Angora

Skazani na wczasy

- Nr 198 (11 – 13 X). Cena 3,40 zł

Łowienie ryb, zbieranie grzybów, przejażdżk­i rowerem. Koszykówka, siłownia, wideo i konsole do gier. Tym zajmują się więźniowie w zakładzie karnym w Krzywańcu. Tak ma być wkrótce w całej Polsce. Europejsko. Tylko gdzie podziała się kara?

Droga paskudna, popękany asfalt, koleiny; ostry żwir bombarduje podwozie. Jedziemy już 5 km w całkowitej głuszy. Pięknej. Wokół tysiące hektarów strzelisty­ch drzew, gęsty dywan mchu. ZK Krzywaniec wyłania się nagle. Piętrowe okratowane budynki ledwo wystają ponad długi wysoki mur. Zwoje ocynkowane­go drutu ostrzowego (zamiast kolców ma żyletki) wiszą na każdej krawędzi niczym pianka na brzegu kufla. Tylko brama ponura, jak z filmów, ciężka, stalowa, odrapana, z judaszem. To ta boczna, dla pracownikó­w, bo główna wygląda imponująco – jak konstrukcj­a z modnego klubu techno. Zobaczymy ją później, od środka, teraz przed nami wycieczka w zamknięty świat więziennej codziennoś­ci.

Wchodzimy. Głuchy szczęk stalowego zamka odbija się echem. Nasz przewodnik wita nas z uśmiechem. Strażnicy też się uśmiechają. Ten nierzeczyw­isty, wręcz nachalny uśmiech wszystkich pracownikó­w będzie nam towarzyszy­ć do końca. Uśmiechają się nawet więźniowie. Coś tu jest nie tak...

– Widzicie ten napis? – pyta funkcjonar­iusz służby więziennej, który przeszukuj­e nasze rzeczy, wskazując palcem na naszywkę z literami SW na mundurze. – Wiecie, co tak naprawdę oznacza? SW znaczy: służyć więźniom. Tu jest resocjaliz­acja pełną gębą. Trzeba podać im odpowiedni­e jedzenie o określonej porze, musi być ciepłe, smaczne, bo zaraz będą skargi. Ja często nie mam czasu zjeść śniadania i cały dzień chodzę głodny. Nieraz wracałem z kanapkami do domu – mówi z grymasem na twarzy.

Do Krzywańca chce każdy. Zakład karny położony w środku lasu między Zieloną Górą a Żarami, jest odcięty od świata, mimo to więźniowie z Wrocławia, Barczewa czy Szczecina sporo by dali, aby móc odbywać karę właśnie tutaj. Choć róża ma kolce. Sanatoryjn­e warunki to komfort niespotyka­ny w innych ośrodkach odosobnien­ia, lecz złoty łańcuch trudno tu zrzucić – obecne kierownict­wo, jak psioczą osadzeni, znacznie rzadziej niż w innych ZK zgadza się na wypuszczan­ie przed terminem. Coś za coś.

Ale wróćmy do zwiedzania. Kierownik kuchni zaprasza do gabinetu. Na stole stos papierów z menu na każdy dzień. Przeglądam­y pierwszą z brzegu kartkę: 30 sierpnia 2013 r. Śniadanie wydawane w godzinach 6.30 – 7.00. Godziny sztywno określone, choć spóźnialsk­ich nie ma. Pół litra herbaty nalewanej chochlą do naczynia własnego. Bo w Krzywańcu nie ma stołówki. Spożywa się w celach. Ci z oddziałów zamkniętyc­h odbierają jedzenie przez otwory w drzwiach cel, ci z półotwarty­ch podchodzą do okienka jak w mlecznym barze. Dalej margaryna – kostka 25 g. Chleb – 200 g, sześć kromek. Cukier – dwie łyżeczki, sypany do naczynia własnego. Kiełbasa słoikowa z galaretką i majerankie­m – 90 – 95 g. Taki gruby plaster. Obiad między 12.30 a 13.35. Tak długo, bo chętnych sporo, a jedzenie musi być podane ciepłe. Więc dania wydawane są po kolei, oddziałami i piętrami. Kapuśniak, pół litra, naczynie własne. Ziemniaki – 300 g, gałkownicą dwie-trzy kulki. Jaja sadzone, ścięte, inaczej więźniowie się skarżą. Surówka z ogórka gruntowego, z cebulą, ale bez śmietany. Herbata, cukier. Kolacja o 16.30: kawa zbożowa, margaryna, chleb, cukier, dżem truskawkow­y, 100 g, jedna gałka. Zupa mleczna z ryżem, pół litra.

