okienka jak w mlecznym barze. Dalej margaryna – kostka 25 g. Chleb – 200 g, sześć kromek. Cukier – dwie łyżeczki, sypany do naczynia własnego. Kiełbasa słoikowa z galaretką i majerankiem – 90 – 95 g. Taki gruby plaster. Obiad między 12.30 a 13.35. Tak długo, bo chętnych sporo, a jedzenie musi być podane ciepłe. Więc dania wydawane są po kolei, oddziałami i piętrami. Kapuśniak, pół litra, naczynie własne. Ziemniaki – 300 g, gałkownicą dwie-trzy kulki. Jaja sadzone, ścięte, inaczej więźniowie się skarżą. Surówka z ogórka gruntowego, z cebulą, ale bez śmietany. Herbata, cukier. Kolacja o 16.30: kawa zbożowa, margaryna, chleb, cukier, dżem truskawkowy, 100 g, jedna gałka. Zupa mleczna z ryżem, pół litra.
– Żadna jadłodajnia by się tego nie powstydziła – mówi z przekąsem kierownik kuchni. – Zapewnić zgodne z przepisami menu to sztuka cyrkowa. Dania nie mogą się powtórzyć przez 10 dni – dodaje. Każdy więzień musi mieć zapewnione 2600 kalorii dziennie. To minimum; 30 sierpnia było akurat 3020 kalorii. Ale to część problemu, bo prawdziwe puzzle są z normami poszczególnych diet. Ta podstawowa to 10 do 15 proc. białka, 20 – 30 proc. tłuszczów, reszta węglowodany. Jeśli ktoś chce się pobawić w wegetarianizm, zamiast kiełbasy dostanie ser, zamiast paprykarza – zupę mleczną. Te dwie diety są do wyboru. Nie trzeba mieć specjalnych wskazań lekarza. Tak się jednak składa, że więźniowie to wyjątkowo chorowite jednostki. Najczęściej udaje się im wymóc na medykach oświadczenia o konieczności przejścia na dietę lekkostrawną. Na 900 osadzonych kłopoty z żołądkiem ma 130. Wtedy zamiast kiełbasy słoikowej z galaretką dostają szynkę.
– Bywało, że mieliśmy aż 12 różnych diet. Teraz mamy dziewięć. Więźniowie decydują się nawet na zmianę wiary, by mieć lepsze wyżywienie. A my musimy sprostać takim wymaganiom – tłumaczy szef więziennego zaopatrzenia. Gdy jedna więźniarka uparła się, że nie ruszy ryb, specjalnie dla niej gotowano osobne posiłki. A to wszystko za 4,8 zł dziennie w przypadku diet podstawowych i 5,7 zł – przy specjalnych. – Trzeba jednak podkreślić, że kupujemy produkty po zupełnie innych cenach, hurtowych. Przykładowo szynkę mamy po 12 zł za kilogram, mielonkę i kiełbasę śląską po 6 zł, serdelki za 4,5 zł. Kilogram chleba kosztuje nas 1,6 zł, ziemniaków – 1,2 zł. Stawkę można więc spokojnie przemnożyć przez dwa, a nawet trzy, gdyby liczyć dla normalnego człowieka – podkreśla kierownik kuchni.
Stawka żywieniowa w szpitalach to 5 – 6 zł. Demagogia?
– A skarżą się na okrągło. Kiedy więzień narozrabia i zabiorą mu telewizor z celi, to przeważnie odbija się to na żywności. I piszą skargi, że nieświeże, śmierdzące, spleśniałe, mało i niesmaczne – mówi szef zaopatrzenia. Choć tak naprawdę system nawala raz czy dwa razy w roku. Raz przywieziono spleśniały chleb. – Od razu go wymieniliśmy – zastrzega. – Zresztą zobaczcie sami – dodaje i prowadzi nas do kuchni.
Pracują tam sami więźniowie. Właściwie więźniarki. Kobiety ubrane w białe kitle patrzą na nas ciekawie. To pierwszy nasz kontakt z osadzonymi. I znów ten uśmiech, jakby się umówili. Wielkie, czyste pomieszczenie jak zaplecze restauracji. Tygodniowo obiera się tam 3,5 tony ziemniaków. Więźniowie zatrudnieni w kuchni obierają je od drugiej w nocy. Pracują do godz. 7.30 i później mogą iść spać. Kobiety czyszczą podłogę, już wydały śniadanie, teraz przygotowują obiad. Zapach w niczym nie przypomina podłych garkuchni, właściwie nie ma zapachu – potężne wentylatory wysysają każdą drobinę znad olbrzymich srebrzystych kotłów.
Wchodzimy do magazynu. To tu skazani trafiają w pierwszej kolejności, gdy przywiezie ich więźniarka. Wąski korytarz, na ścianie zabawna grafika narysowana piórkiem przez skazańca. Okno z wąską ladą. Oddają rzeczy, dostają drelich i buty. To, co oddają, trafia na półki. Podpisane, w kartonach i workach poczeka 5, 10, 15 lat, aż właściciel odsiedzi wyrok. Półki zastawione walizka-