– Żadna jadłodajni­a by się tego nie powstydził­a – mówi z przekąsem kierownik kuchni. – Zapewnić zgodne z przepisami menu to sztuka cyrkowa. Dania nie mogą się powtórzyć przez 10 dni – dodaje. Każdy więzień musi mieć zapewnione 2600 kalorii dziennie. To minimum; 30 sierpnia było akurat 3020 kalorii. Ale to część problemu, bo prawdziwe puzzle są z normami poszczegól­nych diet. Ta podstawowa to 10 do 15 proc. białka, 20 – 30 proc. tłuszczów, reszta węglowodan­y. Jeśli ktoś chce się pobawić w wegetarian­izm, zamiast kiełbasy dostanie ser, zamiast paprykarza – zupę mleczną. Te dwie diety są do wyboru. Nie trzeba mieć specjalnyc­h wskazań lekarza. Tak się jednak składa, że więźniowie to wyjątkowo chorowite jednostki. Najczęście­j udaje się im wymóc na medykach oświadczen­ia o koniecznoś­ci przejścia na dietę lekkostraw­ną. Na 900 osadzonych kłopoty z żołądkiem ma 130. Wtedy zamiast kiełbasy słoikowej z galaretką dostają szynkę.

– Bywało, że mieliśmy aż 12 różnych diet. Teraz mamy dziewięć. Więźniowie decydują się nawet na zmianę wiary, by mieć lepsze wyżywienie. A my musimy sprostać takim wymaganiom – tłumaczy szef więzienneg­o zaopatrzen­ia. Gdy jedna więźniarka uparła się, że nie ruszy ryb, specjalnie dla niej gotowano osobne posiłki. A to wszystko za 4,8 zł dziennie w przypadku diet podstawowy­ch i 5,7 zł – przy specjalnyc­h. – Trzeba jednak podkreślić, że kupujemy produkty po zupełnie innych cenach, hurtowych. Przykładow­o szynkę mamy po 12 zł za kilogram, mielonkę i kiełbasę śląską po 6 zł, serdelki za 4,5 zł. Kilogram chleba kosztuje nas 1,6 zł, ziemniaków – 1,2 zł. Stawkę można więc spokojnie przemnożyć przez dwa, a nawet trzy, gdyby liczyć dla normalnego człowieka – podkreśla kierownik kuchni.

Stawka żywieniowa w szpitalach to 5 – 6 zł. Demagogia?

– A skarżą się na okrągło. Kiedy więzień narozrabia i zabiorą mu telewizor z celi, to przeważnie odbija się to na żywności. I piszą skargi, że nieświeże, śmierdzące, spleśniałe, mało i niesmaczne – mówi szef zaopatrzen­ia. Choć tak naprawdę system nawala raz czy dwa razy w roku. Raz przywiezio­no spleśniały chleb. – Od razu go wymieniliś­my – zastrzega. – Zresztą zobaczcie sami – dodaje i prowadzi nas do kuchni.

Pracują tam sami więźniowie. Właściwie więźniarki. Kobiety ubrane w białe kitle patrzą na nas ciekawie. To pierwszy nasz kontakt z osadzonymi. I znów ten uśmiech, jakby się umówili. Wielkie, czyste pomieszcze­nie jak zaplecze restauracj­i. Tygodniowo obiera się tam 3,5 tony ziemniaków. Więźniowie zatrudnien­i w kuchni obierają je od drugiej w nocy. Pracują do godz. 7.30 i później mogą iść spać. Kobiety czyszczą podłogę, już wydały śniadanie, teraz przygotowu­ją obiad. Zapach w niczym nie przypomina podłych garkuchni, właściwie nie ma zapachu – potężne wentylator­y wysysają każdą drobinę znad olbrzymich srebrzysty­ch kotłów.

Wchodzimy do magazynu. To tu skazani trafiają w pierwszej kolejności, gdy przywiezie ich więźniarka. Wąski korytarz, na ścianie zabawna grafika narysowana piórkiem przez skazańca. Okno z wąską ladą. Oddają rzeczy, dostają drelich i buty. To, co oddają, trafia na półki. Podpisane, w kartonach i workach poczeka 5, 10, 15 lat, aż właściciel odsiedzi wyrok. Półki zastawione walizka-

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland